Komandosi z Lublińca dziedziczą spuściznę m.in. Batalionu „Miotła”, żołnierze wojsk obrony terytorialnej pielęgnują tradycje Armii Krajowej, pancerniacy z Żagania to spadkobiercy czołgistów gen. Maczka. Wszyscy zgodnie powtarzają – symbole są ważne. Ale jeszcze ważniejsi od nich są konkretni ludzie.
Zespół Bojowy A Jednostki Wojskowej Komandosów dziedziczy spuściznę miotlarzy – żołnierzy jednego z doborowych batalionów Armii Krajowej ze Zgrupowania „Radosław”. Fot. Daniel Dmitriew/JWK
Wrześniowe popołudnie, Muzeum Hartenstein w holenderskim Oosterbeek. Por. Magdalena Trzebińska-Gawin stoi przed czarno-białą fotografią, która przedstawia mężczyznę w polskim mundurze. Po chwili namysłu rzuca do stojących obok kolegów: – Znam to zdjęcie. Wisiało w moim rodzinnym domu. – Jeden z oficerów wyjaśnia, iż żołnierzem ze zdjęcia jest kpt. Ludwik Bogdan Zwolański z Kazimierzy Wielkiej. – Ja właśnie pochodzę z tych okolic. Jestem pewna, iż to moja rodzina, bo moja babcia także nazywała się Zwolańska – opowiada porucznik. Rzeczywiście okazało się, iż żołnierzem ze zdjęcia jest jej wujek.
Do Holandii por. Magdalena Trzebińska-Gawin pojechała razem z delegacją 6 Brygady Powietrznodesantowej. Żołnierze z Krakowa pojawiają się tutaj od lat, przy okazji kolejnych rocznic operacji „Market-Garden”. Odwiedzają miejsca pamięci, biorą udział w oficjalnych uroczystościach, oddają skoki ze spadochronami. A wszystko po to, by uczcić pamięć swoich poprzedników z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Stanisława Sosabowskiego. 6 BPD dziedziczy tradycje słynnej jednostki z czasów II wojny światowej.
W ramach obchodów rocznicy operacji „Market Garden” są organizowane wspólne skoki spado chronowe jednostek powietrznodesantowych NATO. Bierze w nich udział także 6 BPD. Fot. 6 BPD
Krewny por. Magdaleny Trzebińskiej-Gawin, kpt. Ludwik Bogdan Zwolański, wziął udział w operacji „Market-Garden” – był oficerem łącznikowym. Podczas walk wykazał się odwagą, pokonując wpław Ren, żeby dostarczyć wiadomość do gen. Stanisława Sosabowskiego. Dzięki temu ocalało wielu polskich i angielskich żołnierzy. Po wojnie wyemigrował wraz z rodziną do Australii. W 2014 roku został patronem 2 kompanii szturmowej 16 Batalionu Powietrznodesantowego. – W rodzinnym domu sporo się o nim mówiło, jednak byłam zbyt mała, aby to wszystko zrozumieć. Nie pamiętałam tych opowieści, kiedy wstępowałam w szeregi 6 Brygady Powietrznodesantowej. Wspomnienia ożyły, gdy zobaczyłam zdjęcie wujka. Teraz postać bohatera naszej rodziny jest dla mnie inspiracją w codziennej służbie i jestem przekonana, iż może być motywacją również dla innych żołnierzy w naszej elitarnej formacji – przyznaje dziś por. Magdalena Trzebińska-Gawin. Rodzinna historia pozwoliła jej spojrzeć na służbę z zupełnie nowej perspektywy. Uświadomiła, iż w pewnym sensie idzie po śladach konkretnej osoby. W trudnych momentach taka świadomość dodaje sił.
