Koszmarne więzienie S-21. Budzi przerażenie do dziś

news.5v.pl 1 tydzień temu

– Przybyłem, aby prowadzić walkę, a nie zabijać ludzi – mówi cichym, zachrypłym głosem ponad 70-letni Pol Pot. Siedzi przy prostym drewnianym stole, jest 1997 r. W rozmowie z Natem Thayerem, amerykańskim korespondentem tygodnika „Far Eastern Economic Review”, pierwszy raz od 18 lat opowiada o przeszłości i mrocznych rządach Czerwonych Khmerów. Nie grozi mu żadna odpowiedzialność karna, swobodnie żyje na wolności – musi jedynie polegać na ramieniu dziennikarza, który pomaga mu dojść do stołu, gdyż – jak się skarży – jest już słaby i ledwo widzi.

– Nie odrzucam odpowiedzialności – nasz ruch popełnił błędy jak każdy inny ruch na świecie. Ale był inny aspekt, na który nie mieliśmy wpływu – działania wroga przeciwko nam – mówi, przekonując, iż bez jego walki Kambodża zostałaby wchłonięta przez Wietnam. Oskarżenia o niesławnym więzieniu S-21 czy o zamordowaniu blisko dwóch milionów osób nazywa wymysłem wietnamskiej propagandy.

– Spójrz na mnie. Myślisz, iż jestem brutalną osobą? Nie – mówi spokojnym, beznamiętnym głosem, nie wykazując żadnych oznak skruchy. Choć na sumieniu ma śmierć blisko dwóch milionów Kambodżan, deklaruje ze spokojem: – Moje sumienie jest czyste…

Wczesne lata dyktatora

Urodził się najprawdopodobniej w 1925 r. w niewielkiej wiosce Prek Sbauv w prowincji Kampong Thum w wielodzietnej, ale dość zamożnej rodzinie. Jego rodzice prowadzili dochodową farmę ryżową, co pozwalało im składać hojne ofiary na cele religijne – oboje wyróżniali się dużą pobożnością. Młody Saloth Sar – bo tak brzmiało prawdziwe imię i nazwisko Pol Pota – odznaczał się zaś cichym i spokojnym usposobieniem.

Nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych, nigdy też nie zaznał trudów pracy na farmie – co nabierze szczególnej wymowy, gdy w przyszłości dojdzie do władzy. Podobnie istotny będzie fakt, iż jego rodzina miała powiązania z dworem królewskim i to głównie dzięki nim Saloth Sar otrzymał szanse na zdobycie wykształcenia.

Pierwszy rok edukacji spędził w klasztorze buddyjskim Wat Botum Vaddei, następnie rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Phnom Penh prowadzonej przez francuskich księży (Kambodża była wówczas pod protektoratem francuskim). Nie wyróżniał się niczym szczególnym – przeciwnie, był raczej przeciętnym uczniem i z trudem udawało mu się zaliczać kolejne etapy edukacji. Ostatecznie ukończył jednak gimnazjum i rozpoczął naukę w liceum w Kompong Cham. Nie na długo – niedługo przerwał ją wybuch II wojny światowej, która mocno zawirowała losami Kambodży.

Po ustabilizowaniu sytuacji w kraju zapisał się do szkoły technicznej. Los skierował go jednak w innym kierunku – rok później, najpewniej dzięki znajomościom na dworze królewskim, bo na pewno nie dzięki wynikom w nauce, znalazł się w elitarnym gronie młodych Khmerów zakwalifikowanych na stypendium naukowe we Francji. W 1949 r. przyjechał do Paryża, gdzie zapisał się do Instytutu Radiotechniki i Elektryczności. Nie podszedł jednak do żadnego egzaminu. Bardziej, niż nauka, pochłonęła go nowa pasja – polityka.

Szkoła komunizmu

Przez trzy lata pobytu w Paryżu Saloth Sar wraz z kolegami i późniejszymi ideologami Czerwonych Khmerów – Iengiem Sarym, Khieu Samphanem czy Hu Nimem – zgłębiał podstawy komunizmu. Interesowały go szczególnie zagadnienia ruchów społecznych i stosowania terroru w warunkach rewolucyjnych – po latach przyznał, iż dużo czytał o Rewolucji Francuskiej, choć nie do końca rozumiał, o co w niej chodziło. Sporo czasu poświęcił również na poznanie idei marksistowskich, co doprowadziło go do fascynacji Józefem Stalinem. Nie chciał jednak odwzorowywać jego ideologii – zapragnął stworzyć swoją własną, dostosowaną stricte do Kambodży.

