Pięć miesięcy temu poleciałem z koleżanką do Madrytu nagrać krótki reportaż o hiszpańskiej polityce historycznej. Gdy po dwóch dniach mieliśmy już zarejestrowane cztery wywiady i potrzebowaliśmy tylko komentarza jakiegoś anonimowego przechodnia, który pokazałby perspektywę inną niż ekspercka, miał miejsce drobny, ale znamienny incydent. Sprawił on, iż przewartościowałem całą swoją kilkunastoletnią fascynację dziejami tego kraju.
Szpiedzy, dziennikarze i dzieci wojny
Gościliśmy na dorocznym pikniku republikańskim, organizowanym na głównym skwerze dzielnicy Vallecas. Spotkanie gromadzi rozmaite, lewicowe stronnictwa, które zbierają się, by uczcić datę powołania Drugiej Republiki Hiszpańskiej w 1931 roku. Tej Republiki, którą obalił nacjonalistyczny pucz generała Francisco Franco i okrutna wojna domowa, która była jego następstwem.
O swoich republikańskich motywacjach miała nam opowiedzieć wyłowiona z tłumu Ana, ale zanim zaczęliśmy nagranie, podszedł do nas jej kolega z namiotu z logiem Izquierda Unida, lewicowej partii o korzeniach anty-NATO-wskich, i zapytał mnie, czy uważam Polskę za wolny kraj.
Zaskoczył mnie. Pomyślałem, iż może chodzi mu o rządy PiS-u i nie zarejestrował, iż mieliśmy wybory, które prawica przegrała. Odparłem, iż myślę, iż Polska znowu zmierza we adekwatnym kierunku. Żachnął się na to bardzo i rzucił: – To co z Pablo Gonzalezem? Dlaczego siedzi w więzieniu? Odwrócił się na pięcie, zostawiając mnie lekko zdumionego.
Sprawę Gonzaleza znałem pobieżnie. Wiedziałem, iż to hiszpański dziennikarz z rosyjskim paszportem, który został zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa w Przemyślu, gdy relacjonował napływ uchodźców z Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji. Zdziwiła mnie ta konfrontacja, tym bardziej iż jako działacz zdeklarowanie lewicowej organizacji poczynałem sobie w republikańskim środowisku śmiało i poufale.
Moja obecna wizyta i rozmowy miały dotyczyć historii sprzed kilkudziesięciu lat i lewicowych imponderabiliów. Zapomniałem zbyt łatwo, iż Putin poróżnił lewicę wschodnio- i zachodnioeuropejską. I nie myślałbym dłużej o tym, co nieistotne dla zadania, dla którego tam byłem, gdyby nie to, iż po powrocie do hotelu postanowiłem sprawdzić – choćby z dziennikarskiej przyzwoitości – na czym stanęła sprawa Pablo Gonzaleza.
Gość siedział w polskim areszcie już ponad dwa lata. Nie miał postawionych formalnie zarzutów ani nie były znane dowody przeciwko niemu. O jego uwolnienie bądź faktyczne wszczęcie procesu sądowego upominały się międzynarodowe organizacje monitorujące wolność słowa oraz hiszpańskie partie lewicowe, które zbudowały szeroko docierającą kampanię wokół jego zatrzymania. Faktycznie wyglądało to na pełzającą kompromitację ABW i polskiej dyplomacji, i niby nic mi do tego w kontekście kwietniowej wizyty – ale nie do końca.
Okazało się, iż Pablo Gonzalez urodził się w Moskwie jako Paweł Rubcow. Jest wnukiem jednego z kilku tysięcy republikańskich dzieci, ewakuowanych do Związku Radzieckiego podczas wojny domowej. Jest tym samym całkowicie zanurzony w historii, którą staraliśmy się w Madrycie zbadać i opowiedzieć, a co więcej – jest niespodziewaną egzemplifikacją tego, jak owa historia pracuje współcześnie.
Pakt Zapomnienia
Po śmierci faszystowskiego dyktatora Francisco Franco w 1975 roku hiszpańskie stronnictwa polityczne porozumiały się na rzecz pokojowej transformacji ustrojowej w kierunku monarchii parlamentarnej. Jednym z fundamentów porozumienia był Pakt Zapomnienia, urzeczywistniony w formie powszechnej amnestii więźniów politycznych z 1977 roku.
Amnestia anulowała wyroki działaczy, działaczek, bojowników i sympatyków republikańskich, ofiar kilku dekad terroru narodowokatolickiej władzy. Anulowała również wszelkie przewiny funkcjonariuszy owego reżimu, co więcej, wykluczała w zupełności jakiekolwiek formy instytucjonalnego ścigania czy choćby badania zbrodni nacjonalistów. Prawo to jest wiążące do dziś.
Nieustannie jest również przedmiotem krytyki ze strony Organizacji Narodów Zjednoczonych. Według prawa międzynarodowego zbrodnie przeciwko ludzkości nie mogą zostać odpuszczone państwowym edyktem, dlatego prawnicy ONZ piszą listy i skargi do kolejnych hiszpańskich premierów, domagając się wszczęcia śledztw.
Pierwszym demokratycznym gabinetem, który w jakiś sposób uchylił Pakt Zapomnienia, był rząd José Luisa Zapatero, który uchwalił w 2007 roku Prawo Pamięci Historycznej. Państwo zobowiązywało się do pomocy logistycznej i finansowej w poszukiwaniu masowych grobów, ekshumacjach, identyfikacji ofiar i tworzeniu ich rejestrów. Nakazano również usunięcie z przestrzeni publicznej tablic pamiątkowych, pomników i symboli frankistowskich.