Znaleźliśmy wspólny język
– To jest niczym sztafeta, która łączy pokolenia – przyznaje gen. bryg. Tomasz Białas, dowódca 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Gdy przed laty stał na czele Zespołu Bojowego A w Jednostce Wojskowej Komandosów, ten akurat przejmował tradycje słynnej „Miotły” – jednego z doborowych batalionów Armii Krajowej ze Zgrupowania „Radosław”. Podczas okupacji miotlarze zajmowali się sabotażem i dywersją. Likwidowali też polskich zdrajców i konfidentów. Byli niczym miotła oczyszczająca ulice i zaułki Warszawy. – Dla nas wybór wydawał się oczywisty. Pozostałe zespoły bojowe JWK zdążyły przejąć tradycje batalionów „Zośka” i „Parasol”, a my... no cóż, przez cały czas tkwiliśmy trochę w czasach PRL-u. Protoplastą jednostki jest przecież 26 Batalion Rozpoznawczy, który powstał jeszcze w latach sześćdziesiątych. Potrzebowaliśmy wizerunkowej zmiany – wspomina gen. bryg. Białas. W tym czasie żyło jeszcze kilku weteranów „Miotły”. – Postanowiliśmy się z nimi spotkać, żeby zobaczyć, czy znajdziemy wspólny język. Spotkaliśmy się, zaskoczyło. – Uśmiecha się na to wspomnienie. W 2014 roku Zespół Bojowy A ostatecznie stał się kontynuatorem spuścizny miotlarzy.
Odtąd kontakty z weteranami zaczęły być regularne. Żołnierze zespołu spotykają się z nimi przy okazji Bożego Narodzenia, Wielkanocy, kolejnych rocznic wybuchu powstania warszawskiego, a czasem ot, tak po prostu – bez okazji. Narodziły się z tego dziesiątki opowieści i anegdot. – Kiedyś na spotkanie wielkanocne zaprosiliśmy weteranów, ale też Amerykanów, z którymi właśnie ćwiczyliśmy. Po części oficjalnej zaczęły się luźne rozmowy. I nagle pani „Sławka”, czyli Halina Jędrzejewska, płynnym angielskim zaczęła opowiadać o swoich doświadczeniach z powstania. Opowiadała, a grupka zgromadzonych przy niej Amerykanów cały czas rosła – opowiada gen. bryg. Białas.
Po takich spotkaniach zostają nie tylko barwne wspomnienia. – Jeszcze przed przejęciem tradycji batalionu analizowaliśmy, jak działali miotlarze – jak dobierali cele, prowadzili rozpoznanie, koordynowali akcje, w jaki sposób zapewniali sobie wsparcie medyczne. Już wtedy doszliśmy do wniosku, iż wiele nas łączy. Potem tylko się w tym utwierdziliśmy – podsumowuje gen. bryg. Białas.
Lubuscy pancerniacy regularnie spotykają się z mieszkańcami Bredy, którzy pamiętają o żołnierzach gen. Maczka. Fot. Krzysztof Gonera/11 DKPanc
Przeszłość z kluczem
Podobnie spuściznę Armii Krajowej postrzegają żołnierze wojsk obrony terytorialnej. Jak czytamy na stronie internetowej terytorialsów, obie formacje dzieli kilka dziesięcioleci, ale łączą misja, struktura i sposób organizacji. „Podobnie jak Armia Krajowa, jesteśmy głęboko osadzeni w lokalnych społecznościach, z których wywodzą się nasi żołnierze. Pokrewne są również pewne formy prowadzenia działań taktycznych, które pomimo upływu czasu, pozostają niezmienne” – wyliczają autorzy wpisu. Dowództwo WOT-u przejęło zatem tradycje Komendy Głównej AK, a wiele brygad za patronów obrało konspiracyjne pododdziały. – Dla nas to ciągle żywa historia – przyznaje por. Marlena Rosłaniec z 6 Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej. – Jeszcze w sierpniu mieliśmy stały kontakt z 25 uczestnikami powstania warszawskiego. Staramy się być blisko nich, nieść im pomoc w codziennych czynnościach i wspierać w załatwianiu wielu spraw, ale także słuchamy ich opowieści, szczególnie tych zapisanych tylko w ich sercach – dodaje. Ale korzyść, jak zapewnia, jest obopólna. – Ogromną wartością dla mnie są więzi, które udało nam się stworzyć z powstańcami. Każde uściśnięcie dłoni, każde wspólne zdjęcie, każde wysłuchane wspomnienie to dar, którego nie sposób przecenić. To dzięki nim mamy siłę, by w naszej codziennej służbie kierować się wartościami, które przetrwały próbę historii – przekonuje.