Niezbędne doświadczenie do tego zdobył m.in. w Jugosławii, do której wyjechał na miesiąc w 1950 r. razem z innymi stypendystami, by pomóc w odbudowie Domu Studenckiego. Na własne oczy zobaczył wówczas obraz kraju zrujnowanego agresją hitlerowską, ale i przyjrzał się temu, jak w praktyce wygląda realizacja idei bezwzględnej kolektywizacji rolnictwa czy autarkii, która w przyszłości stanie się jedną z naczelnych zasad jego własnej ideologii.

Kaku KURITA / Contributor / Getty Images

Pol Pot

Po powrocie do kraju dołączył do Komunistycznej Partii Francji i zaangażował się w działalność dziennikarską, publikując teksty w lewicowej prasie. Oprócz tego pisał również do „Studenta Kambodżańskiego”, nieprzychylnie wypowiadając się o władzy swojego rodzinnego kraju. Coraz ostrzejsza krytyka sprawiła, iż czara goryczy się przelała – kambodżański rząd postanowił rozprawić się z niepokornymi studentami, a iż Saloth Sar nie uczęszczał na zajęcia, cofnięto mu stypendium.

Stracił pieniądze na utrzymanie we Francji, ale zyskał impuls do realizacji swoich marzeń. Śnił o wielkiej Kambodży i stwierdził, iż najwyższa pora wcielić ten plan w życie. Nie mógł wybrać sobie lepszego momentu.

Nauczyciel marzący o rewolucji

Po powrocie do ojczyzny wstąpił do Komunistycznej Partii Kambodży i został wysłany do bazy partyzanckiej Viet Minh. Choć początkowo przyznano mu jedynie trzeciorzędne funkcje – jak pilnowanie kur czy sprzątanie latryn – nie poddawał się i konsekwentnie upominał się o swoje. W międzyczasie zyskał posadę nauczyciela w prywatnym kolegium Chamraon Vihea, gdzie nauczał historii, geografii i języka obcego. Nie wiadomo, czy traktował to zajęcie jako tymczasowe źródło dochodu, czy jako przykrywkę dla swojej politycznej działalności – wiadomo jednak, iż nie zamierzał związać się z nim na dłużej.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Kiedy w 1960 r. w Kambodży powstała Khmerska Partia Pracująca, Saloth Sar gwałtownie przejął obowiązki sekretarza komitetu centralnego partii. Ponieważ rządzący wówczas Kambodżą książę Norodom Sihanouk przystąpił do walki z lewicą, Saloth Sar porzucił zawód nauczyciela i udał się do dżungli. Przeszedł do otwartego kontestowania władz. Mniej więcej w tym czasie zaczęto nazywać go Bratem Numer Jeden – pseudonim ten, podobnie jak Pol Pot – okazał się wyznacznikiem jego nowej tożsamości.

Na nowe państwo musiał jeszcze trochę poczekać. Dokładnie siedem lat – przez taki okres ukrywał się bowiem w prymitywnych bazach w dżungli, gdzie przekonywał swoich towarzyszy o konieczności zorganizowania rewolucji. Do pomocy w realizacji tego celu starał się przekonać Wietnamczyków, ale się nie udało. Pomogły mu jednak czynniki zewnętrzne i ogromny chaos, w jakim pogrążyła się Kambodża.

Zemsta paliwem Pol Pota

W 1970 r., w dużej mierze z inspiracji i przy pomocy CIA, w Phnom Penh – stolicy kraju – doszło do zamachu stanu, w wyniku którego władzę przejął proamerykański Lon Nol. Jego rządy, naznaczone ogromną korupcją, mocno pogorszyły sytuację w kraju. Nastroje społeczeństwa zradykalizowały dodatkowo nielegalne bombardowania przypuszczone przez Amerykanów na Kambodżę – chcieli w ten sposób zniszczyć zlokalizowane na jej terenie bazy wietnamskich komunistów, ale cenę za to płacili Kambodżanie.

Pictures from History / Contributor / Getty Images

Pol Pot, przywódca kambodżańskiego ruchu komunistycznego

To wszystko, wraz z pogłębiającym się kryzysem, sprawiło, iż szeregi organizacji Czerwonych Khmerów zasilało coraz więcej chłopów, szukających nie tylko poprawy warunków życia, ale i zemsty. To było dokładnie to, czego potrzebował Pol Pot.

W 1970 r. Khmerowie utworzyli FUNK – Zjednoczony Front Narodowy Kampuczy, wzywający wszystkich mieszkańców kraju do walki pod hasłami niepodległości, neutralności, socjalizmu, nacjonalizmu, i antyimperializmu. Niedługo po tym powstał także GRUNK – Królewski Rząd Zjednoczenia Narodowego Kampuczy, zrzeszający głównie Czerwonych Khmerów. Pod podniosłymi ideami krył się w rzeczywistości jeden cel – przejęcie władzy w kraju. Pol Pot nie musiał na to długo czekać.