Były to działania wtórne wobec wydarzeń z roku 2000, gdy dziennikarz Emilio Silva Barrera, przeprowadzając wywiad z jednym z weteranów wojny domowej, wpadł na trop miejsca, gdzie mógł zostać zamordowany i pochowany jego zaginiony od 1936 roku dziadek. Zorganizowano wykopaliska, które ujawniły kości 12 osób.
Takich miejsc są w całej Hiszpanii setki. Gdy faszystowscy generałowie ogłosili swoją krucjatę przeciwko Republice, nie czekając na przybycie regularnych wojsk, do mordu przystąpili zapalczywi chłopcy z Falangi i JONS (odpowiedników ONR i Młodzieży Wszechpolskiej).
Działali oni głównie na prowincji, gdzie ludności nie chroniły republikańskie milicje. Osoby podejrzewane o lewicowe sympatie były napadane przez narodowców, bite, gwałcone, a następnie porywane i mordowane w przydrożnych rowach, zagajnikach i studniach. O mogiłach nie było mowy, ale do zakopywania zwłok zaganiano miejscowych chłopów, więc prawie zawsze ktoś jednak zapamiętywał, gdzie pogrzebane są kości.
Kultywowanie tej pamięci było surowo zabronione w czasie rządów Francisco Franco. Miało to wymiar zarówno propagandowy, jak i ekonomiczny, ponieważ ludzie z bezimiennych grobów mieli oficjalnie status zaginionych, przez co ich rodzinom nie przysługiwały renty dla ofiar wojennych.
Śmiało można powiedzieć, iż cały kraj usłany był miejscami, o których wszyscy w okolicy wiedzieli, iż są tam pogrzebani republikanie, ale temat był przemilczany. Najpierw z przymusu, potem ze strachu, a w końcu z przyzwyczajenia lub wstydu. Polska reportażystka Katarzyna Kobylarczyk napisała na ten temat świetną książkę.
Ale pojawił się Emilio Silva i zorganizował test DNA, na podstawie którego z dwunastu szkieletów wytypowano ten należący do jego dziadka. Był to pierwszy taki przypadek w kraju, więc wieść gwałtownie się rozeszła i do Emilia zaczęły zgłaszać się osoby o podobnej historii: wnuki i dzieci zaginionych, którzy prowadzili swoje prywatne śledztwa i znali miejsca, w których należało kopać. Tak powstało stowarzyszenie Asociación para la Recuperación de la Memoria Histórica (ARMH), Stowarzyszenie Odzyskania Pamięci Historycznej.
Wystarczy mi spojrzenie na Emilia i wymiana pierwszych kilku zdań, żeby rozpoznać dobrze znany mi archetyp: aktywisty mimo woli, tożsamościowego bojownika przewlekłych, przegranych spraw. Emilio jest działaczem zanurzonym we własnej historii ze świadomością, iż walka o własne niezbywalne poczucie sprawiedliwości będzie towarzyszyć mu już do końca życia, albo zabrała go tak znaczną część, iż i tak nic tego nie zrekompensuje.
Znam ten typ z pracy z osobami z reprywatyzowanych kamienic. W Hiszpanii poznałem go po raz pierwszy podczas podróży autokarem z rodzinami baskijskich więźniów, walczących o amnestię dla swoich dzieci lub sprowadzenie ich do zakładów karnych zlokalizowanych bliżej domów.
Wiedziałem, iż jestem pewnie tysięczną osobą, której Emilio opowie swoją historię i podzieli się absolutnie ekspercką wiedzą w dziedzinie. Wiedziałem też, iż będzie to opowieść niezmiennie szczera i zaangażowana. Prowadzone przez Emilia od 24 lat ARMH odnalazło i odkopało niemal 200 masowych grobów, z których ekshumowano szczątki około 2000 zaginionych osób. Takie prace realizowane są do dziś, a w międzyczasie powstało wiele bliźniaczych organizacji. Są też organizacje aktywnie działające przeciwko identyfikowaniu kolejnych mogił.
Emilio udzielił nam wywiadu na niewielkim cmentarzu pod Madrytem. Staliśmy obok kaplicy, do której w 2019 roku złożono trupa Franco i jego żony. Wcześniej dyktator pochowany był w gigantycznym mauzoleum, zwanym Valle de los Caídos – Doliną Poległych.
Dolina jest obsceniczną makabrą, realizacją architektonicznych zapędów generała, uświęcającą karnawał mordu zorganizowany przez niego i jego faszystowskich pobratymców. Porozumienia z lat 70. zakładają, iż państwo hiszpańskie nie będzie finansować opieki nad frankistowskimi pomnikami, ale nacjonaliści zawsze znajdowali sposoby na utrzymanie mauzoleum.
Jednym z nich było przekazanie go pod opiekę Kościoła katolickiego, a dokładniej 22 benedyktyńskich mnichów, którzy mają tam swój klasztor. Jego opat jest zdeklarowanym członkiem Falangi. Zarejestrowanie Doliny Poległych jako miejsca kultu religijnego daje mu specyficzną ochronę prawną i rozmaite sposoby transferów pieniężnych. Na terenie mauzoleum odbywały się zjazdy setek heilujących baranów, mężczyzn i kobiet, starszych i młodszych. Lewicowy rząd Zapatero zakazywał publicznego dostępu do tego miejsca, ale przepisy uchylano na różne sposoby i pielgrzymki faszystów czciły swoich przywódców, wznosząc salut i okrzyki, a księża odprawiali nad nimi msze i błogosławili.
W 2019 roku helikopterem zabrano stamtąd Franco, a cztery lata później drugą w szeregu kanalię, czyli José Antonio Primo de Riverę, twórcę hiszpańskiej Falangi, faszystowskiego męczennika. To duże, żmudnie wywalczone osiągnięcia ruchu republikańskiego.