W podobnym tonie wypowiadają się podchorążowie z Wojskowego Centrum Kształcenia Medycznego w Łodzi. Od ponad dwóch lat opiekują się ppor. Józefem Skrzyneckim, byłym żołnierzem 4 Pułku Pancernego „Skorpion”, który w czasie II wojny światowej walczył na froncie włoskim. Kilka tygodni temu weteran skończył 100 lat. Dlaczego studenci postanowili się nim zająć? Ppor. lek. Konrad Chupka zaczyna od wielkich słów – mówi o lekcji patriotyzmu i możliwości oddania hołdu pokoleniu, które walczyło o Polskę. Zaraz jednak dodaje: – Kontakt z panem Józefem uczy nas wyczucia w relacjach ze starszymi osobami, a to dla nas, przyszłych lekarzy-oficerów, szczególnie ważne. Jest wreszcie przykładem braterstwa w mundurze...
Terytorialsi z wizytą u powstańca warszawskiego Ireneusza Waniaka. Fot. 61 Batalion Lekkiej Piechoty
To braterstwo może znosić nie tylko różnice pokoleniowe, ale także bariery stworzone przez politykę i historię. Dowodem na to jest 11 Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej, która w pewnym sensie połączyła dwa światy. Z jednej strony jest spadkobierczynią 1 Drezdeńskiego Korpusu Pancernego Wojska Polskiego, który w 1945 roku wkroczył do Niemiec u boku Armii Czerwonej. Z drugiej dziedziczy tradycje 1 Polskiej Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, walczącej u boku aliantów na zachodzie Europy. – We wrześniu 1991 roku po raz pierwszy w historii gościliśmy weteranów obu tych formacji – wspomina Wiesław Chłopek, kustosz sali tradycji w lubuskiej dywizji. Upływ czasu sprawił, iż dziś takie spotkanie jest już nie do powtórzenia. Lubuscy pancerniacy pozostają jednak w stałym kontakcie z dziećmi i wnukami maczkowców. Spotykają się z nimi w Polsce, Holandii, Belgii. Podtrzymują też kontakt z ostatnim żyjącym żołnierzem drezdeńskiego korpusu – płk. Eugeniuszem Praczukiem. 98-latek wziął udział we wrześniowym święcie dywizji.
– W przeszłości tkwi klucz do zrozumienia, kim tak naprawdę jesteśmy. Ale żeby ją najpełniej pojąć, potrzeba świadectw, namacalnych przykładów – podkreśla gen. dyw. Piotr Fajkowski, dowódca 11 DKPanc. I dodaje: – Kiedy słuchamy opowieści wnuczki generała Karoliny Maczek-Skillen i płk. Praczuka, rysuje nam się obraz ludzi z krwi i kości – trochę takich jak my. I nagle uświadamiamy sobie: jesteśmy jedną dywizją...
Polonez powstańca
W opowieściach o ponadpokoleniowej więzi nader często pada słowo „rodzina”. I choćby jeżeli nie oznacza więzów krwi, jak to było w przypadku por. Trzebińskiej-Gawin i mjr. Zwolańskiego, ma swoją moc. – Nigdy nie zapomnę słów „Tomasza” (Jakub Nowakowski „Tomasz”, żołnierz Batalionu „Zośka” – przyp. red.), który witając mnie na pogrzebie swojej żony, powiedział: „Wiedziałem, iż przyjdziecie. Wiedziałem, iż moje dzieci do mnie przyjdą” – wspominał ppłk Paweł Wronka, swego czasu żołnierz JWK z Lublińca. O weteranach jako rodzinie mówili też sami żołnierze i kolejni dowódcy jednostki. Takie przykłady można by mnożyć.