Brat Numer Jeden

W obliczu pogłębiającego się chaosu władzę w zniszczonym i osłabionym wojną w sąsiednim Wietnamie kraju przejęli Czerwoni Khmerzy, którzy nazwali się Angkar, czyli Organizacją Najwyższą. Enigmatyczna nazwa kilka Kambodżanom mówiła, ale wielu z nich sądziło, iż gorzej niż w ostatnich latach być nie może. gwałtownie przekonali się, w jak wielkim są błędzie – i iż Czerwoni Khmerzy, których powitali jako wyzwolicieli, niosą im kolejne zniewolenie – dużo bardziej radykalne i drastyczne w skutkach.

Roland Neveu / Contributor / Getty Images

Wkroczenie Czerwonych Khmerów do Phnom Penh, 17 kwietnia 1975 r.

17 kwietnia 1975 r. wyznaczył nowy rozdział w historii Kambodży – wkraczający tryumfalnie do stolicy Pol Pot ogłosił rok 1975 „Rokiem Zero”, państwo nazwał „Demokratyczną Kampuczą” i przystąpił realizacji swojego planu – całkowitej reorganizacji kraju i budowy nowego społeczeństwa. W nowym państwie nie było miejsca na urzędy, instytucje państwowe, pieniądze czy miasta. Te w większości ewakuowano – ich mieszkańców wysłano do pracy w komunach rolniczych.

Gospodarkę kraju nastawiono na produkcję ryżu i autarkię – Kampucza miała być samowystarczalną potęgą zapewniającą godne życie swoim mieszkańcom. o ile Pol Potowi rzeczywiście o to chodziło, to przystąpił do realizacji tego celu w dość osobliwy sposób.

Wszyscy Kambodżanie zostali zmuszeni do pracy przy uprawie ryżu, niezależnie od tego, czy panowały ku niej sprzyjające warunki atmosferyczne, czy nie. Ludzie pracowali całymi dniami, mieszkając wspólnie w barakach, jedli wspólne posiłki, a w zasadzie jeden posiłek dziennie – oczywiście ryż. Nie mogli wyjeżdżać z wiosek, choć choćby gdyby chcieli, nie mieli jak – w Kampuczy nie było żadnych środków transportu. Choć warunki życia, jakie Pol Pot narzucił tym ludziom, były niezwykle trudne, i tak znaleźli się w szczęśliwym położeniu – mogli żyć. Wielu Kambodżan nie miało tego szczęścia.

Roland Neveu / Contributor / Getty Images

Czerwoni Khmerzy przystępujący do nowych porządków w Phnom Penh

Dyktator przystąpił do bezwzględnej likwidacji wrogów systemu – a to pojęcie definiował bardzo szeroko. Właściciele ziemscy, urzędnicy starego systemu, oficerowie, duchowni, inteligencja – wszyscy ci ludzie skazani byli automatycznie na śmierć. Mało tego – wystarczyło, iż ktoś znał język obcy, nosił okulary czy miał zbyt delikatne dłonie (sic!). To w rozumieniu Pol Pota oznaczało, iż taki człowiek jest zagranicznym agentem lub nie skalał swoich rąk pracą, a więc nie zasługuje na życie w nowym, „idealnym” państwie.

Tworząc te rygorystyczne zasady, Brat Numer Jeden najwyraźniej był tak zaślepiony swoimi ideami, iż zapomniał o własnej sytuacji i pochodzeniu. Delikatny syn właścicieli ziemskich, kształcący się – z mizernymi skutkami, ale jednak – w Paryżu, do tego były nauczyciel powiązany z rodziną królewską, reprezentował niemal wszystkie „kategorie” obywateli, których skazał na śmierć. Radykalne idee bywają jednak krótkowzroczne. Pol Pot był przekonany, iż jest potrzebny Kambodży. Że stworzy coś, czego nikomu na świecie nie udało się osiągnąć. Jego wielki plan miał jednak wysoką cenę.

Pan śmierci

W okresie rządów Pol Pota regularnie dochodziło do czystek i mordów. Niektórzy umierali na polach ryżowych z głodu lub wycieńczenia. Inni byli mordowani w specjalnych ośrodkach. W Demokratycznej Kampuczy istniało ponad 190 więzień. Najbrutalniejsze było więzienie S-21, inaczej Tuol Sleng, które gwałtownie urosło do rangi symbolu krwawego reżimu. Do 1970 r. w jego murach rozbrzmiewały beztroskie śmiechy dzieci i dzwonki wzywające uczniów na lekcje. Po dojściu do władzy Pol Pot zamienił dawną szkołę w piekło.