Nowy grób Franco jest stosunkowo skromny, chociaż wciąż najbardziej reprezentacyjny na całym cmentarzu i przystrojony dziesiątkami wieńców, flag i rozmaitym nacjonalistycznym śmieciem. Emilio kopie w przyklejony do marmuru znicz. Butem usuwa szarfę. – To wszystko nielegalne i zarządca cmentarza powinien to sprzątnąć – mówi beznamiętnie.
Cmentarz jest publiczny, czyli opłacany z podatków. Dla Emilia to skandaliczne – nie życzy sobie, żeby za jego pieniądze upamiętniać dyktatora winnego śmierci jego dziadka. Nie, gdy państwo odmawia finansowania ekshumacji i godnego uczczenia pamięci zabitych republikanów (prawicowy rząd Mariano Rajoya oszacował przed paroma laty, iż byłby to koszt rzędu 200 milionów euro, i wykluczył udział państwowych instytucji, cofając decyzję premiera Zapatero).
W Hiszpanii ponownie przy władzy są socjaliści, a tydzień przed moją rozmową z Emiliem, Dolinę Poległych odwiedził premier Pedro Sánchez. Rząd Sáncheza odwraca rozporządzenia rządu Rajoya, który odwrócił prawo Pamięci Historycznej rządu Zapatero. Dwa lata temu uchwalił nowe prawo – prawo Pamięci Demokratycznej. Jego ambicją jest dokończenie dzieła identyfikacji i katalogowania ofiar wojny domowej (tylko w ossuarium Doliny Poległych zgromadzone są szczątki 33 tysięcy znanych zabitych, a szacuje się, iż kolejne 30 tysięcy szkieletów wymieszane jest między sobą w nieładzie i wymaga pracy antropologów).
Nowe prawo podnosi również wysokość kar pieniężnych za eksponowanie symboli faszystowskich. Emilio stale je odnajduje i zgłasza. Jego ostatnim sukcesem jest doprowadzenie do usunięcia emblematów z bramy wjazdowej dawnej rezydencji generała Franco i otaczających ją latarni.
Emilio jest jednak nieprzejednany działaniami tego czy wcześniejszych rządów. W jego ocenie oficjalna polityka zawsze skupia całą uwagę na ofiarach, unikając kwestii odpowiedzialności sprawców morderstw, ich mocodawców i instytucji współodpowiedzialnych, jak Kościół katolicki. Silva jest w ścisłej awangardzie ruchu forsującego uparcie ścieżkę uznania i uczczenia pamięci ofiar, identyfikacji i wypłaty odszkodowań, ścigania i ukarania sprawców, czyli de facto ich potomków i rodzin.
Hiszpańska prawica chce uniknąć tego za wszelką cenę, a lewica nie chce płacić zbyt wysokiej ceny za konfrontację.
Emilio Silva przedstawia mi następującą wizję współczesnej historii swojego kraju: po śmierci Franco elity polityczne dokonały między sobą podziału wpływów za cenę spuszczenia zasłony milczenia nad przeszłością. Lewica dostała władzę, a prawica zachowała majątki. Dzieci i wnuki faszystowskich prominentów cieszą się dzisiaj bogactwem i przywilejami, o których potomkowie republikańskich bojowników nie śmią choćby marzyć. Jest to fundamentalna niesprawiedliwość i Emilio i jemu podobni nie spoczną, dopóki tak się sprawy mają.
Dwie transformacje
Podczas poszukiwań informacji o Pakcie Zapomnienia na Wikipedii znajdujemy specjalną adnotację, iż hiszpańska transformacja była inspiracją i ważnym punktem odniesienia dla architektów polskich przemian ustrojowych z 1989 roku. Chodzi oczywiście o tzw. grubą kreskę, rozumianą jako zaniechanie lustracji, dekomunizacji i rozliczeń funkcjonariuszy totalitarnego reżimu PRL.
Zestawienie transformacji ustrojowych Polski i Hiszpanii zaprząta mi głowę od bardzo dawna. W namyśle nad nim pojawia się bowiem perspektywa bardzo kusząca, niemal nieodparta, a jednak zbyt prosta, by była realistyczna; nader oczywista jest gra stycznych i symetrii.
W przypadku obydwu państw punktem wyjścia jest totalna i druzgocąca wojna, a następnie instalacja nowej, rewolucyjnej władzy. W Hiszpanii – narodowokatolickiej, a więc prawicowej dyktatury, a w Polsce – totalitaryzmu komunistycznego, wywiedzionego pokrętnie z wartości lewicowych.
W czasie zimnej wojny Hiszpania była sprzymierzona ze Stanami Zjednoczonymi, a Franco nazywany był przez amerykańskich prezydentów przyjacielem, zaś Polska znajdowała się w strefie wpływów ZSRR. W Hiszpanii dyktator zdechł śmiercią naturalną, a w Polsce zdechł PRL, do czego doszło bez zbrojnych przewrotów.
W Hiszpanii jednym z fundamentów dyktatury i elementów struktury kontroli oraz opresji był Kościół katolicki, który na transformacji dramatycznie stracił wpływy, a społeczeństwo się zlaicyzowało. W Polsce dokładnie przeciwnie: sprzymierzony z opozycją demokratyczną Kościół stał się największym beneficjentem transformacji, a ciężar jego wpływów politycznych polskie społeczeństwo boleśnie odczuwa każdego dnia.
I wreszcie: zarówno w Polsce, jak i w Hiszpanii działają środowiska, które nie zgadzają się z ustaleniami amnestii czasów transformacji.
