Podstawowym błędem poznawczym przy postrzeganiu Rosji jest to, iż nie chcemy jej widzieć jaką jest w rzeczywistości, ale taką jaką chcemy żeby ona była. Ogłoszenie przez Putina dekretu o tzw. częściowej mobilizacji, będącej efektem ukraińskiego kontruderzenia, wśród wielu komentatorów wywołało to wręcz euforie. Oceniali, iż może wywoła to gwałtowne protesty w Rosji i doprowadzi do upadku Putina. Natomiast jeżeli przyjrzymy się ich skali, to są one rachityczne. Owszem, liczba zatrzymanych jest duża, z kolei jeżeli chodzi o frekwencję, to - jak wynika z danych przekazanych przez m.in. rosyjski portal opozycyjny Meduza.io - w Moskwie, gdzie doszło do największych demonstracji, jej uczestników było mniej niż tysiąc osób. W pozostałych miastach rzadko zjawiła się więcej niż setka protestujących. Nie można ich porównać choćby do protestów po sprawie Nawalnego, gdzie liczbę demonstrujących w całej Rosji oceniano na blisko 100 tysięcy.