Wojna Rosji z Gruzją. Cisza przed burzą
Niewiele wskazywało na to, iż wybuchnie wojna Rosji z Gruzją. Jest sierpień 2008 roku. Lato w Gruzji nie różni się niczym szczególnym od poprzednich. W Kachetii dojrzewają winogrona, a w górach kolejna grupa wspinaczkowa wchodzi na Kazbek. Od kilku miesięcy, jak co roku, Tania Kurczewska przygotowuje letni obóz dla polskich i gruzińskich dzieci. Mają być zajęcia z tańca, teatru. Pojawi się odpowiedni zespół aktorów. Przyjechać ma też Raiden Kerwaliszwili, reżyser z teatru w Tbilisi.
W pierwszych dniach sierpnia wszyscy spotykają się w Sodgeri, niedaleko Bordżomi. Na te kilka beztroskich chwil dzieci czekają cały rok. Większość z nich letni obóz traktuje jako ucieczkę od domowej biedy. Będą w końcu normalne posiłki. Ale i tak przez pierwsze dni niektóre z dzieci napychają kieszenie chlebem. Bo co jeżeli go zabraknie? Tak będzie, dopóki nie przyzwyczają się, iż na obozie jest normalnie, bo przecież ich Tania zadbała o wszystko.
W sobotę dzwonią dziennikarze z Polski. Mówią, iż w Gruzji w każdej chwili może rozpocząć się wojna, i iż wojska rosyjskie czekają już tylko na rozkaz wejścia na obszar kraju. Potrzebują więcej informacji. Tania nie kryje zdziwienia. choćby nie przypuszcza, iż może być aż tak źle. Z daleka od Tbilisi, polityki, w oddalonym Sodgeri wszystko wydaje się takie spokojne i pewne. Informuje o całej sytuacji resztę opiekunów. Wspólnie postanawiają, iż nie zrezygnują z obozu. Przecież tyle razy bywało podobnie a później wszystko cichło. Dlaczego i teraz nie ma być tak samo? Zresztą na Kaukazie trzeba być przyzwyczajonym do takich sytuacji.
– Naród rosyjski nie jest wrogiem Gruzinów – uspokaja Raiden Kerwaliszwili. – Przecież w Gruzji żyje wielu Rosjan. A w Tbilisi jest około 120 narodowości i nigdy nie było na tym tle konfliktów. Uczymy dzieci języka rosyjskiego, to przecież język komunikacji w republikach postsowieckich. No i jeszcze literaturę piękną należy czytać w oryginale: Dostojewskiego, Czechowa.
Siódmego sierpnia poranek jest cichy. Dookoła las, góry i wyprawa z dziećmi na basen. Inga – żona Raidena prowadzi zajęcia gimnastyczne. Dzieci biegną przez ogromny park. Za nimi w odstępie kilkunastu metrów stara się nadążyć kilku starszych, przypadkowo spotkanych ludzi. Sznurek biegnących zamykają okoliczne psy. Tania obserwuje to wszystko z balkonu. Śmieszy ją ten cały beztroski korowód. Jeszcze tak niedawno ostrzegano ją przed wojną. Ciszę nagle przerywa telefon. W słuchawce odzywa się zdenerwowany głos kolegi: – Musisz natychmiast przyjechać do szpitala. Ogłoszono alarm wojenny. Jesteś nam w Gori bardzo potrzebna.
Na ulicach z Bordżomi do Gori stoi mnóstwo wojskowych samochodów. Trasę tę zwykle pokonuje się w czterdzieści minut. Teraz wymaga trzech godzin. Armia gruzińska jedzie w stronę Schinwali. Wśród ludzi panuje ogromne zdenerwowanie. Do pracy Tania przyjeżdża wieczorem.
W szpitalu wszyscy z niepokojem oglądają wiadomości. Czy będzie wojna, czy wojska rosyjskie wejdą na teren Gruzji, a co na to opinia publiczna? Micheil Saakaszwili mówi, iż 8 sierpnia o godzinie 13 rozpoczną się gruzińsko-rosyjskie rozmowy pokojowe. Cały personel medyczny oddycha z ulgą. Pojawiła się nadzieja. Trzeba wierzyć, iż będzie dobrze.