Jarosław Kaczyński udzielił kiedyś wywiadu dziennikarzowi włoskiej „La Repubbliki”, w którym stwierdził, iż w kwestii polityki historycznej jego rola jest taka sama jak José Luisa Zapatero w Hiszpanii. Zapatero to socjalista i Kaczyński gruntownie się z nim nie zgadzał politycznie, ale w opinii szefa PiS łączyło ich podejście do sprawy rozliczeń z dawnym reżimem.
Opinia ta była mylna, bo Zapatero nie był równie radykalny co Kaczyński. W Hiszpanii nie ma partii otwarcie forsującej propozycje rozliczenia frankistowskich zbrodniarzy. Dlatego szukając partnera, polski IPN zwrócił się pewnego razu do Emilia Silvy i zaprosił go na konferencję naukową.
W internecie nie ma śladu po tym wydarzeniu. Zrelacjonował mi je sam Emilio, opowiadając, iż dopiero na miejscu, po komentarzach i okrzykach wznoszonych przez uczestników i widownię, zorientował się, iż znalazł się pośród ludzi, którzy podczas wojny domowej staliby raczej po drugiej stronie barykady niż jego dziadek.
PiS, dysponując znacznie większą siłą polityczną niż hiszpańskie republikańskie stowarzyszenia, zrealizował swoją agendę rozliczeń. Jej ofiarą stał się między tysiącami innych mój wujek, co opisałem na łamach Krytyki Politycznej.
Ustawa dezubekizacyjna polskiej prawicy gwałtownie okazała się kompletną porażką. Nie było to choćby polowanie na czarownice, tylko walenie rzekomo antykomunistycznym młotkiem na oślep i zrzucenie bałaganu i odpowiedzialności na wymiar sprawiedliwości, który „reformę” musiał później latami odkręcać.
Jakkolwiek zbrodnie narodowokatolickich puczystów i dyktatury frankistowskiej przewyższają po tysiąckroć zbrodnie Służby Bezpieczeństwa PRL. Jakiejkolwiek odruchowej sympatii i przychylności nie czułbym do działań Emilia Silvy i jego organizacji, nie mogę przyznać, iż próba pociągnięcia do odpowiedzialności pozostających przy życiu faszystów i ich spadkobierców doprowadzi do czegoś innego niż kryzys, kompromitacja, krzywda i transmisja traumy narodowej na kolejne pokolenia.
Polacy i Hiszpanie w Mauthausen
Po nagraniu wywiadu Emilio, pakując się do samochodu, postanowił pokazać nam różne materiały, jakimi posługuje się w swojej pracy. Bagażnik auta zawalony był ulotkami, plakatami i książkami. Emilio szczególną uwagę zwrócił na wielki biały baner. Była to reprodukcja transparentu, który republikańscy więźniowie hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Mauthausen wywiesili na bramie, by powitać wyzwalających ich aliantów. Na transparencie były napisy po hiszpańsku, angielsku i rosyjsku oraz flagi alianckich mocarstw.
Dzień wcześniej czytałem o tym obozie we wspomnianym Strupie Katarzyny Kobylarczyk. Zdziwiło mnie, iż autorka poświęca Mauthausen sporo uwagi. Nie wiem, ale jakoś mam już zakodowane w głowie, iż w obozach ginęli ludzie z całej Europy i nie myślałem w tym kontekście szczególnie o Hiszpanach.
Dla współczesnych republikanów niewola przodków w niemieckim obozie jest bardzo ważna i jest przedmiotem intensywnej kampanii uświadamiającej. Do Mauthausen trafiło około 10 tys. hiszpańskich lewicowców, z czego prawie połowa nie przeżyła wojny. Dopiero w 2019 roku rząd PSOE podjął się zadania ostatecznej identyfikacji i upamiętnienia ofiar obozu. Można przyjąć, iż było to działanie mające zrównoważyć fakt, iż od lat różnego rodzaju państwowe instytucje upamiętniały i honorowały weteranów Błękitnej Dywizji – czyli formacji frankistowskich żołnierzy, walczących wespół z hitlerowską armią na froncie wschodnim.
Pokazując mi baner, Emilio wspomniał, iż w Mauthausen, a następnie w pobliskim obozie w Gusen, hiszpańscy republikanie dzielili los z więźniami z Polski i według relacji nie było między nimi przyjaźni. Przeciwnie. W obozach panowała ścisła hierarchia podług narodowości i klasyfikacji więźniów. Decydowała ona o możliwości przeżycia. Grupy więźniów konkurowały między sobą i zwalczały się, a dla przybyszy z Polski Hiszpanie byli ateistami i komunistami, wobec czego o komitywie nie mogło być mowy.
Postawa Polaków była prawdopodobnie pokłosiem międzynarodowej kompromitacji ruchu republikańskiego, dokonanej w oparciu o doniesienia o działaniach odwetowych, jakich w czasie wojny domowej miały dopuszczać się komunistyczne i anarchistyczne bojówki na ludności cywilnej, uznanej za kolaborującą z nacjonalistami.
Powtarzaną do dziś mantrą upowszechniono szczególnie tragiczny los księży i zakonnic, zamordowanych przez bojówkarzy. Domniemana polityczna niewinność i immunitet duchownych, akceptowany odruchowo w całym świecie zachodnim, posłużył do zakotwiczenia w świadomości międzynarodowej opinii publicznej opowieści o terrorze co najmniej symetrycznym do faszystowskiego.
Argument o równowadze win został chętnie przyjęty przez elity polityczne USA, Wielkiej Brytanii czy Francji, bo łagodził wstyd związany z nieudzieleniem pomocy siłom republikańskim, utrudnianiem udzielania takiej pomocy przez inne kraje lub wręcz wspieraniem zbrojeniowo wojska faszystowskiego.
