Maciej Bąk: Tory wysadzone, polski internet bezbronny. Rząd musi się wziąć do roboty

natemat.pl 5 godzin temu
Każdemu aktowi dywersji w Polsce towarzyszy równoległa dywersja w sieci. Może ona przynieść choćby bardziej długotrwałe szkody niż eksplozja, przecięcie kabla czy podpalenie. Rząd chwali się na co dzień tym, jak zbroi się na potęgę i umacnia naszą infrastrukturę. Ale w dziedzinie budowania internetowej tarczy przed Rosją jesteśmy ciągle wystawieni na strzał.


Cała Polska żyje informacjami o aktach sabotażu na polskiej kolei. Zaczęło się w niedzielę od nieoficjalnych doniesień na profilach znających sytuację w służbach i w PKP.

Rządzący długo nie potwierdzali wersji o dywersji, raz zalecali spokój (ustami rzeczniczki MSWiA), raz wprost sugerowali, iż jest coś na rzeczy (wpisami premiera Tuska). Ostatecznie w poniedziałek rano szef rządu potwierdził najgorsze przypuszczenia o ataku, a dokładniej atakach, na polską kolej. Do tego czasu nasz rodzimy internet został już odpowiednio wyprofilowany.

Wina Tuska?


Szokująco wygląda opublikowana w poniedziałkowy poranek analiza Res Futura Data House pokazująca reakcje w polskim internecie na doniesienia o wysadzeniu fragmentu torowiska koło Życzyna. Wśród komentarzy pojawiających się w sieci aż 42% wskazywało na Ukraińców, a 19% winą za to obarczało… rząd Donalda Tuska. Tylko co czwarty wpis wskazywał na oczywistych sprawców/inspiratorów sabotażu, czyli rosyjskie służby.

Jasne jest, iż nie oznacza to, iż tak o tym wszystkim w niedzielę myśleli Polacy. Widać natomiast wyraźnie jak chciano wyprofilować naszą infosferę, by choć w części odbiorców zasiać znane już nam ziarno niepewności.

Tak dzieje się za każdym razem, gdy dochodzi w Polsce do działań balansujących wokół progu wojny. Kiedy kilkanaście dronów wleciało na terytorium naszego kraju, Rosja uruchomiła błyskawicznie wszystkie swoje cyfrowe siły i środki, by nadwiślański internet został zalany sugestiami o tym, iż to Ukraińcom co najmniej sprawy wymknęły się spod kontroli, a prawdopodobnie po prostu chcieli wciągnąć Polskę do konfliktu.

Tego typu przechył jest widoczny właśnie przy wydarzeniach okołowojennych, bo choćby najbardziej doniosłe wydarzenia w polskiej polityce – od sprzedaży działki pod CPK po Marsz Niepodległości – budzą bardziej równomiernie rozłożone internetowe emocje. Tam Rosja nie ma, póki co przynajmniej, interesu, by sztucznie dopalać nastroje.

Ale to nie oznacza, iż rosyjskie służby działające w polskim internecie są uśpione i czekają tylko na kolejne drony, podpalenia czy sabotaże. To właśnie ich codzienna obecność w swoich „ulubionych” tematach buduje w Polsce kiełkujące coraz intensywniej negatywne emocje.

Chyba każdy z nas widział, co dzieje się pod niemal każdym postem na Facebooku informującym o jakimś lokalnym wydarzeniu, w których brał – lub mógł brać – udział obywatel Ukrainy. adekwatnie nie da się w setkach umieszczonych pod tym komentarzy znaleźć niczego innego niż prorosyjskie i antyukraińskie wypowiedzi.

Wina Ukraińców?


Jasną sprawą jest, iż między Polakami a Ukraińcami od 2022 roku pojawiła się cała masa trudnych tematów, wynikających z kulturowych różnic czy zwykłych niesnasek życia codziennego. To jednak nie tłumaczy tego, iż przy facebookowym poście informującym o zatrzymaniu w Gdańsku czterech mężczyzn za brutalne pobicie Ukraińca na tle narodowościowym, 99% komentarzy przypisuje winę za to… właśnie pobitemu Ukraińcowi.