W nocy z siódmego na ósmego sierpnia rozpoczyna się wojna. W szpitalu w Gori przyjmuje się pierwszych rannych, a do prosektorium ciała zabitych. Przez kolejne trzy dni praca trwa bez chwili odpoczynku. Przez te wszystkie niepewne godziny Tania nie czuje strachu. Nie myśli ani o sobie ani o swoich bliskich. Dlatego, iż skupia się tylko na tym, co dzieje się w szpitalu.
Rosjanie bombardują wioski i osiedla
Profesor Guram Gvasalia, uczestnik wojny w Abchazji w latach 1992-93, w szpitalu w Gori jest głównym chirurgiem.
– Rosjanie bombardują wioski i osiedla cywilne, w których nie ma wojska – mówi. – Przyjmujemy 640 rannych w ciągu 14 godzin. W Czeczenii i Afganistanie w ciągu jednego dnia było od 50 do 100 rannych. 640 to rekord od czasów II wojny światowej. Pierwszego dnia przyjmujemy 640 osób, drugiego 430, a trzeciego 250 rannych.
Na podwórzu leży setka trupów, jest sierpień, upał. Ciała trzeba gwałtownie i po chrześcijańsku pochować. To przygnębia. Mimo to wszyscy podchodzą do sprawy w poczuciu obowiązku. Nie ma najmniejszej paniki, chaotycznych działań. Rosjanie przez cały czas bombardują teren szpitala.
Pocisk trafia w główny budynek. Ginie jeden z lekarzy. Podczas gdy spadają i wybuchają bomby szpital stara się funkcjonować normalnie. Pracuje siedem zespołów operacyjnych. Wciąż jednak pozostaje pytanie: – Co robić, w takich chwilach? Czy dalej zajmować się pacjentami, czy uciekać do schronu?
11 sierpnia pojawiają się pogłoski, iż lada moment można spodziewać się rosyjskiego wejścia na teren szpitala. Z oddziałów wywożą wszystkich rannych. W pustych salach zostaje tylko personel medyczny. Zdenerwowanie staje się nie do zniesienia. Najgorsze jest czekanie i niepewność. Każdy zadaje sobie pytania: – Czy wojska rosyjskie wejdą? Co wtedy z nami się stanie? Czy nasi żołnierze zdołają nas obronić?
W szpitalu nie ma już nic do robienia. Pozostaje tylko czekać. Tania zaczyna odczuwać zmęczenie. Musi w końcu odpocząć. Przed snem obiecuje sobie, iż napisze jeszcze list do znajomego w Polsce i opisze w nim to wszystko, co dotychczas się wydarzyło. Nie jest jednak w stanie opanować zmęczenia. Zasypia bardzo szybko. Przez sen słyszy, iż ktoś woła: – Tania, Tania, i iż uporczywie puka do drzwi. Nie może otworzyć oczu. Stara się z całych sił ale czuję, iż zmęczenie jest mocniejsze. Tak naprawdę nie wie, ile mija czasu od chwili, kiedy próbuje się przebudzić.
Gdy wychodzi z gabinetu jest pusto, przeraźliwie pusto. W szpitalu nie ma nikogo. Ktoś nie dopił herbaty, wszystkie rzeczy są na swoim miejscu. Torby, ubrania wiszą tam gdzie zawsze. Tylko ludzi brak. Na korytarzach cisza. Tani wydaje się, iż przez cały czas uwięziona jest we śnie. Otwiera drzwi do kolejnych oddziałów, sal. Potem następne i następne, ale nigdzie nikogo choćby nie słychać. W końcu wychodzi ze szpitala. Na schodach, z głową wspartą na dłoniach siedzi jeden z lekarzy.
– Słuchaj, co adekwatnie się stało? – pyta.
– Nie wiem – odpowiada.
– No, a gdzie podziali się ludzie?
– Nie wiem.
– A samochody?
– Nie wiem.