Warto powtarzać, iż w przedwojennej Europie odium wokół lewicy było takie, iż liberalne mocarstwa biernie i czynnie wsparły faszystowski żywioł w wypaleniu hiszpańskiej ziemi. Opamiętanie nie przyszło choćby po tym, gdy same poturbowane zostały przez pokrewny żywioł nazistowski. Stany Zjednoczone wspierały oraz współpracowały gospodarczo i militarnie z dyktaturą Franco aż do jego śmierci, gdy Richard Nixon wzniósł toast za pamięć generała.
Budowa mitu wokół republikańskich więźniów Mauthausen ma znamienity cel: odzyskać Hiszpanię dla zbiorowej pamięci świata globalnej Północy.
W zglobalizowanej kulturze współczesna historia Europy jest prosta: byli źli Niemcy i dobrzy alianci, którzy Niemców pokonali. Powszechnie uznanym punktem odniesienia dla miary ludzkiego okrucieństwa jest Holokaust. jeżeli uda się światu zakomunikować i utrwalić w pamięci, iż Hiszpanie, tak jak Żydzi, ginęli w hitlerowskich obozach, a więc byli po tej samej stronie, zneutralizuje się wstyd, niedopowiedzenie, konsternację lub trud tłumaczenia sobie lub swoim dzieciom, gdzie byli Hiszpanie, gdy Tom Hanks szukał szeregowego Ryana albo Brad Pitt dowodził oddziałem Bękartów Wojny czy innym czołgiem.
Historia pisana głową i brzuchem
O Mauthausen i tamtejszym konflikcie polsko-hiszpańskim wspomniał także podczas swojego wywiadu z nami Ruben Buren. Ruben przedstawia się jako artysta multidyscyplinarny, anarchista i wnuk Melchora Rodrígueza.
Jadąc na spotkanie, nie znaliśmy jego rodzinnej historii. Buren interesował nas jako twórca, który poświęcił się pracy z pamięcią historyczną. Tymczasem Melchor Rodríguez, zwany także Czerwonym Aniołem, był republikańskim szefem więziennictwa czasów wojny domowej i przez kilka tygodni burmistrzem Madrytu, tuż przed jego upadkiem na rzecz frankistowskiej armii. Jest on postacią historyczną, ponieważ stanowczo i z narażeniem życia bronił przed linczem faszystowskich więźniów, których udało się aresztować w Madrycie po ogłoszeniu nacjonalistycznej krucjaty przez zbuntowanych generałów.
Żeby spotkać się z Rubenem, jedziemy daleko poza centrum Madrytu, do jego największej dzielnicy o robotniczym rodowodzie Aluche. Zanim go znajdziemy, przechodzimy obok kilkudziesięcioosobowej kolejki, która czeka przed dzielnicowym punktem pomocy, w którym co tydzień od 8 do 14 wydawane są bezpłatnie reklamówki z jedzeniem dla potrzebujących. Jest to inicjatywa sąsiedzka, która ratowała mieszkańców okolicy w czasie pandemii koronawirusa. Z dnia na dzień przepadła wtedy możliwość świadczenia nieformalnej pracy opiekuńczej dla dzieci i osób starszych, co było tu powszechnym sposobem zarabiania pieniędzy. I tak już zostało. Cotygodniowe kolejki zmniejszyły się, ale wciąż są pokaźne, a pomoc potrzebna.
Jak wspomniałem, rozmawiając z nami, Ruben również nawiązał do historii z Mauthausen. Chodziło mu o to, żeby w jakiś bliski nam sposób zobrazować mylne, a powszechne jego zdaniem przeświadczenie o jednorodności ruchów republikańskiego i nacjonalistycznego. Dlatego podkreślił, iż w czasie wojny domowej i II wojny światowej byli Polacy, którzy walczyli w Brygadach Międzynarodowych, jak i faszyści.
Ruben starał się nam zaprezentować jako racjonalista. Uważa, iż problemem hiszpańskiej pamięci historycznej jest to, iż jest ona pisana brzuchem, emocjonalnie. Dzieje się tak, ponieważ dla wszystkich Hiszpana i każdej Hiszpanki historia wojny domowej jest historią rodzinną.
Zdaniem Rubena historia powinna być pisana głową i ukierunkowana na cel, jakim jest zgoda. By do tego doszło, należy nauczyć się myśleć tak, jak myśli druga strona konfliktu, a on jako twórca pomaga w tym, przedstawiając nieoczywistość wojennych losów różnych postaci. Gdy historia jest przedmiotem walki partyjnej, pojawia się cenzura, a Ruben nie znosi cenzury. Oraz cancel culture.
Zdaniem artysty-anarchisty, od pamięci historycznej ważniejsza jest pamięć społeczna, historia ludowa. Szczególnie w miejscach takich jak Aluche, dokąd przeprowadził się z rodziną z centrum miasta. Opowiada, iż chce uczyć córki o ich korzeniach klasowych i ta okolica znacznie lepiej temu odpowiada. Mieszkają tu w znacznej mierze imigranci, których zdaniem Rubena historia nie interesuje. „Lud chce pracować i jeść” – tak skwitował naszą rozmowę.
Jasne, ale jednak Ruben przedstawił się nam jako anarchista i nieodrodny wnuk Czerwonego Anioła. Czyli wszystko w rodzinie. W brzuchu.
Chen Xiangwei – Chińczyk faszysta
Któregoś ranka, idąc przez dzielnicę, w której znajdował się mój hotel, zauważyłem zamknięty jeszcze bar, którego szyld i witryna przyciągały wzrok jaskrawymi barwami hiszpańskiej flagi. Z okna patrzył na mnie Francisco Franco. Ni stąd, ni zowąd, przy skwerze zupełnie niepozornym, który równie dobrze mogłem ominąć, na poły losowo wybierając drogę. Wielkie zdjęcie Franco obok faszystowskiego godła. Zrobiłem zdjęcie telefonem i pokazałem je później Emilio Silvie, który odpowiedział, iż to bardzo znane miejsce, należące do „Chińczyka faszysty”.
