Najbardziej opiniotwórcza książka o historii wydana w PRL-u

krytykapolityczna.pl 4 dni temu

Społeczność kombatancka, jeden z filarów obozu Moczara, w wymiarze symboli i tradycji opierała się przede wszystkim na doświadczeniu i pa­mięci II wojny światowej. Ten konflikt zbrojny był najbliższy i najważniej­szy dla weteranów, ich rodzin, ale także większości polskiego społeczeń­stwa. Wykuwając swoje oblicze ideowe, „partyzanci” sięgali jednak także do innych, bardziej odległych wątków z narodowej przeszłości. Również one miały przydatny potencjał symboliczny. Odpowiednio wykorzystane, pozyskiwały zwolenników i pomagały budować szersze zaplecze społecz­ne dla ruchu politycznego skupionego wokół ministra spraw wewnętrz­nych i prezesa ZBoWiD-u. Z tego punktu widzenia największe znaczenie miały dwie burzliwe, wielomiesięczne publiczne dyskusje, które silnie naznaczyły klimat ideowy lat sześćdziesiątych.

Siedem polskich grzechów głównych

W październiku 1962 roku ukazało się Siedem polskich grzechów głów­nych Zbigniewa Załuskiego. Książka od razu odniosła wielki sukces czy­telniczy (dziesięciotysięczny nakład pierwszego wydania rozszedł się w ciągu dwóch tygodni), wywołała zażarte polemiki prasowe na temat historii i tradycji, a także wywarła istotny wpływ na życie polityczne lat sześćdziesiątych. W tym ostatnim wymiarze wpisywała się w wewnętrz­ne podziały w PZPR, zmusiła do działania choćby kierownictwo partii, z Władysławem Gomułką włącznie, ale także skłaniała do ideowych przewartościowań ludzi odległych od komunizmu. Zasłużyła na miejsce w gronie najbardziej opiniotwórczych książek wydanych w Polsce Lu­dowej, a spośród tych, które odnosiły się do historii, była chyba najważ­niejsza. „Partyzantom” dała okazję do zabrania głosu i zaprezentowania społeczeństwu własnej wersji patriotyzmu i tradycji narodowej, a także zdefiniowania obrazu wroga.

Autor był pułkownikiem wojska, wieloletnim pracownikiem jego pionu polityczno-propagandowego, redaktorem pisma „Wojsko Ludowe”. Jego biografia, typowa dla części młodego pokolenia, od początku włączają­cej się w budowanie nowego ustroju, do pewnego stopnia przypominała losy Wojciecha Jaruzelskiego. W 1940 roku Załuskiego z rodziną Sowieci wywieźli z Wołynia do Kazachstanu. W 1944 roku, w wieku niespełna osiemnastu lat, wstąpił ochotniczo do utworzonej w ZSRR armii Berlin­ga. W szeregach 3. dywizji piechoty walczył między innymi na przyczół­ku czerniakowskim w czasie nieudanej próby pomocy dla powstańców warszawskich, na Wale Pomorskim, nad Odrą i Łabą. Za odwagę został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie walczył z pod­ziemiem niepodległościowym, a od końca lata czterdziestych pracował w Głównym Zarządzie Politycznym Wojska Polskiego.

Z czasem wyrobił sobie pozycję najbardziej znanego publicysty histo­rycznego w szeregach wojska. W 1961 roku wydał swoją pierwszą książ­kę – Przepustka do historii. Była przede wszystkim apologią czynu zbroj­nego i politycznego wojska polskiego utworzonego w ZSRR, ale zawarł w niej także pełną pasji obronę żołnierzy i dowódców września 1939 roku. Chciał w ten sposób dać odpór krytykom, którzy podważali zasadność tej walki, a podkreślali głównie rozmiary poniesionej wówczas klęski. Książka wzbudziła spore zainteresowanie, chociaż nieporównywalne z tym, co wydarzy się już rok później.

Osią Siedmiu polskich grzechów głównych jest polemika z „szydercami”, „nihilistami”, „pacyfistami” – tymi wszystkimi, którzy wyrażali wątpliwości co do różnych elementów tradycji powstańczej i walki zbrojnej o niepod­ległość w epoce rozbiorowej i XX wieku, oburzali się na nadmierną liczbę ofiar, kwestionowali polityczną mądrość inicjatorów zrywów powstańczych albo po prostu uważali, iż współcześni Polacy potrzebują w pierw­szej kolejności innych wzorów do naśladowania niż te płynące z historii walk niepodległościowych.

Ideowych adwersarzy znalazł Załuski wśród reżyserów „szkoły polskiej” (jego szczególny zapał polemiczny wywoła­ły filmy Zezowate szczęście Andrzeja Munka, z „antyheroizmem” głównego bohatera, i Lotna) i dramaturgów wystawiających „prześmiewcze” sztuki – rzekomo godzili nimi w polski patriotyzm (jako emblematyczny przykład autor podał inscenizację w studenckim klubie Stodoła dramatu Alfreda Jarry’ego Król Ubu, czyli Polacy; utwór ten, jeszcze z końca XIX wieku, jest uznawany za prekursorski dla dwudziestowiecznego teatru absurdu).

Swoje pióro wojskowy publicysta skierował też przeciwko „szyderstwom” z polskości w Transatlantyku Witolda Gombrowicza, a także zastępowi współczesnych publicystów, którzy krytycznie odczytywali elementy spuścizny historycznej; pod tym względem narazili się mu między inny­mi Krzysztof Teodor Toeplitz i Kazimierz Koźniewski. Przede wszystkim jednak Załuski zaproponował całościową wizję polskiej historii, splecioną z walki o niepodległość w epoce rozbiorowej, wysiłku zbrojnego w cza­sie II wojny światowej i tradycji komunistycznej. Wpisanie tej ostatniej w polski kanon niepodległościowy i insurekcyjny jest może najbardziej oryginalnym dokonaniem Siedmiu polskich grzechów głównych.