Po 15 minutach otwiera się brama szpitalna… Batalion gruzińskich żołnierzy wjeżdża na plac. Tania oddycha z ulgą. Właśnie wtedy, kiedy spała, ogłoszono alarm i wszyscy w pośpiechu musieli opuścić szpital. Mijają minuty czekania. Tania próbuje robić zdjęcia żołnierzom, ale jeden z oficerów zabiera jej aparat. Po jakimś czasie okazuje się, iż w szpitalu zostało więcej lekarzy. Zebrało się ich może dziesięciu, może dwunastu. Wojna wciąż trwa. Za niedługo pojawiają się kolejni ranni. Zaczyna się praca. Zajęcia na oddziale przerywa telefon.
– Taniu, gdzie pani jest? – w słuchawce odzywa się przestraszony głos pielęgniarki.
– Ja jestem w pracy. Ale gdzie wy jesteście? – odpowiada Kurczewska.
Po dwóch godzinach pozostali lekarze wracają do szpitala.
12 sierpnia ostatecznie pacjenci i personel medyczny muszą opuścić Gori. W szpitalu nie ma już nikogo. W fartuchu lekarskim Tania razem z koleżanką wychodzi na główną drogę do Tbilisi. Zatrzymuje karetkę, która jedzie do szpitala.
– Słuchajcie – mówi pospiesznie – tam już nikogo nie ma, kazali opuścić Gori. My właśnie stamtąd wracamy. Kierowca tłumaczy, iż dostali wiadomość, iż w szpitalu został jeszcze jeden ranny. Tania podejmuje szybką decyzje o powrocie. W tym momencie zaczynają się ponownie bombardowania. Kiedy wyjeżdżają z pacjentem, na placu szpitalnym zatrzymuje się ciężarówka. Na przedzie siedzi starszy mężczyzna, na rękach trzyma rannego chłopca. gwałtownie transportują ich do karetki. Kiedy ruszają pojawia się rosyjski helikopter. Pilot widzi, iż przewożą rannego, i iż na samochodzie jest znak Czerwonego Krzyża. Mimo to zaczyna strzelać.
Starszy mężczyzna siedzi z przodu. Tania nie pozwala mu patrzeć na to, co dzieje się z jego wnukiem. Lekarze udają już tylko, iż ratują chłopakowi życie. Dostał w serce. Nikt z nich nie chce, żeby starszy mężczyzna swoim zachowaniem prowokował los. Po jakimś czasie z nieznanych powodów helikopter odlatuje.
Na początku drogi z Tbilisi do Gori jest miejscowość Kaspi. Do Kaspi można jechać spokojnie, bez większych przeszkód. Stoją tam wojska gruzińskie. Ale od Kaspi w stronę Gori są już tylko Rosjanie. Co pięćset metrów stoi czołg.
– Kiedy nas zatrzymują – mówi Tania – każdy z nich zadaje te same pytania: Dlaczego jedziecie, po co? A my zawsze odpowiadamy, iż jesteśmy lekarzami, iż wieziemy chleb, lekarstwa, iż musimy pomagać.
Pewnego razu Tania słyszy rozmowę. Na jednym z posterunków jeden żołnierz mówi do drugiego: – Słuchaj podejdź do nich, ty lepiej rozmawiasz po rosyjsku. Dowiedz się czego chcą.
Tak naprawdę Rosjan jest bardzo mało. Większość to ludzie z dalekich rosyjskich republik, którzy prawie nie rozmawiają w języku Putina.
Wojna Rosji z Gruzją. Musimy myśleć, iż będzie dobrze
Innym razem na tej samej trasie rosyjski żołnierz chce, żeby Tania przewiozła do Gori Osetynkę z dwójką dzieci. Kiedy zabierają ich do karetki, żołnierz zauważa jeszcze innych lekarzy i pyta kim oni są. Tania odpowiada, iż to Polacy z misji medycznej. Rosjanin ostro protestuje, iż wobec tego ta kobieta nigdzie z nimi nie pojedzie. Tania próbuje go przekonać, iż lekarze pomagają wszystkim i nie robią żadnych wyjątków. Stara się mówić spokojnie. Widzi, iż żołnierz jest pod wpływem narkotyków. Najdrobniejsze potknięcie mogłoby go wyprowadzić z równowagi. W karetce wszyscy boją się, iż zacznie strzelać.