Myślałem, iż coś źle zrozumiałem, ale powtórzył, iż chodzi właśnie o „Chińczyka faszystę”. Emilio z wyraźną niechęcią wyjaśnił, iż to knajpa, o której rozpisywały się już gazety i internety w całym kraju. Opowiedział, iż co roku, z okazji urodzin Franco narodowcy, falangiści i inni fanatycy pielgrzymują najpierw do Doliny Poległych na mszę, następnie przyjeżdżają na cmentarz do grobu dyktatora, a później jadą na imprezę do Chińczyka faszysty.
Gdy wracaliśmy z nagrania, bar Una Grande Libre był już otwarty. Moja operatorka Dorota jest odważniejsza ode mnie i stwierdziła, iż musimy tam wstąpić i porozmawiać z właścicielem. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wlepki pozostawione na drzwiach przez naszych rodaków. Widocznie istnieje już coś takiego jak turystyka faszystowska. Były tam zresztą wlepki z całej Europy.
Zamówiliśmy piwo i kawę. O tej porze klientów było niewielu i nie wyróżniali się niczym szczególnym. Gapili się w wielki telewizor emitujący serwis informacyjny. Wnętrze to jakby prywatne muzeum – od wielkich flag po detale nadrukowane na popielniczkach i magnesach na lodówkę, w którą stronę nie spojrzeć, trafiało się na jakieś zakazane, prawackie mordy na zdjęciach. Wydruki patriotycznych pieśni, hasła, dziwolągi różne – aż się nie chce strzępić pióra.
Zagaiłem barmankę i po chwili pojawił się Chen Xiangwei, cały chętny do opowiedzenia przed kamerą, o co tu adekwatnie chodzi. Zdążyłem jeszcze kątem oka zauważyć półkę z wyborem win etykietowanych wizerunkami Franco i naszego gospodarza. Chen wziął wdech i nieprzerwanym ciągiem wypuścił z siebie 10 minut własnych poglądów politycznych. Dla przejrzystości jego wypowiedź przytoczę, rozbijając na akapity:
Chen „wierzy w sprawiedliwość i rząd, który walczy dla swojego ludu. Wierzy w demokrację, która szanuje wolność myśli. Nie podoba mu się, iż obecny rząd manipuluje historią i nie chce, by dzieci w szkołach uczyły się o osiągnięciach generała Franco. To jego zdaniem oznaka dyktatury. On przybył tu z kraju komunistycznego i wie, czym jest dyktatura i jak jest zła. Liberałowie całą winę za wszystko zwalają na Franco, nazywając go faszystą i dyktatorem, a on nie był ani nazistą, ani faszystą. Franco był wojownikiem ludowym. Hiszpania jest jedynym krajem w Europie, który nie przystąpił do II wojny światowej. To dzięki Franco. Uratował on w ten sposób życie wielu Hiszpanów.
Ciepłą wodę (sic! Możecie nie wierzyć, ale mam to nagrane – przyp. aut.), która leci dzisiaj z hiszpańskich kranów i system grzewczy mamy dzięki Franco. Bezpieczeństwo socjalne jest dzięki Franco, ochrona zdrowia i szpitale są dzięki Franco. Mieszkania socjalne też. Za czasów Franco każdego było stać na dwa mieszkania, jedno do życia i drugie na wakacje. Był też przyrost naturalny, a rodziny składały się średnio z 5–6 osób. Teraz człowieka pracy nie stać na czynsz, bo wynajem w Madrycie kosztuje przynajmniej 1000 euro. W Chinach ludzie pracują dużo, a i tak są biedni i to samo dzieje się w Hiszpanii i wielu krajach europejskich.
System jest zły. Nie szanuje praworządności i nie szanuje własności prywatnej. Robotnicy płacą podatki i nic z tego nie mają, a jeszcze dostają mandaty. Ludzie z ulicy proszą o pomoc i dostają wszystko za darmo, a nie muszą płacić mandatów. Nie ma wolności. Jego lokal jest znany w całej Hiszpanii. System dzieli ludzi na lewicę i prawicę, na kobiety i mężczyzn, na Katalończyków i Hiszpanów, na cokolwiek i to jest złe. Dzisiaj nikt tu nie reprezentuje ludu. W Hiszpanii więźniowie żyją lepiej niż emeryci. Emerytów nie stać na klimatyzację albo żeby zjeść w restauracji. Więźniowie mają siłownię, basen i klimatyzację. Ten kraj jest chory. Tu będzie dyktatura jak w Wenezueli i ludzie będą żyli jak zwierzęta, a on chciałby, żeby Hiszpania była najwspanialszym państwem na świecie. Franco jest ojcem Hiszpanii, bez Franco nie ma nic. Brakuje teraz w Hiszpanii ludzi gotowych walczyć za lud jak Franco”.
Chen mieszka w Hiszpanii od 25 lat. Swój manifest powtórzył dwa razy i zaheilował z okrzykiem „Naprzód Hiszpania!”.
Zastanawiając się nad popularnością baru Una Grande Libre (na przykład wśród funkcjonariuszy hiszpańskiej policji), momentalnie przyłapuję się na przyjęciu perspektywy rasistowskiej. Sam odruch zainteresowania się tym miejscem i jego właścicielem oparty jest na rasistowskim zdziwieniu, iż oto osoba z Chin może być faszystą. Bar faktycznie jest znany i opisywany przez mainstreamowe media. Sława ta jest spowodowana rasistowskim uprzedzeniem liberałów. Hiszpańskich faszystów również przyciągnęła do tej knajpy egzotyka właściciela, ale mimo wszystko w formie afirmacji, a nie potępienia lub wyższościowego uwypuklania groteskowości miejsca.
