Maszerowanie jest bardzo dobrą formą manifestowania poglądów. Sprawdza się od dawna i my Polacy mamy wielkie tradycje marszów i pochodów. „Rozmaszerowana” jest Warszawa; idą przez stolicę różne korowody, jest Marsz Katyński, Żołnierzy Wyklętych no i oczywiście największy, przepiękny Marsz Niepodległości. Dlaczego nasza torontońska parada trzeciomajowa wciąż jakoś tak wydaje się być na kroplówce? Trudno powiedzieć co przeszkadza, bo przecież mieszka nas tu sto tysięcy z plusem. W wielu miejscach jesteśmy widoczni, wielkim sukcesem cieszy się Dzień Polski w Mississaudze, który niebawem będziemy mieli, czy jesienny festiwal Polski na ulicy Roncesvalles. Te wydarzenia, niczego im nie ujmując, mają jednak nieco jarmarczny charakter, podczas gdy parada i polskie spotkanie przed ratuszem torontońskim z okazji Dnia Konstytucji 3 Maja i – co kilka osób podkreśla – święta Matki Boskiej Królowej Polski – mogłoby mieć bardziej patriotyczny i polityczny wyraz.
I może tu właśnie leży pies pogrzebany, iż organizatorzy chcą zrobić z tego kolejny cepeliowy „Dzień Polski”, a nie demonstrację narodowej dumy, ukochania tradycyjnych polskich wartości, patriotyzmu i pokazania wkładu Polaków w budowę tego wielkiego kraju. Może wówczas mielibyśmy na scenie mniej polityków, ale za to więcej Polaków przed sceną? Wszak, jak śpiewa artysta: „my Polacy, złote ptacy, katolicy i pijacy, romantycy i żołnierze, włóczykije i rycerze”. Polską można zauroczyć!
A gdyby jeszcze tak włączyć polskie parafie – te najprężniejsze organizacje polonijne w Toronto i w Mississaudze?
Wydaje się iż ten obecny przemarsz w centrum Toronto jakoś odsuwa nasze duchowieństwo i usiłuje postawić nasz katolicyzm gdzieś obok.
W niedzielę nie było żadnej wspólnej modlitwy, nikt nie odśpiewał Bogurodzicy, Boże coś Polskę; nie odśpiewaliśmy Roty czy innych pieśni, które wyciskają łzy z oczu i dobywają się z głębi trzewi naszej tysiącletniej historii.
Zamówiona przez Kongres Polonii Kanadyjskiej Msza Święta w pustawym kościele św. Stanisława, w dość znacznej odległości od samego placu, to za mało. A więc może przed ratuszem w Toronto mniej ludycznej imprezy, jak na każdym festiwalu ulicznym, a więcej narodowej dumy, jak to na przykład okazują Żydzi w Marszu dla Izraela. Jest się od kogo uczyć! Przecież Polska bez katolicyzmu jest nie do zrozumienia.
Dzisiaj na moje oko w paradzie polskiej idzie nie więcej niż 1000 – 1500 osób; gdybyśmy „dobili” do 5000, to byłoby już coś. Może przeszkadza zbyt statyczna formuła może ta scena, na której występują politycy stojąc sznurkiem powinna wyglądać inaczej, nie wiem.
W dawnych czasach miałem wizję żeby tego rodzaju przemarsz przez miasto był bardziej spektakularny, bardziej kolorowy, żebyśmy mieli wojów, z sześciu huzarów na koniach (obecnie szło kilku rekonstruktorów) wtedy jeszcze maszerowali nasi weterani z II wojny światowej, a jakże to pięknie byłoby ich zaprosić do kilku, a może kilkunastu willisów, aby wizualnie opowiadać naszą historię.
Mamy dzisiaj reprezentowane organizacje polonijne, a to czego brakuje, to zwykli, niezrzeszeni Polacy. Wiem iż zawsze można się usprawiedliwić, a to pogodą, a to korkami i utrudnionym dojazdem do centrum miasta, gdzie rządzi ekipa, która chce nas uszczęśliwić pedałowaniem, ale chyba jest to mały wysiłek gdy trzeba zamanifestować wszystkim wokół, iż kochamy Polskę i jak trzeba, to potrafimy się zmobilizować. Pokazanie zdolności mobilizacji jest tutaj super ważne. Bo to przekłada się bezpośrednio na nasze znaczenie w miejskiej, prowincyjnej i federalnej polityce. Wiedzą to wszyscy inni, którzy z powodzeniem mobilizują własne elektoraty w tym jakże wielokulturowym społeczeństwie, a pustawy „polski” Nathan Philips Square w porównaniu z tym samym placem zatłoczonym przez Sikhów, Hindusów czy inne społeczności, gdzie trudno szpilkę wbić, wypada słabo, pomimo ludowych strojów i bicia w werble.
Andrzej Kumor