Jeden z wielu powrotów do Gori. Tania i pozostali lekarze są pewni siebie. Wierzą iż nic złego nie może im się przydarzyć. Ostatnim razem jechali wśród lasów a teraz wszystko jest spalone. Jednocześnie ani przez chwilę nie opuszcza ich uczucie strachu i niepewności. Rosyjskie czołgi jadą w góry, wojska odchodzą. Ale po jakimś czasie czołgi i żołnierze wracają. Do przodu i z powrotem. Tak ciągle i ciągle. Dopiero później zdają sobie sprawę, iż to taka gra Rosjan. Działanie na ludzką psychikę, żeby zdenerwować, wystraszyć.
9 sierpnia dzwoni telefon ze Wspólnoty Polskiej. Chcą wiedzieć, czego potrzeba, co mogą dla szpitala zrobić. Z głównym chirurgiem szpitala Tania sporządza spis rzeczy niezbędnych. Cudem udaje się przesłać faks do Polski. Pierwsza pomoc humanitarna i medyczna przychodzi 14 sierpnia. Razem z nią pojawiają się kolejni polscy lekarze. Od tego momentu zaczyna się inna praca. W Gori wciąż stoją rosyjskie wojska. 15 sierpnia lekarze, a także wolontariusze rozwożą mieszkańcom jedzenie, potrzebne lekarstwa. Z młodych w Gori nikogo już prawie nie ma. Zostali sami starsi ludzie.
– W Gruzji musimy myśleć, iż będzie dobrze – mówi Tania. – Nie możemy oczekiwać, iż będzie źle, iż stanie się najgorsze. A tu nagle ta wojna. Bombardowanie. Wybuch i niczego już nie ma. Nie ma domów. Części mebli leżą na ziemi. Widzisz: tam lalka, tam inna zabawka, tam łóżeczko dziecka. I chociaż nie chcesz, to i tak wyobrażasz sobie co tam się stało, co z tymi ludźmi, jaki koszmar musieli przeżyć.
Wojskowy Szpital Ministerstwa Obrony Gruzji powstał w Gori cztery lata temu. Podczas wydarzeń sierpniowych w 2008 roku znalazł się w centrum wojennego konfliktu.
– Jesteśmy dumni, iż pracowała z nami Tatiana Kurczewska – mówi dyrektor szpitala Nikoloz Jokhadze. – Podczas okupacji, gdy wszystko kontrolowali Rosjanie, ona przy pomocy państwa polskiego zajmowała się codziennie uciekinierami. Podczas działalności Polskiej Misji Medycznej w Gruzji otworzono cztery punkty pomocy. Dwa w starym szpitalu w Tbilisi, gdzie znajdowała się największa liczba uchodźców. Natomiast pozostałe dwa na obrzeżach miasta. Dysponowano podstawową aparaturą, a dzięki wcześniejszej pomocy Polaków z Kanady dostępne były środki żeby kupić leki dla uchodźców.
– Zawsze był kontakt z polskim Ministerstwem Zdrowia – mówi Kurczewska. – Dzwonili do nas i mówili, tam i tam trzeba pojechać. Albo to i to jest potrzebne. jeżeli masz cel, to nie myślisz o tym, iż mogłoby się to nie udać. Po prostu musisz i jedziesz. Dopiero po wojnie zaczynasz analizować i dopiero wtedy próbujesz zrozumieć co się wydarzyło.
„Chciałbym wznieść toast za Tatianę Kurczewską. Za naszą Tanię, która jest bohaterką. To co zrobiła jest nieocenione. Ona ostatnia wyjechała ze szpitala w Gori, organizowała pomoc medyczną i humanitarną. W naszych stronach zginęło mnóstwo ludzi. Zginęły dzieci, żołnierze, lekarze… To wielka tragedia. To żałoba dla wszystkich, dla Gruzinów, Rosjan i Osetyńczyków. Każda z matek bez wyjątku opłakuje swoje dziecko. Tylko żal, ze giną prości, zwykli ludzie gdy politycy załatwiają swoje cele. Za Tanię – niech Bóg da jej siły, energię i zdrowie. Za żołnierzy, którzy ginęli za swoje rodziny, za idee. Za żywych w ich codziennym trudzie…” – Tamada, Raiden Kerwaliszwili.
Patrycja Prochot-Sojka
Czytaj też: Były komandos: W Iraku zrozumieliśmy, iż wojna to nie gra. Nikt nie ma po dziesięć żyć
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.