Fenomen ten naświetla nam istotny fakt, iż dla hiszpańskich prawicowców antykomunizm jest ważniejszy niż rasizm i znosi uprzedzenia. Wszak i w szeregach wojsk generała Franco znajdowały się liczne oddziały marokańskie. Była to więc bodaj pierwsza krucjata, w której udział wzięli również muzułmanie. Antykomunizm był więc ważniejszy niż domniemany fanatyzm religijny dyktatora. Ważniejszy niż traktowana instrumentalnie religia.
Dzisiejszy antykomunizm jest zaś nie tyle postawą ideową, zorientowaną przeciwko konkretnym pomysłom na ustrój społeczny, co tożsamościowym określeniem się względem wydarzeń historycznych. Nie jest głosem w bieżącej debacie politycznej, ale polityką pamięci, co świetnie obrazuje tekst Przemysława Kmieciaka.
Istota pamięci
Istotą pamięci jest to, iż jest ona niepewna, a choćby skazana na pomyłki, przeinaczenia i zakłamanie. Tak pisał w 2001 roku Javier Cercas w swojej przełomowej dla hiszpańskiej literatury współczesnej powieści Żołnierze spod Salaminy.
Jest to bardzo dziwne dzieło. Pokazuje ono niejednoznaczność czynów i postaw postaci historycznych, zaangażowanych w walkę po przeciwnych stronach wojny domowej. Jego publikacja zbiegła się w czasie z powołaniem ruchu Emilia Silvy, a działalność stowarzyszenia ARMH była jedną z inspiracji Cercasa. Książka jest dziwna, ponieważ jest nader oczywiste, iż autor, ze strachu przed ciężarem podejmowanych w niej zagadnień, nadał jej pozory fikcji literackiej. Osiągnęła ona ogromny sukces czytelniczy, a autora wyniosła do rangi międzynarodowego eksperta od hiszpańskiej polityki historycznej.
Sam Cercas na przestrzeni lat konsekwentnie realizuje myśl przewodnią Żołnierzy… i zmienia opinie na temat tego, jak zajmować się brzemieniem historii na poziomie instytucjonalnym. Nie wyrzeka się wątpliwości i chwiejności poglądów. W Żołnierzach… opisuje proces, w którym ulega próżności bycia pisarzem oraz, co gorsza, sentymentalizmowi obudzonemu przez bohaterskie świadectwa weteranów wojennych.
W posłowiu do polskiego wydania z 2021 roku (wyd. Noir sur Blanc) twierdzi, iż sentymentalizm ten był świadomy i miał dawać odpór postmodernistycznemu cynizmowi literatury przełomu wieków, ale jest to mało przekonujące. Pisarz zmierzył się raczej z potężną siłą, jaką jest sentymentalny walor tragicznej historii narodowej i skapitulował przed nią, nie mając wówczas wystarczająco rozwiniętych narzędzi krytycznych. jeżeli w ogóle istnieją jakieś dostatecznie silne narzędzia, jakimi można się posłużyć, stając w obliczu takiego żywiołu.
Gdzie pogrzebany jest Lorca?
W 2020 roku zrobiłem sobie pielgrzymkę do miejsca, w którym narodowcy zamordowali poetę Federica Garcíę Lorkę. Najprawdopodobniej – bo choć na pewno zrobili to narodowcy w 1936 roku, to nie udało się jednoznacznie ustalić, gdzie do tego doszło, bo nigdy nie znaleziono szczątków. Lorca i jego śmierć były przez dziesięciolecia symbolem frankistowskich zbrodni. O losy poety dopytywał się swego czasu cały zachodni świat, a reżim musiał kluczyć, tłumaczyć się, łgać, ale przede wszystkim publicznie przyznać, iż taka egzekucja miała miejsce.
Za życia Lorca otwarcie sympatyzował z różnej maści demokratami, ale nigdy nie sformalizował tego przynależnością partyjną. Był też gejem. Te czynniki go zgubiły.
Pamięć o nim uratował zaś fakt, iż twórczość Lorki była melodramatycznie sentymentalna i esencjonalna dla hiszpańskiego ducha. Jego wiersze i dramaty rozpowszechniły i utrwaliły w całej Europie oraz Stanach Zjednoczonych obraz Hiszpanii tradycjonalistycznej, ociekającej krwią zabijanych podczas corridy byków, potem zuchwałych kochanków i łzami Chrystusa. Lorca sławił muzykę, taniec i iberyjski krajobraz. Do dziś, czy tego chcemy, czy nie, myśląc o Hiszpanii, myślimy obrazami współtworzonymi przez tego poetę.
Ale co mi do tego? Pofatygowałem się, żeby pogapić się tępo na niepozorny memoriał i otaczający go park imienia Lorki. W pobliskiej Granadzie są ulice, skwery, pomniki i trasy turystyczne jego imienia. Przeczytałem wcześniej trzy książki o Lorce. Skąd ten zapał? Dlaczego historia hiszpańskiej wojny domowej tak bardzo pobudza wyobraźnię i angażuje emocjonalnie wszelkiej maści lewaków na całym świecie?
Cercas w swoje książce odpowiada, iż konflikt ten dobitnie pokazał, iż dobro może przegrać. Nie tylko z wrogiem, ale również kompromitując się wewnętrznymi walkami i zbrodniami.
