„Nagłe narodziny kolejnego słońca „. Jak USA testowały granat jądrowy

news.5v.pl 1 tydzień temu

Reporter „New York Timesa” dał upust swojej lirycznej wenie: Gladwin Hill zachwycał się, iż detonacja była jak „nagłe narodziny kolejnego słońca blisko dna pustyni”.

Nie był to pierwszy test broni jądrowej, którego 39-letni dziennikarz był świadkiem. Był on już świadkiem eksplozji testowej 19 miesięcy wcześniej. Został jednak złapany w chmurę pyłu wzniesioną przez urządzenie wybuchowe. Naraziło go to na promieniowanie 20 miliröntgenów na godzinę — około tysiąc razy więcej niż naturalna radioaktywność.

Tym razem, 25 maja 1953 r., coś podobnego miało mu się już nie przydarzyć: Hill obserwował test wraz z kolegami ze szczytu góry, ponieważ reporterzy po raz kolejny oficjalnie nie zostali wpuszczeni. O godz. 8.30 czasu lokalnego działo kalibru 280 milimetrów, ważące 84 t i będące zdecydowanie najcięższą bronią w arsenale armii amerykańskiej, zostało odpalone przez artylerzystę dzięki linki.

Od wystrzelenia do detonacji granatu w odległości ok. 10 km minęło 19 sekund. Obszar docelowy został precyzyjnie trafiony, a fakt, iż głowica nuklearna detonowała na wysokości 160 metrów zamiast 500 m, jak planowano, był marginalnym błędem.

Pierwszy test artylerii nuklearnej

Około 2600 żołnierzy armii amerykańskiej, dowodzonych przez nowego podsekretarza armii Roberta T. Stevensa, ukryło się w odległości 4500 m. Żołnierze piechoty mieli zaczekać na detonację i następującą po niej falę uderzeniową, a następnie ruszyć półtora kilometra do przodu i „przejąć” sprzęt wojskowy i fortyfikacje złożone w pobliżu miejsca eksplozji. Była tam również stara lokomotywa spalinowa z 15 wagonami, czołgi i elementy mostów, a także owce, świnie, króliki i myszy w klatkach. Ponad trzy razy dalej test obserwowało ponad 100 członków Kongresu USA i obserwatorów rządowych.

Po teście wszyscy byli zadowoleni. Republikański kongresmen W. Sterling Cole oznajmił: „Chylę czoła przed wszystkimi naukowcami i inżynierami programu nuklearnego, którzy włożyli tak wiele godzin i tygodni pracy w opracowanie tego pięknego kawałka technologii”. Reporter „Timesa”, Gladwin Hill, najwyraźniej nie był osamotniony w swoim entuzjazmie.

Test ten był pierwszym i jedynym w historii kompletnym testowym odpaleniem nuklearnego pocisku artyleryjskiego; wszystkie dotychczasowe detonacje broni nuklearnej były albo bombami zrzucanymi z samolotów, albo choćby stacjonarnymi konstrukcjami, takimi jak te zainstalowane na wieżach. Teraz ładunek wybuchowy, który poruszał się z prędkością ponad 500 m/s, czyli półtora raza większą niż prędkość dźwięku, zdetonował się bez żadnych problemów.

Po tym sukcesie głowica bojowa ze skrótem W9 trafiła do produkcji seryjnej; w ciągu następnych sześciu miesięcy zbudowano około 70 kolejnych (kilka zostało wyprodukowanych jeszcze przed testem). Łącznie wyprodukowano 20 szt. odpowiadającej jej armaty, haubicy M65.

Opinia publiczna była podzielona

Szybko jednak pojawiła się krytyka. Sceptycy pytali: po co nam artyleria nuklearna? Do taktycznego wykorzystania na polu bitwy — odpowiadała armia. Ale na jakim polu bitwy? Istniało tylko jedno potencjalne pole bitwy: Niemcy. Nigdzie indziej siły lądowe USA i ZSRR nie stanęły bezpośrednio naprzeciw siebie, choćby w Korei — gdzie od 1951 r. panował impas z wojskami czerwono-chińskimi, więc nie było potrzeby stosowania artylerii jądrowej.

Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej w Niemczech. W związku z tym niedługo stacjonowały tu cztery piąte M65, a dokładnie 16 z 20 zbudowanych dział. Według niepotwierdzonych informacji (armia amerykańska nie dostarczała szczegółowych informacji na temat dokładnej lokalizacji swojej broni nuklearnej), cztery głowice W9 były przechowywane w piętrowych magazynach dla wszystkich z nich. Większość haubic stacjonowała wokół „Fulda Gap”, stosunkowo dobrze opancerzonego obszaru na północny wschód od Frankfurtu nad Menem, gdzie stratedzy NATO najprawdopodobniej spodziewali się ataku.

Matthew Ridgway, najwyższy rangą oficer armii amerykańskiej pełniący funkcję szefa sztabu generalnego w latach 1953-1955, postrzegał artylerię nuklearną jako „obecnie jedyną nadzieję” na powstrzymanie natarcia wojsk bloku wschodniego na Ren. Nuklearnym polem bitwy miała być zatem Republika Federalna Niemiec. Kiedy ta świadomość dotarła do zachodnioniemieckiej opinii publicznej, wywołała nową nuklearną panikę.

Pod koniec lat 40. „strach przed bombą” znalazł już większy oddźwięk w Niemczech niż w jakimkolwiek innym kraju zachodnim oraz w Japonii, mimo iż była ona celem jedynych dwóch broni jądrowych użytych podczas II wojny światowej. Teraz to się nasiliło. Podczas gdy w latach 50. w USA i Wielkiej Brytanii obawy o eskalację nuklearną były traktowane raczej sportowo, a uczniom pokazywano w specjalnie nakręconych filmach edukacyjnych, jak powinni chować się pod biurkami w swoich klasach w przypadku ataku, w Republice Federalnej pojawił się rodzaj moralnego gniewu przeciwko wszystkiemu, co ma związek z rozszczepieniem jądrowym.

Reprezentatywne badania przeprowadzone w 1954 r. wykazały, iż czterech na dziesięciu obywateli Niemiec kategorycznie odrzuciło rozmieszczenie broni jądrowej na niemieckiej ziemi; tylko jedna piąta była za. Kościół protestancki w Niemczech zdecydowanie opowiedział się przeciwko zbrojeniom nuklearnym w Europie, a wielu katolików poszło w jego ślady po tym, jak papież Pius XII również wypowiedział się przeciwko broni jądrowej. Zachodnio— i wschodnioniemieccy komuniści wykorzystali tę niechęć, która zmobilizowała również przeciwników zbrojenia, i rozpoczęli szeroko zakrojone kampanie. Na czele stanęła Renate Riemeck, lewicowa aktywistka i przybrana matka nieznanej jeszcze wtedy studentki Ulrike Meinhof.

Broń jądrowa kluczowym elementem rozgrywki politycznej

Niemiecki rząd, a zwłaszcza kanclerz Konrad Adenauer i minister obrony Franz Josef Strauß, podsycali kontrowersje wokół broni nuklearnej na niemieckiej ziemi, widząc w niej pożądany potencjał mobilizacyjny. W 1954 r. Republika Federalna zobowiązała się w londyńskim Akcie Przystąpienia do NATO „nie produkować broni jądrowej, chemicznej ani biologicznej na swoim terytorium”.

Niemniej jednak na posiedzeniu rządu 19 grudnia 1956 r. jednoznacznie stwierdził, iż „pilnie konieczne jest, aby Republika Federalna posiadała taktyczną broń jądrową”. Taktyczna broń jądrowa — oznaczało to systemy, które ze względu na swój zasięg bez wątpienia zostałyby rozmieszczone na niemieckiej ziemi w przypadku ataku. Na przykład działa takie jak M65 i granaty nuklearne takie jak W9.

5 kwietnia 1957 r., w piątek, Adenauer powiedział to również publicznie. Na konferencji prasowej dziennikarze poprosili go o komentarz na temat wyposażenia Bundeswehry w broń jądrową. Jego odpowiedź brzmiała: „Dlaczego nie rozróżniacie między taktyczną a dużą bronią jądrową? Broń taktyczna to nic innego jak dalszy rozwój artylerii. Oczywiście, nie możemy się obejść bez tego, by nasi żołnierze dysponowali również najnowszymi osiągnięciami w dziedzinie zwykłej broni”.

