Magnuszew, Czerniaków

tygodnikprzeglad.pl 1 rok temu

Żołnierze Janki Błaszczak nie wytrzymują powstania fizycznie i psychicznie. Widok oficera, który oszalał ze strachu, przeraża ją bardziej niż zbliżające się czołgi

Droga moja Dowódco!

Podajecie w telewizji, kto zna Janinę Błaszczak, ja ją do śmierci będę pamiętał, to moja była dowódca kompani, szedłem z nią od Kiwerc do Warszawy, dzielna, odważna, co się stało z nią, to nie wiem…, pisze w 1977 roku 77-letni rolnik Michał Kobielski w odpowiedzi na apel dziennikarki Mai Wójcik, próbującej odtworzyć wojenne losy dwóch kobiet. Droga moja Dowódco, jak żyjesz, napisz, ja Ciebie poszukuję już dawno, cała moja wioska zna Ciebie z mego gadania, ja wszystkim mówiłem o Tobie. Cześć Ci!

Choć po wojnie były żołnierz z dumą opowiadał o swojej dowódczyni rodzinie i sąsiadom, to gdy się poznali, 44-letni wówczas szeregowy Kobielski nie był zachwycony, iż rozkazy wydawać ma mu 19-letnia dziewczyna. Co z tego, iż po szkole oficerskiej. Prymuska Błaszczak, choć na 700 elewów miała w Riazaniu trzeci najlepszy wynik, ciągle musi coś udowadniać.

Kiedy po opuszczeniu szkoły w lutym 1944 r. Janka Błaszczak melduje się w sztabie dywizji, żeby objąć dowództwo nad męską kompanią moździerzy, nie przejmuje się sugestiami, iż na pewno zaszła jakaś pomyłka. Bardziej od cudzych wątpliwości deprymuje ją własny głos. Słaby, cichy, łagodny. Czy wszyscy go usłyszą? Czy posłuchają? Kobiety dowodzące mężczyznami – tego w wojsku przecież jeszcze nie było.

Lutę Opałkę (…) jej pluton wita ciszą. A potem wybucha śmiechem. Żołnierze różnią się między sobą wiekiem, doświadczeniem i charakterem, ale łączy ich niechęć do kobiety wydającej rozkazy.

Aleksandrze Gołębiowskiej, która nie zdążyła do Andersa, bo po drodze zachorowała na odrę, jeden z jej żołnierzy grozi: pierwsza kulka w Niemca, druga w ciebie.

Larysa Krupicz słyszy tylko: „o rany, baba!” i gwałtownie wydaje komendę – wypada głośno i piskliwie.

Czesława Wulf powtarza do skutku: padnij, czołgaj się, powstań, biegiem marsz. Padnij, czołgaj się, powstań, biegiem marsz. Padnij… Jej żołnierze nie reagują.

Krótko mówiąc, było mi ciężko

Młode oficerki, dowódczynie męskich oddziałów liniowych, ruszają ze swoimi żołnierzami przez Wołyń, na front. Po drodze mijają spalone domy i studnie pełne trupów dzieci, kobiet i mężczyzn. Gdzieś wśród nich jest rodzina Aleksandry Gołębiowskiej. Z rąk upowców zginął też ojciec prymuski Jaśki Błaszczak. Po drodze mijają transporty rannych z frontu: w jednym pociągu ci bez nóg, w drugim poparzeni, w trzecim oślepli. Im bliżej frontu, tym częściej zdarzają się naloty. Trzeba wtedy natychmiast opuścić wagony, Janka musi gwałtownie rozsypać, poukrywać swoich 90 żołnierzy. A niech tylko któremuś błyśnie sprzączka od paska, niech któryś zapali papierosa, od razu ich pilot wymaca.(…)

29 lipca gen. Karol Świerczewski kąpie się w Wiśle. 1. Armia Wojska Polskiego rzekę ma forsować nazajutrz, na odcinku między Dęblinem a Puławami. Ponieważ nikt do generała nie strzela, Świerczewski uznaje, iż na lewym brzegu Niemców nie ma, przeprawa pójdzie gładko. Myli się. Próby forsowania Wisły pod silnym niemieckim ostrzałem przebiegają tragicznie – z braku sprzętu, odpowiedniego wyszkolenia i doświadczenia, z powodu silnego oporu stawianego przez wroga, z powodu alkoholizmu jednego z dowódców. Żołnierze, którzy w niewielkich grupach przedostają się na drugi brzeg, nie mają wielkich szans w starciu z niemieckimi jednostkami.

Janka Arnsztajn z batalionu sanitarnego kursuje między brzegiem rzeki a szpitalem polowym na tyłach frontu. Może jeździć tylko nocami, żeby nie przyciągnąć niemieckich samolotów. Auto podskakuje na wybojach, kierowca klnie, ranni jęczą, Janka ma nadzieję, iż zdążą przed świtem. Rano prześpi się chwilę na noszach, nie przeszkadza jej huk wystrzałów. W szpitalu wiedzą, iż jak dudni artyleria, należy się spodziewać nowej fali rozprutych brzuchów i rozszarpanych jelit. Janka jest głodna, suchary jej się skończyły, a kuchnia polowa nie dojechała. Wstaje z noszy i idzie w stronę kartofliska, kilka metrów dalej. Pełznie ostrożnie po ziemi, wygrzebuje prędko kilka ziemniaków.

Jeb twoju mat’, szto ty diełajesz?! – słyszy za sobą zdenerwowany głos. Czuje, jak ktoś wyciąga ją z zaminowanego pola, za nogi, jak zająca.

Tym razem szczęście ma też Aniela Pielech, dowódczyni plutonu karabinów przeciwpancernych. Jej jednostka znalazła się pod silnym ostrzałem. Aniela szczególnie boi się żab – małych sprężynowych min, które, spadając na ziemię, odbijają się na wysokość dwóch metrów i rozrywają w powietrzu, rażąc odłamkami wszystkich wokół. Ale tym razem samolot zrzuca większe pociski, jeden spada blisko. Aniela, przysypana ziemią, nie może się ruszyć. Widzi to chorąży Zybura, jej partner, którego nazywa mężem (choć ze ślubem czekają na wyzwolenie Warszawy), również dowódca plutonu, podpełza, odkopuje Anielę.

(…) Walki pod Dęblinem, Puławami i o przyczółek warecko-magnuszewski realizowane są ponad miesiąc. Między 8 sierpnia a 12 września 1944 r. polskie wojsko traci nad Wisłą 1683 żołnierzy – poległych, zmarłych, rannych i zaginionych.

Tak marzyły o tej Wiśle, a teraz Wisłą płyną trupy. Larysa Krupicz zanurza ręce w rzece i przemywa wiślaną wodą twarz.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 39/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fragmenty książki Olgi Wiechnik Platerówki? Boże broń! Kobiety, wojna i powojnie, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023

Fot. domena publiczna

Idź do oryginalnego materiału