Trudne relacje polsko-ukraińskie nie tłumaczą też peanów na cześć prorosyjskiego aktywisty Nazara, zatrzymanego za jazdę po narkotykach, który pod każdą publikacją na swój temat znajduje setki polskojęzycznych obrońców. Zresztą czasem nie potrzeba Ukraińca w informacji, by wylał się ściek, wystarczy informacja o pospolitej kradzieży, by wylały się pod nią sugestię, iż to „na pewno jakiś ukr”, choćby jeżeli artykuł wyraźnie wskazywałby na to, iż sprawcą był Polak.

Oczywiście nie jest tak, iż taki ruch generują tylko sztucznie wykreowane przez rosyjskie służby konta. Właśnie dzięki prowadzonej z sukcesami od 2022 roku kampanii dezinformacyjnej w Polsce, sondażowo rośnie prorosyjska partia Grzegorza Brauna, której wyborcy ponadprogramowo udzielają się w sieci i coraz częściej wychodzą poza swoje wewnętrzne, cudaczne grupy wymiany opinii.

Sama Konfederacja, choć momentami stara się cywilizować i być merytorycznym głosem w polskiej polityce, ma w swoich szeregach ciągle chociażby Konrada Berkowicza, który w poniedziałkowe popołudnie zamieścił posta jasno wskazującego – oczywiście bez pół grama dowodów – winnego wysadzenia torów na Mazowszu.

Co prawda Krzysztof Bosak gwałtownie nakazał mu usunąć zdjęcie sugerujące, iż to Ukraińcy wysadzili linię kolejową, którą od czterech lat dociera do nich pomoc wojskowa, ale zaraz potem Sławomir Mentzen dorzucił swoje trzy grosze, przekonując, iż Rosja w zasadzie to nie ma żadnego interesu w wywoływaniu w Polsce chaosu związanego z tą sytuacją.

Gdzie jest rząd?


Gdzie w tej sytuacji jest polski rząd? Ano jest daleko w polu, jeżeli chodzi o próby złamania prorosyjskiej narracji w naszym internecie. Jak słusznie zauważył w swoim ważnym poniedziałkowym wpisie Jarosław Wolski, od dawna jest przyzwolenie na prorosyjską propagandę w polskiej przestrzeni publicznej, rozsiewaną przez grono około 50 prorosyjskich influencerów, "dziennikarzy", "krytyków politycznych", "geopolityków" czy internautów o dużych zasięgach.

Z jednej strony rząd ciągle powtarza, iż w sferze cyberprzestrzeni już na dobre jesteśmy na wojnie, z drugiej zachowuje się jakby to wszystko była tylko zabawa w niewinne publikowanie zwykłych niegroźnych głupot.

Rozumiem, iż jesteśmy zajęci walką z ciągłymi cyberatakami na polską infrastrukturę, ale jeżeli jesteśmy w stanie wydawać rekordowe pieniądze na wojsko, to znajdźmy środki – i przede wszystkim wolę – na to, by podjąć działania pozwalające przywrócić kontrolę nad internetową narracją.

W przeciwnym wypadku będziemy jak zwykle mądrzy po szkodzie. W 2022 roku prorosyjskość w Polsce była totalnym marginesem. Dziś puka do drzwi mainstreamu, jutro zacznie się w nim rozpychać.

8% Brauna nie wzięło się znikąd, jego partia KKP podtrzymuje w badaniach wynik swojego lidera z wyborów prezydenckich. Strach pomyśleć, co się stanie, jeżeli w 2027 roku to ugrupowanie stanie się języczkiem u wagi i któraś z większych partii poczuje się skuszona nawiązaniem z nimi koalicyjnej współpracy. Wtedy wielu powie, iż to Rosja nam namieszała w demokracji.

A może namieszałaby jednak mniej, gdybyśmy tej naszej demokracji lepiej pilnowali?


Idź do oryginalnego materiału