Kanclerz wyraźnie powiązała tę wypowiedź politycznie: „Jestem przekonany, iż pozbycie się broni i nieuczestniczenie nie oznacza odprężenia, jeżeli jest dokonywane tylko przez jeden kraj, a na pewno nie, jeżeli jest dokonywane tylko przez Republikę Federalną”. Nie było to nic innego niż stara świadomość, iż pokój przychodzi tylko do tych, którzy przygotowują się do wojny. W przeciwieństwie do pacyfistów wszystkich odcieni Adenauer uważał jednostronną rezygnację z niektórych rodzajów broni za błąd. Wręcz przeciwnie, był przekonany, iż Związek Radziecki wiedział, iż uderzenie, „tj. atak na nas, natychmiast wywoła kontratak”.

„Broń nuklearna staje się bombą wyborczą”

Reakcja zachodnioniemieckiej opinii publicznej (a dokładniej: niektórych jej części) w następny weekend była ostra. choćby minister obrony Strauß poczuł się zmuszony do zakwalifikowania wypowiedzi Adenauera. „Republika Federalna z pewnością nie zdobędzie broni jądrowej w ciągu około 20 miesięcy”, powiedział w poniedziałek. Ale było już za późno.

Stało się tak, ponieważ 18 zachodnioniemieckich naukowców, w tym laureaci Nagrody Nobla Otto Hahn, Max Born, Max von Laue i Werner Heisenberg (a także Wolfgang Paul, który został uhonorowany dopiero w 1989 r.), sprzeciwiło się planom zbrojeń nuklearnych. Apel stał się znany jako „Deklaracja z Getyngi”, w której stwierdzono: „Zdecydowanie ostrzegamy przed uzbrojeniem Bundeswehry w broń jądrową. Mały kraj, taki jak Republika Federalna Niemiec, może przez cały czas najlepiej chronić siebie i służyć pokojowi na świecie, jeżeli wyraźnie i dobrowolnie zrezygnuje z posiadania broni jądrowej jakiegokolwiek rodzaju”.

Tabloidowa gazeta „Bild” podsumowała zamieszanie w typowy dla tabloidów sposób: „Broń nuklearna staje się bombą wyborczą”. Do trzecich wyborów do Bundestagu pozostało pięć miesięcy, a lider opozycji Erich Ollenhauer miał nadzieję wykorzystać wpadkę Adenauera.

Sukces Adenauera

Rudolf Augstein, redaktor naczelny Der Spiegel i zdeklarowany przeciwnik zarówno Adenauera, jak i Straussa, również był za tym. Pod pseudonimem „Jens Daniel” ostro skrytykował „te plany wielkich ludzi”: „Jest grzechem śmiertelnym przeciwko pokojowemu przetrwaniu ludzkości, jeżeli ze względu na parytet Niemcy otrzymają udział w terrorze, który po pierwsze, tylko mocarstwo światowe, a po drugie, tylko mocarstwo o stosunkowo czystych rękach może skutecznie sprawować”. Dla Augsteina przekazanie Niemcom broni nuklearnej oznaczało „zwiększenie ryzyka zagrożenia w Europie Środkowej bez żadnego powodu”.

Adenauer i Strauß otrzymali pomoc ze strony NRD. Kierowani przez SED, wschodnioniemieccy naukowcy i studenci opublikowali kilka rezolucji, w tym siedmiu fizyków z Drezna 14 kwietnia, a trzy dni później łącznie 14 członków NRD-owskiego Towarzystwa Fizycznego i profesorów z Uniwersytetu w Greifswaldzie, a wreszcie fizyków z Jeny.

Ten aplauz ze strony niewątpliwie niewłaściwej strony zdyskredytował oskarżenia przeciwko Adenauerowi w oczach zachodnioniemieckich wyborców, a tym samym rozbroił „bombę wyborczą”. 15 września 1957 r. CDU/CSU po raz pierwszy i jak dotąd jedyny uzyskała absolutną większość ważnych głosów, uzyskując 15 milionów głosów.

Idź do oryginalnego materiału