Czy istnieje polska polityka zagraniczna? A jeżeli tak, to w jakim jest stanie? Otóż mam poważne wątpliwości co do jej kondycji. Samego faktu jej istnienia nie zakwestionuję, wskażę jednak na te okoliczności, które takie wątpliwości powodują.
Zacznijmy od określenia polskich interesów. Lord Palmerston, Henry John Temple, brytyjski minister spraw zagranicznych i premier w XIX wieku, tak zdefiniował zasady polityki swojego państwa: „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”.
A jak to jest z naszymi polskimi interesami? I tu, już na samym początku, mamy ogromny problem. Bo w przeciwieństwie do, nie tylko Brytyjczyków, ale wszystkich szanujących się narodów, my w ogóle o naszych interesach nie mówimy, nie definiujemy ich. Jak zatem mówić o ich ochronie, jeżeli ta kwestia nie jest podnoszona. To jest absolutna podstawa. Wiedząc, co chcemy osiągnąć i czego mamy bronić, jesteśmy w stanie zbudować strategię funkcjonowania państwa. Nie na najbliższe cztery lata mierzone kadencją jednego rządu, ale na lat 20 czy 50. Dobrym przykładem takiej strategii byłoby kontynuowanie starań o uzyskanie od Niemiec odszkodowań za straty poniesione przez Polskę w wyniku II wojny światowej. Po zmianie rządu tego propaństwowego myślenia zabrakło.
Na pewnym poziomie ogólności można powiedzieć, iż jakaś strategia istnieje, bo jesteśmy w NATO, należymy do UE. Sądzimy więc, iż mamy zagwarantowane bezpieczeństwo i pomyślny rozwój. Ale zderzmy to z otaczającą nas rzeczywistością.
Członkostwo w NATO jest niewątpliwie osiągnięciem, cementującym nasze wyzwolenie się spod sowieckiej dominacji. Naiwnością jednak jest zamknięcie kwestii bezpieczeństwa na samym akcie przynależności do paktu. Przekonanie, iż chroni nas artykuł piąty i w razie zagrożenia pojawią się tu wojska sojusznicze, jest błędne. To państwa członkowskie w takich sytuacjach określają, w jakiej formie udzielą nam wsparcia. To wcale nie gwarantuje ich udziału w walkach, a na pewno nie od razu. To może być pomoc finansowa, w sprzęcie, w logistyce, działaniach politycznych, dyplomatycznych, wprowadzanie sankcji na agresora itp. Wojna na Ukrainie uruchomiła wiele posunięć wzmacniających nasze siły zbrojne i to była adekwatna reakcja, ale solidnej debaty na temat naszego szeroko pojętego bezpieczeństwa przez cały czas jednak brakuje.
Podobnie jest z bezpieczeństwem gospodarczym. Poza codzienną walką głównych obozów politycznych, która sprowadza się do przerzucania się odpowiedzialnością za rosnące koszty życia, skutki zielonego ładu, czy nadmierne regulacje w administracji i gospodarce – nie ma kompleksowej wizji. To są tylko działania reaktywne, typu: odrzućmy zielony ład, wypowiedzmy pakt migracyjny. Ale dokąd zmierzamy? – dalej nie wiemy. Do tego dochodzi kontekst globalny i coraz bardziej oczywista, słabnąca konkurencyjność Unii Europejskiej wobec głównych graczy w światowej gospodarce, czyli Stanów Zjednoczonych i Chin.
Co roku minister spraw zagranicznych prezentuje Sejmowi priorytety polskiej polityki zagranicznej. Na ogół są to jednak powtarzane niezmiennie te same hasła, jak wspomniane przed chwilą kwestie relacji w ramach NATO i UE. Do tego podkreśla się szczególnie bliskie relacje z wybranymi państwami; zależnie od rządu będzie to: albo większy nacisk na więzi transatlantyckie (USA) i regionalne jak Grupa Wyszehradzka czy Inicjatywa Trójmorza, albo tzw. opcja europejska, czyli w praktyce niemiecka. Wspominane też są stosunki z sąsiadami.
W priorytetach ważne miejsce zajmują relacje z Polonią. Ale i tu mamy do czynienia z ogólnymi hasłami. Mówimy o wspieraniu rodaków, dbałości o naszą kulturę, ale nikt głośno nie powie o faktycznym porzuceniu Polaków na Kresach. I w tym kontekście pojawia się tak oczekiwane przeze mnie słowo „strategia”, bo to odwrócenie się od naszych rodaków na Kresach jest podobno w naszym strategicznym interesie. Prawda natomiast jest taka, iż jest to strategiczny interes, ale naszych sąsiadów, nie nasz.