Tylko skąd w ludziach potrzeba tak zapamiętałego zgłębiania i roztrząsania tej klęski? Istnieją republikańskie grupy rekonstrukcyjne, które rokrocznie odtwarzają różne bitwy czasów wojny domowej. Zjeżdżają tam osoby z całego świata, żeby przeżywać tę porażkę ciągle na nowo. Skąd to pragnienie męczeństwa? Taka postawa względem historii jest raczej domeną prawicy. A jednak, żywioł historycznego sentymentalizmu nakazuje odradzać się na okrągło brechtowskim żołnierzom w ciałach rozochoconych entuzjastów militariów i na nowo umierać w mule rzeki Ebro.
Lewica wtedy przegrała i należy się z tym wreszcie pogodzić. To bolesne, bo pogodzić się to jak znowu przegrać. Ofensywa kłamstw prawaków trwa niezmiennie i w najlepsze. Kolejni papieże beatyfikują masowo ofiary strony faszystowskiej, ich liczba idzie w tysiące. Guardia Civil, czyli brutalna hiszpańska formacja żandarmów, odpowiedzialna za próbę prawicowego zamachu stanu w 1987 roku, pełni w kraju ważne funkcje policyjne i obnosi się honorami pomimo swojego udziału w ruchu faszystowskim, a spadkobiercy frankistowskich oddziałów marokańskich, legioniści z Malagi, wymachują publicznie Chrystusem, który wygląda, jakby chciało mu się od tego wymiotować.
Trzeba liczyć na to, iż groteska bogoojczyźnianego ekshibicjonizmu będzie kurczyć się we własnej śmieszności i nie brnąć w podobne błędy, licytując się z fanatykami.
Niedorzecznie jest myśleć, iż takiego Chena Xiangwei można do czegoś przekonać, dyskutując z nim na argumenty. Jego koszmarne dzieło, ta knajpa, to czysta ekspresja poczucia krzywd i lęków, a nie efekt studiów historycznych.
Czy Hiszpania jest straumatyzowana?
W swojej niedawnej książce pod wymownym tytułem Traumaland Michał Bilewicz pisze, iż za transmisję traumy w wymiarze narodowym odpowiedzialna jest kultura i rodzinny przekaz. Przodkowie mogą traumatyzować wypierając wojenne wspomnienia i przemilczając je. Wówczas skłonność do zapadania potomków na Zespół Stresu pourazowego (PTSD), przekazywana jest już na poziomie genetycznym. Jednak bez jednoznacznie zorientowanej na bolesną historię kultury trauma w skali społeczeństwa nie występuje. Może to lepiej, iż w Hiszpanii milczy się o tragediach, choćby jeżeli dzieje się to z fałszywych pobudek.
Przykładem takiej manipulacji, zaciemniającej prawdziwy obraz historii, jest popularny serial Velvet, emitowany w latach 2014–2016, dostępny na Netfliksie. Akcja osadzona jest w latach 50. XX wieku w Madrycie, czyli teoretycznie w szczytowym okresie brunatnej dyktatury. Prezentuje ówczesne społeczeństwo jako piękne, zamożne, liberalne, postępowe, rozmiłowane w jazzie i Hollywood. Żenujące jest to strasznie, ale reklamowane jako oparte na prawdziwej historii.
W globalnym rankingu praw i wolności obywatelskich Freedom House Hiszpania wyprzedza Polskę o 10 na 100 punktów. Podobna proporcja występuje w rankingu postępu społecznego Social Progress Imperative. Różnica jest niewielka. Można ją spisać na poczet dziesięcioletniej przewagi w rozwoju demokracji liberalnej.
Bilewicz opiera swoje rozważania na badaniach sugerujacych, iż polskie społeczeństwo jest najbardziej straumatyzowane na świecie. Współczynnik ten ma wynosić 19 proc. O dane do porównań nie jest łatwo, ale znalazłem statystyki mówiące, iż dla Hiszpanii odsetek ten wynosi około 17 proc.
Różnice cywilizacyjne między Polską a Hiszpanią nie są zatem wcale dramatyczne, mimo iż skrajnie różnią się dziejowe doświadczenia społeczne mające je warunkować. Może historia, w ogóle nie jest tak istotna jak przywykliśmy zakładać?
Wszystkie te sprzeczności to zbyt dużo na moją głowę. Myślę, iż fascynacja historią Hiszpanii była złudzeniem – albo raczej aberracją, powstałą na krawędzi fascynacji jej kulturą. Historia wodzi na manowce wszystkich bez wyjątku: mnie, Emilia, Rubena, Cercasa, Bilewicza, dogmatycznych lewicowców i liberałów – o farmazonach narodowców choćby nie wspominając.
A wracając do lewicowców. Na początku sierpnia 2024 Pablo Gonzalez vel. Pavel Rubcow wysiada z samolotu w Moskwie, gdzie wita go sam Władimir Putin. Jego i dziewięcioro innych szpiegów, którzy wzięli udział w wymianie więźniów między Rosją a Zachodem. Gonzalez był więc ważnym agentem rosyjskiego wywiadu.
Mógłbym mieć z tego tytułu satysfakcję i wyobrazić sobie, iż spotykam tego działacza IU i wygarniam mu: – „I co teraz, mądralo?”. Ale jestem pewien, iż teraz nic. Patrzę na oficjalny komunikat partii z 1 sierpnia. Cieszą się, iż Pablo jest już wolny i rychło zobaczy się z rodziną. Nie ma miejsca na argumenty, bo międzynarodowa kampania hiszpańskiej lewicy #freepablo to ekspresja poczucia krzywd i lęków, która jest efektem studiów historycznych.
Związek Radziecki był jedynym krajem, który oficjalnie wspierał walczących z faszyzmem republikanów. Stany Zjednoczone i utożsamiane z nimi NATO otwarcie wpierały zbrodniczą dyktaturę Franco. Rosja dobra, Amerykanie i ich sojusznicy źli. Co więc, poza ogłupieniem, wynika z nieustannego roztrząsania historii?