Dlaczego polska polityka wobec Ukrainy zawiodła?
Wódka, baranie kożuchy, muzyka i śpiewy. Tak wyglądał najambitniejszy projekt polsko-ukraińskiej dyplomacji przed 24 lutego 2022 r. Decydenci w Warszawie doszli do wniosku, iż muszą zbliżyć się z prezydentem Zełenskim i jego ekipą, z którą – co samo w sobie uderzające – nie udało im się wcześniej zbudować funkcjonalnych relacji i sprawnych kontaktów. Postawiono więc wszystko na jedną kartę – „projekt przyjaźń”. Była to próba „wejścia w buty prezydenta Kwaśniewskiego z czasów pomarańczowej rewolucji i zbudowania półprywatnych relacji między Dudą i Zełeńskim”.
Zapadła decyzja, aby głowy obu państw, prezydenci polski i ukraiński, wraz z doradcami, spotkali się w nieformalnej, męskiej atmosferze. To znaczy: z alkoholem, jedzeniem, śpiewami i wygłupami. Jako miejsce wybrano prezydencki ośrodek w Wiśle. Do spotkania doszło, misja się powiodła, ekipy Dudy i Zełenskiego rzeczywiście się do siebie zbliżyły. Choć podobno to polski prezydent mocniej uwierzył w przyjaźń i szczerą bliskość. Miesiąc po spotkaniu rosyjscy żołnierze przekraczali granice Ukrainy i parli na Kijów. Gdyby nie spotkanie w Wiśle, w tym kluczowym momencie relacje Polski i Ukrainy byłyby dużo słabsze, a dojścia polskiej władzy do ukraińskich elit jeszcze bardziej niż dziś mizerne.
Tą historią zaczyna się fascynująca i ożywcza książka Zbigniewa Parafianowicza „Polska na wojnie”. Autor obiecuje odsłonić kulisy polskiej dyplomacji po 24 lutego 2022 r. i rzucić światło na prawdziwe przyczyny zarówno zbliżenia, jak i rozłamu między Warszawą a Kijowem w ciągu kilkunastu miesięcy. Jednak oprócz przedstawienia całego morza anegdot i nieznanych wcześniej faktów autorowi udaje się coś jeszcze. Na nieco ponad 200 stronach przedstawia sukcesy i trafne oceny polskich władz, ale zarazem kompletne fiasko polityki romantyczno-emocjonalnej, której „projekt przyjaźń” miał być najlepszym wyrazem. Warto temu się przyjrzeć i samodzielnie ocenić.
Moment wielkości
„Zacznijmy od tego, iż nikt w Europie nie wierzył w wojnę na pełną skalę i marsz na Kijów. Ten, kto twierdzi, iż wiedział, kłamie. Wszyscy dowiedzieliśmy się 23 lutego 2022 r. wieczorem, czyli kilka godzin przed tą inwazją”, tłumaczy Parafianowiczowi w książce jeden z polskich dyplomatów (wszyscy rozmówcy pozostają anonimowi). Już to zdanie i następujący po nim opis polskich kroków ujawnia pierwszą sprzeczność polityki zagranicznej obozu PiS. Z jednej strony bowiem, istotną częścią legendy partii Kaczyńskiego jest to, iż lepiej niż inni „rozumie Wschód”, ma pozbawiony złudzeń stosunek do Rosji i zawsze spodziewa się agresywnych kroków Moskwy. W tygodniach po inwazji Polskie Radio nadawało choćby regularnie dżingiel ze słowami Lecha Kaczyńskiego, przypominający słuchaczom, kto już kilkanaście lat temu adekwatnie przewidział atak Rosji na sąsiada. Z drugiej jednak strony – rzeczywistość przeczyła propagandzie. Polskie państwo – większość służb, aparat dyplomatyczny, analitycy – wcale nie rozumiało Wschodu i nie znało się na Rosji lepiej niż Amerykanie, Brytyjczycy czy inne państwa wschodniej flanki NATO. Nie mieliśmy wyjątkowej wiedzy, kontaktów ani zdolności rozpoznania sytuacji, które miałyby czynić z Polski europejskiego rozgrywającego na Wschodzie – jak lubią sobie roić polskie elity.
„Kaczyński był jednym z nielicznych, którzy wierzyli w wojnę na pełną skalę. My kierowaliśmy się analizami naszych służb i wojska, iż owszem dojdzie do wojny, ale będzie ona prowadzona na Donbasie i południu Ukrainy. (…) MSZ było 24 lutego zaskoczone (…) analizy wojskowych z pierwszych dni wojny były bardzo rozczarowujące. Generalicja się nie popisała” – podobnych wypowiedzi urzędników Kancelarii Prezydenta, dyplomatów i ministrów w rządzie Morawieckiego jest w książce Parafianowicza więcej.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 47/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym
Fot. Shutterstock