Anadolu Agency / Contributor / Getty Images

Pokój imitujący salę tortur w Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng w Kambodży

Przestronne sale podzielono na szereg małych boksów, niemających choćby metra szerokości. O łóżku nie było choćby co marzyć – „więźniowie” nie mieli prawa do marzeń, prywatności czy odpoczynku. Nie mieli prawa choćby do śmierci – jej panem był Pol Pot.

Polecił stworzyć w więzieniu specjalne izby tortur, w których godzinami katowano Kambodżan, próbując wydobyć od nich zeznania na temat wyimaginowanych wrogów. A ponieważ w logice Czerwonych Khmerów zbrodnia kryła się w myśli, wszyscy byli potencjalnymi wrogami rewolucji. Od podejrzeń nie byli wolni choćby strażnicy. Wystarczyło, iż za słabo bili ofiary, lub przeciwnie – swoimi torturami doprowadzili je do śmierci, zanim serię przesłuchań uznano za zakończoną. Wówczas kończyli tak jak one.

Z ponad szesnastu tysięcy osób, które przekroczyły próg S-21, przeżyło jedynie kilka. Równie wysokie okazały się koszty realizacji rewolucyjnego eksperymentu Pol Pota. Ostrożne szacunki mówią, iż prawie cztery lata rządów Czerwonych Khmerów pozbawiły życia choćby 2,2 mln osób, co przekłada się na 26,2 proc. populacji. 800 tys. osób zamordowano, reszta zmarła w wyniku wycieńczenia, głodu i chorób.

Zbrodnia bez kary

Kres rządom Czerwonych Khmerów położyła wietnamska ofensywa „Lotos” z 1978 r., będąca odpowiedzią na ich liczne prowokacje graniczne, ale i wyrazem imperialnych zakusów Hanoi. W jej wyniku Pol Pot wraz z innymi towarzyszami uciekł do dżungli, skąd przy wsparciu Chin, Tajlandii czy Stanów Zjednoczonych, dążących do osłabienia Wietnamu, prowadził działania partyzanckie. Dość wspomnieć, iż przez pewien czas Czerwoni Khmerzy otrzymywali pomoc finansową, cieszyli się dostawami żywności ze Światowego Programu Żywnościowego, a choćby zostali uznani za prawowitych przedstawicieli Kambodży w Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Godong / Contributor / Getty Images

Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng (dawne więzienie S-21)

Kiedy jednak to wszystko okazało się bezskuteczne i stało się jasne, iż nie uda im się już odzyskać władzy, Pol Pot uciekł do Tajlandii i oficjalnie wycofał się z życia publicznego. Z biegiem czasu jego towarzysze zaczęli się od niego odsuwać. Czara goryczy się przelała, gdy zlecił zabójstwo jednego z najbliższych współtowarzyszy – Son Sena – i jego jedenastoosobowej rodziny. W odpowiedzi na to jego byli działacze partyjni urządzili mu pokazowy proces i orzekli wobec niego wyrok… dożywotniego aresztu domowego. To była jedyna „kara”, jaka spotkała jednego z największych zbrodniarzy odpowiedzialnego za ludobójstwo swoich rodaków.

W trwającym ponad dwie godziny wywiadzie udzielonym przed śmiercią Nate’owi Thayerowi ze spokojem opowiedział o zbrodniach Czerwonego Reżimu. Ani przez chwilę nie wykazał poruszenia czy skruchy – emocje można było u niego dostrzec tylko wtedy, gdy opowiadał o sobie lub swojej rodzinie. Informacje o więzieniu Tuol Sleng, w którym Czerwoni Khmerzy skrupulatnie dokumentowali tortury i egzekucje, nazwał wymysłem wietnamskiej propagandy. „Powiedzieć, iż zginęły miliony, to za dużo” – stwierdził.

Po tym beztrosko przeszedł do opowieści o swoim życiu.

– Trochę się nudzę, ale już się przyzwyczaiłem. Wiesz, nie mogę już choćby bawić się z córką ani z żoną, bo rano (…) nie mogę wyjść łóżka. Siedzę spokojnie, żona zajmuje się ogrodnictwem i szyciem. Córka zbiera drewno i pracuje w kuchni. Ale jesteśmy razem na obiedzie… Jemy razem przy małym stoliku – mówi, po czym uśmiecha się i oznajmia, iż musi wracać do domu, bo czuje się zmęczony.

– Chcę, żebyś wiedział, iż wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla swojego kraju – dodaje na koniec.

Nie wiadomo, czy kiedykolwiek później wracał do tematu swoich krwawych rządów – na pewno nie publicznie. Zmarł 15 kwietnia 1998 r. – oficjalnie na zawał serca. Dożył 73 lat. Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za swoje czyny.

Idź do oryginalnego materiału