Polscy weterani w czasie uroczy stości na cmenta rzu w Bredzie. Fot. Krzysztof Gonera/11 DKPanc
Kontakty z weteranami nie ograniczają się do spotkań świątecznych i okolicznościowych uroczystości. Często choćby wykraczają poza asystę w codziennych sprawach i odwiedziny w domach opieki czy mieszkaniach, jak to robią żołnierze WOT-u. – W sierpniu zostaliśmy zaproszeni na parapetówkę u jednego z powstańców – mówi por. Marlena Rosłaniec. Starszy pan przez całe życie marzył o własnym domku. – Wreszcie go sobie zbudował. Dzielnie wspierał ekipę budowlaną, własnoręcznie wykonując część prac. A ma już 94 lata – przyznaje por. Rosłaniec.
O niespożytej energii kombatantów mówi też mł. chor. Tomasz Sawicki, który od 15 lat kieruje stowarzyszeniem „Paczka dla Bohatera”. Do tej pory pracujący dla niego wolontariusze dostarczyli starszym osobom ponad 60 tys. świątecznych paczek. Stowarzyszenie organizuje też dla weteranów wakacyjne wyjazdy. – Ostatnio na takich wakacjach mieliśmy 27
powstańców warszawskich. Pięciu z nich skończyło sto lat. Nigdy nie zapomnę, jak 102-letni Jakub Nowakowski tańczył poloneza. Tutaj w tych ludzi wstępuje nowa energia. Czasem żartuję, iż choćby jak przyjeżdżają tutaj z chodzikami, to momentalnie je odstawiają. A kiedy podczas wsiadania do autobusu taki stulatek pyta, czy będzie jeszcze taki wyjazd w przyszłym roku, to wiem, iż muszę go zorganizować, choćby nie wiem co się działo – opowiada mł. chor. Sawicki.
Czas jest jednak nieubłagany. Weterani odchodzą jeden po drugim. – Chcemy, by zostało po nich jak najwięcej – podkreśla por. Rosłaniec. Stąd właśnie pomysł na książkę. Żołnierze 61 Batalionu Lekkiej Piechoty odwiedzili bohaterów i wysłuchali ich opowieści. W publikacji znalazły się zdjęcia z tych spotkań, a także osobiste wspomnienia z dnia wybuchu powstania, późniejszych walk i czasu po jego upadku. – Książka ma wymiar szczególny – jej pierwotne wydanie powstało jedynie w dwóch egzemplarzach. To właśnie w nich powstańcy dokonali odręcznych wpisów, kierując słowa wsparcia, refleksji i wdzięczności do żołnierzy. Po zakończeniu prac książka zostanie powielona i przekazana żołnierzom, a także powstańcom i ich rodzinom – zaznacza oficer. Wydawnictw na temat AK jest całe mnóstwo, ale każdy z uczestników powstania ma swoją prywatną historię. A właśnie taka perspektywa jest najcenniejsza.
– Paradoksalnie powoli dochodzimy do granicy, za którą wiedzę o przeszłych pokoleniach znów będziemy czerpać tylko z książek – zauważa gen. bryg. Białas. Nie oznacza to jednak, iż żyjących wśród nas wzorców zabraknie. – Mamy weteranów misji, wielce zasłużonych dla kraju, którzy niosą wielki bagaż doświadczeń. Naprawdę warto o tym pamiętać – podsumowuje gen. bryg. Białas.
Tradycja może stać się pułapką zbudowaną z patosu, szeleszczącą papierem. Dlatego zwracając się ku przeszłości, warto dostrzec w niej zwyczajnych ludzi. Poznawać ich osobiste historie, bo z każdej można wyciągnąć coś dla siebie. I budować dalej.