Kiedyś świat wyglądał prościej, a życie było wspaniałe. Wycieczki po dalekich kontynentach, świat stojący otworem, globalne łańcuchy dostaw, łatwe prowadzenie biznesu na całym świecie, specjalizacje firm na poziomie międzynarodowym i optymalizacja kosztów poprzez szukanie dostawców (najlepszych) oddalonych o wiele tysięcy mil. Idealistyczna gospodarka światowa w wydaniu globalnego kapitalizmu, państw podzielających te same wartości, uporządkowanych praw i ciągłego rozwoju i postępu. Gdzieniegdzie byli oczywiście dyktatorzy i „złe kraje”, ale i dzięki temu mieliśmy komedie (jak o Korei Północnej), gdzie tragedia mieszała się z groteską, ale i tak wierzyliśmy, iż przecież wszyscy wcześniej czy później muszą dyktatorów obalić, a jeden wielki demokratyczny świat jest przecież koniecznością.
Coś zaczęło się psuć tak od 2014 roku, w wiadomościach coraz mniej śledziliśmy informacje ze świata (zresztą zaczęły być gorsze), a powoli zaczęliśmy zamykać się w izolowanych bańkach i koncentrować tylko na własnych podwórkach. Na koniec pandemia i wojna w Ukrainie zmieniła wszystko. Najpierw zamknięci w swoich domach przestaliśmy interesować się globalizacją, zresztą nie latały samoloty, a każda z podróży wymagała testów, masek, paszportów szczepionkowych, a i tak wszyscy przeszli na komunikację zdalną, bo spotkania bezpośrednie były nie w dobrym tonie, a choćby jeżeli to kończyły się wielodniową kwarantanną. Zresztą i tak rozpoczął się ukryty pod płaszczem koronawirusa, kryzys gospodarczy i powolne zrywanie łańcuchów dostaw. Fabryki, które miały pracować na potrzeby całego świata zwolniły obroty, a wymiana globalna stała się już bardziej lokalna. Potem nagle z nie wiadomo czego przyszła wojna w Ukrainie pokazująca prawdziwe oblicze dyktatorów.
Już nie jest śmiesznie, a raczej tylko strasznie, gdy codziennie już od miesięcy widzimy bombardowane miasta, zburzone budynki, mordowani cywile i gwałcone kobiety. Demony (które wydawało się, iż dawno umarły) wracają na nasze progi. Świat zaczął przypominać nagle zamierzchłą przeszłość z komunikatami wojennymi, obrazkami alarmów bombowych i geopolityką w każdym elemencie biznesu.
A dodatkowo najgorsze – zmieniła się stan umysłów. Nie tylko jakieś izolowane grupy społeczne, ale całe wielkie społeczności państw zostały zarażone wirusem nacjonalizmów i bez mózgowego poparcia dla morderców w mundurach. Absurdalne wypowiedzi dyktatorów i ich popleczników, które są potem powtarzane jak mantra i rodzi się absurd na naszych oczach, kiedy całe narody zaczęły popierać zbrodnie i dyktat siły nad rozumem i przyjaźnią.
Świat raptownie się zmienia (porównajmy z czymś sprzed 2014 i szkoda, iż nie możemy choć przez chwilę zobaczyć starych wiadomości). Kolejne kraje zamykają się przed sobą. Tworzą się nowe bloki gospodarczo polityczne – gdzie demokratyczna większość zaczyna się kurczyć do strefy UE i USA, Rosja zapadająca się w rodzaj zbiorowego samobójstwa z próbą wysadzenia świata, a obok czekające z boku Chiny (wg ich przysłowia „na górze obserwując walczące tygrysy”) i ich kawałek kupionego świata. Każdy z nich ograniczający wymianę handlową i biznes na zewnątrz do minimum. Świat globalny rozpada się na naszych oczach. Już nie tylko Rosja, ale i Chiny – w każdym z tych państw rządzą wewnętrzne platformy informacyjne i tylko wewnętrzny przekaz propagandowy. Już nie uczymy się języków, nie czytamy informacji z drugiej strony, bezwolnie połykamy rządowe wiadomości głównego kanału i wewnątrz dyktatorskich obszarów tworzone są bańki informacyjne.
Internet i social media zamiast tworzyć wolną i nieskrępowaną wymianę informacji stają się narzędziem do podsycania nienawiści, kreowania fake newsów, i wewnętrznej propagandy ewentualnie pełne są obrazków kotków (albo pornografii) i światem influencerów wtłaczających co chwilę swoje zdjęcia z kubkiem kawy (koniecznie jako product placement). Każdy kraj (obszar) tworzy tylko swoje rozwiązania IT, aby tylko nikt nie mógł zobaczyć kawałka kodu (warto popatrzeć na systemy wewnętrzne systemy operacyjne w Iranie, Rosji czy teraz w Chinach). Każdy kraj (obszar) buduje swoje fabryki i zawraca ku gospodarce autarchicznej. Problem w dostawach mikroprocesorów, surowców, zboża czy stali zawraca globalizację i stawia jako priorytet bezpieczeństwo, a nie poszukiwanie optymalnych kosztów (zresztą widać jak optymalizacja kosztów staje się złowieszczym narzędziem w rękach dyktatorów). Europa i USA budują własne fabryki i blokują dostawy zaawansowanych technologii do niedemokratycznych państw, Rosja robi wiadomo co (choć nie wiadomo po co), Chiny zamykają się w sobie (warto poczytać nowe informacje jak jest wykluczany z ich obszaru zachodni biznes – co przypomina Rosję kilka lat temu i choćby ostatnia informacja – cały sektor rządowy ma używać tylko chińskich komputerów i chińskiego oprogramowania).
Świat z dnia na dzień ogarnia amok. Słuchamy polityków nowej generacji (i nie tylko nie protestujemy, ale choćby nie jesteśmy zażenowani), którzy wypowiadają totalne bzdury przepełnione ksenofobią i nienawiścią, a część społeczeństwa słucha to z zachwytem. Rosną jak na drożdżach nowe zamówienia wojskowe jak tylko stara broń opuszcza magazyny. Świat zaczyna przypominać bardziej orwellowski „Rok 1984”, gdzie permanentną wojnę toczą trzy wielkie bloki polityczno-gospodarcze i nikt nie jest w stanie uzyskać zwycięstwa, a sama wojna jest jedynie celem dla całkowitego podporządkowania społeczeństwa i zabicia jakiejkolwiek wolnej myśli.
Dokąd idziemy? Co wygra? Dlaczego to nie dziwi nowego pokolenia i dlaczego już nikt nie chce naprawiać świata? Na razie się tym nie zastanawiamy wpatrzeni w ekrany komórek z Instagramem, a zresztą zaczynają się wakacje, a w kinach nowe premiery ekranizacji Marvela (tu przynajmniej adekwatny tytuł – „w multiwersum obłędu”).
Globalizacja nieuchronnie odchodzi w przeszłość na naszych oczach rodzi się nowy świat. Będzie on taki jaki go stworzymy – a na pewno taki odległy od dawnych marzeń, jeżeli choćby nie zaprotestujemy.