Polityka zagraniczna to nie tylko działania MSZ. To całość polityki państwa. Pozycja Polski w świecie zależy od siły naszego państwa, również w ujęciu militarnym, ale i w ogromnym stopniu gospodarczym. Istotny jest także konsekwentny, spójny przekaz na wszystkich poziomach aktywności państwa. Ostatnio mogliśmy obserwować jak druzgocące skutki dla wizerunku Polski może mieć wypowiedź minister edukacji. To, iż nie było to przejęzyczenie, potwierdził premier, bagatelizując tę wypowiedź i jednocześnie atakując inaczej myślących rodaków. Wiele szkód przynosi też nielicząca się z interesem państwa działalność samorządów czy organizacji pozarządowych. Przykładów na to widzieliśmy mnóstwo, chociażby w ostatnich latach w związku z kryzysem na granicy z Białorusią, ale też w pozbawieniu Polski możliwości gospodarczego wykorzystania Odry. Ewidentne działania w interesie Niemiec, dzisiaj zaskutkowały utworzeniem parku narodowego doliny Dolnej Odry. Ładnie się to nazywa, ale cios w nasze interesy jest oczywisty.
Potrzebujemy sojuszników. Ale czy mamy jasną wizję, gdzie i z kim wspólne interesy możemy realizować? Ktoś powie, iż jesteśmy częścią wspólnoty europejskiej i to zamyka sprawę. No cóż, Francis Fukuyama wieszczył koniec historii po upadku komunizmu w 1989 roku. Jak wiemy żaden koniec nie nastąpił. W różnych rejonach świata państwa rywalizują ze sobą. Tak też jest wewnątrz Unii Europejskiej, poszczególni jej członkowie często mają sprzeczne interesy. Pod wpływem silniejszych państw często ulegamy i wpisujemy się w ten główny nurt. Ale czasami podejmowane są próby tworzenia małych koalicji w celu osiągnięcia własnych celów. Tak było z Grupą Wyszehradzką, kiedy dbaliśmy o aktywność w jej ramach. Mała dygresja: w Macedonii wielokrotnie czołowi politycy stawiali V4 jako wzór regionalnej współpracy. Tak jesteśmy na Bałkanach postrzegani. Tam w sposób naturalny kwestie regionalnych zależności są znacznie lepiej rozumiane. Niestety, w Polsce znowu w tym względzie nastąpił odwrót. Z przykrością obserwuję również po stronie polityków poprzedniego rządu zmianę nastawienia do naszego wypróbowanego węgierskiego sojusznika. A obecny rząd nałożeniem swoistych sankcji na Węgry, czego wyrazem jest chociażby faktyczny bojkot ambasadora tego kraju w Polsce, postawił przyjazny nam kraj w jednym szeregu z Rosją. Dlaczego tak trudno zrozumieć, iż premier Orban robi to, do czego został powołany, czyli broni interesów swojego państwa.
Naszym najpotężniejszym sojusznikiem są niewątpliwie Stany Zjednoczone. Liczne ataki ze strony polityków rządu 13 grudnia pod adresem prezydenta Donalda Trumpa pokazują dobitnie braki w umiejętnościach przewidywania rozwoju zdarzeń politycznych i zachodzących procesów społecznych w samej Ameryce. Nie dopuszczano myśli, iż preferowany przez nich kandydat może przegrać wybory i zrobiono wszystko, aby z kontrkandydatem nie mieć żadnych relacji. Zamiast próby naprawy tej sytuacji, widzimy dalsze brnięcie ku przepaści, czego wyrazem jest forsowanie z uporem godnym lepszej sprawy Bogdana Klicha na kierownika naszego przedstawicielstwa w Waszyngtonie.
Jeśli już mówimy o przedstawicielach Polski za granicą, to należy przypomnieć fakt hurtowego ściągnięcia do kraju około 60 ambasadorów. Ponieważ zlekceważono konstytucyjne prerogatywy Prezydenta RP dotyczące powoływania i odwoływania ambasadorów, w większości polskich placówek urzędują w tej chwili kierownicy w randze chargé d’affaires. Obniżenie poziomu relacji Polski z partnerami zagranicznymi jest tego oczywistą konsekwencją.
To, co jest poważnym problemem w naszej polityce zagranicznej, to nadmierne kierowanie się emocjami. To zresztą dotyczy polskiej polityki w ogóle. Ale w wymiarze międzynarodowym w ostatnich latach obserwowaliśmy to zjawisko jak na dłoni.
Wojna między dwoma naszymi sąsiadami wywołała generalnie reakcję całego świata zachodniego, w tym Polski. My jednak postanowiliśmy zająć pozycję lidera w udzielaniu niczym nieograniczonej pomocy Ukrainie, na wszelki możliwy sposób (przekazywanie nieodpłatnie uzbrojenia, środków transportu, paliwa, pomocy gospodarczej, finansowej, utrzymywanie milionów uchodźców). Byliśmy również prymusami w zabieganiu o nakładanie sankcji na Rosję.
Cała ta pomoc, nie dość, iż została udzielona w całości na koszt polskiego podatnika, to w dodatku bez postawienia jakichkolwiek warunków z naszej strony. W trzecim roku wojny wiemy, jak wielki to był błąd. Zresztą, już półtora roku temu Ukraińcy zademonstrowali swój stosunek do nas, obrażając polskiego prezydenta na forum ONZ i składając na Polskę oficjalne skargi w WTO. Od tamtego czasu trudno zliczyć wszystkie upokorzenia, jakich doświadczyliśmy z ich strony. Teraz jesteśmy zdziwieni ich niewdzięcznością. A mogliśmy tego uniknąć, prowadząc politykę opartą nie na emocjach, a na twardym pilnowaniu polskich interesów. Nie jest prawdziwa odpowiedź, iż inaczej nie można było. Inne państwa pokazały, iż można udzielić poparcia, zabezpieczając jednocześnie własne interesy. A u nas grano na emocjach, iż „bracia” Ukraińcy tak naprawdę bronią nas, iż inaczej mielibyśmy ruskich na Bugu, a jak ktoś się z tym nie zgadza, to jest ruską onucą i koniec dyskusji. Czy naprawdę trzeba przypominać, iż Rosjan u naszych granic to my już mamy w obwodzie królewieckim, ale także na podporządkowanej Putinowi Białorusi?
Przypomina mi się atmosfera z 2022 i 2023 roku. Telewizja zamiast rzetelnych informacji z frontu, karmiła nas komunikatami o sukcesach Ukrainy i rychłym rozpadzie Rosji. Na siedzibach polskich urzędów pojawiły się ukraińskie flagi. We Wrocławiu wszystkie tramwaje i autobusy też tak wyglądały, a przed ratuszem dalej powiewa niebiesko-żółta flaga. Niestety, tak też wyglądały polskie placówki zagraniczne. Kiedy przyjechałem do Skopje, na szczęście na maszcie przed ambasadą flagi obcego państwa już nie było (znam ten widok ze zdjęcia). Ale na stronie ambasady i na zdjęciach profilowych na Facebooku i twitterze polska ambasada prezentowała się dzięki obcej flagi. I to nie obok biało-czerwonej; żółto-niebieska była jedyną. Usunięto ją na moje polecenie w maju 2023 roku. O deklaracjach rzecznika MSZ, którego to narodu jesteśmy sługami, nie wspomnę. I o tym, kto otrzymał Orła Białego.
Generalnie zabrakło debaty o tym, czym są wojny. O co toczy się ta konkretna wojna, bo przecież nie w obronie naszych wartości. Prezydent Trump mówi o tym otwarcie: dostęp do metali ziem rzadkich to gwarancja ze strony Ukrainy, iż amerykańskie pieniądze nie idą na marne. Państwa europejskie już dawno zabezpieczyły tam swoje interesy gospodarcze. A Polska? Wyżej wspomniałem o przyjętej przez Polskę roli „prymusa” w obronie interesów Ukrainy. Po zakończeniu wojny efekt będzie taki, iż państwa Zachodu, ale bez znaczącego udziału Polski, będą beneficjentem na Ukrainie, jednocześnie wznawiając współpracę z Rosją. Czyli business as usual.
Dopiero w związku z kampanią prezydencką mocniej wybrzmiały nasze oczekiwania w kwestii rozliczenia zbrodni ludobójstwa na Polakach dokonanego przez Ukraińców na polskich Kresach. Zasugerowano możliwość użycia weta w kwestii wstąpienia Ukrainy do NATO i UE. Dobrze, iż się o tym mówi, ale oczekiwałbym szerszej debaty o korzyściach i zagrożeniach dla Polski wynikających z rozszerzenia obu organizacji, do których należymy. Musimy sobie postawić pytanie: czy jest to w naszym interesie?
Nie jestem zwolennikiem cynizmu w polityce, romantyczne tradycje są głęboko osadzone w polskiej tożsamości. Mam jednak głębokie przekonanie o potrzebie ustalenia adekwatnej hierarchii. Dlatego bliżej mi do zacytowanej na początku brytyjskiej definicji pojmowania interesów własnego państwa, niż utrwalonego w naszej historii hasła „Za wolność waszą i naszą”. Zwłaszcza, kiedy nacisk kładzie się na tę waszą, a nie naszą.
5.02.2025
Krzysztof Grzelczyk