Bohaterstwo wbrew „szydercom”

Załuski zgromadził konkretne argumenty, zarówno wojskowe, jak i po­lityczne, by wykazać, iż walki o niepodległość nie były straceńcze (nie zasługują na miano tytułowych „grzechów głównych”), z góry skazane na niepowodzenie wobec przewagi wroga. Kosynierzy insurekcji kościusz­kowskiej i w powstaniu styczniowym nie byli anachroniczną zbieraniną, ale groźną i skuteczną formacją, siali postrach w szeregach przeciwnika. „Do walki wręcz nie było lepszej broni […] żołnierze uzbrojeni w karabiny czuli się niezbyt pewnie w walce z kosynierami” – przekonywał autor.

Dowodził także, iż po otrzymaniu dostaw broni z zagranicy powstańcy styczniowi przez długi czas dysponowali lepszymi karabinami niż żoł­nierze carscy stacjonujący w Królestwie Polskim. Szarżę pod Somosierrą uznał za racjonalny i udany manewr wojskowy, za pomocą którego Napoleon, za cenę stosunkowo niewielkich strat, odniósł strategiczne zwycięstwo, a szwoleżerowie zyskali jego przychylność dla sprawy polskiej. Śmierć księcia Józefa Poniatowskiego w nurcie Elstery nie była straceńczym ge­stem, ale rezultatem w pełni racjonalnej i korzystnej dla Polski strategii, by aż do bitwy pod Lipskiem stać u boku cesarza Francuzów. W kampa­nii wrześniowej polska kawaleria nigdy nie szarżowała na czołgi (Wajda w Lotnej skłamał), a w szarży pod Krojantami chodziło o przedarcie się z zaskoczenia przez niemieckie tabory, co wywołało panikę w szeregach wroga.

Notabene, broniąc polskiej kawalerii z września 1939 roku, Zału­ski dawał odpór niemieckiej propagandzie z czasów wojny, a także tej rodzimej z epoki stalinowskiej. Nazistowscy i stalinowscy propagandy­ści przedstawiali rzekome szarże kawalerii jako dowód zacofania i anachroniczności polskiej armii i państwa. Obrona kawalerzystów mogła Załuskiemu tylko zaskarbić przychylność czytelników, zwłaszcza tych pamiętających wcześniejsze ataki.

W tradycję polskiego bohaterstwa, wbrew „szydercom” przeważnie opartą na racjonalnych wyborach, wpisywały się zdaniem Załuskiego działania polskich komunistów w czasie II wojny światowej. Nikt przed nim nie zdołał przedstawić ich w tak błyskotliwej pisarsko formie, jako kontynuacji najpiękniejszych kart polskich walk o niepodległość. Ponad­to – w przeciwieństwie do tych dziewiętnastowiecznych – uwieńczyli je pełnym powodzeniem, czyli odzyskaniem własnego państwa w bez­piecznych granicach, chronionego sojuszem ze światowym mocarstwem.

Wprost z tradycji romantycznej wywodzili się pierwsi partyzanci GL z od­działu „Małego Franka”: „Ta czternastka wyjeżdżała w maju 1942 roku pociągiem z Warszawy pod Piot­rków, zabierając ze sobą niemal cały »centralny arsenał« Gwardii Ludowej: je­den ucięty karabin – »obrzynek«, sześć pistoletów i dwanaście własnej roboty granatów ręcznych – filipinek […] porwać się z jednym karabinkiem na 300 oku­pacyjnych batalionów, rzucić w sterroryzowane, wykrwawione, przytłoczone potęgą niemiecką masy hasło walki zbrojnej było wówczas odwagą szaleńczą. Było przejawem ducha na pewno nie mniej romantycznego i ofiarnego niż ten, który ożywiał kosynierów Kościuszki i powstańców 1863 roku”.

Chrzest bojowy kościuszkowców pod Lenino porównał Załuski do szarży w wąwozie Somosierry: „z płytkich i mokrych okopów zerwały się gęste tyraliery polskiej piechoty i ru­szyły w dół ku rzece. […] Przesłaniające horyzont wzgórza za rzeką wznosiły się łagodnie, a biegnący między nimi wąwóz nie miał szumnej nazwy. Wiejskimi opłotkami, skrajem chłopskich ogródków prowadził gdzieś ku wsi Puniszcze, na zachód, ku falom Dniepru – ku Polsce. Nie ku Madrytowi”.

Załuski apologię tradycji walk o niepodległość uważał za konieczną, by polski patriotyzm pozostawał żywy, zwłaszcza wśród młodego poko­lenia. Po drugiej stronie barykady „szydercy” kwestionowali potrzebę i sens ofiary dla ojczyzny, drwili z pozornie nieracjonalnych zachowań prowadzących do niepotrzebnego rozlewu krwi, uważali, iż w czasach pokoju potrzebne są inne wzory, bardziej „cywilne” i „pacyfistyczne”. „Opluwanie Sarmaty zapewnia oklaski widzów i pochwały krytyki. Ileż to atramentu wypisano o bałwochwalstwie narodu, gestach szaleńczych i już to komicznych bądź żenujących” ubolewał autor Siedmiu polskich grzechów głównych.

Grzmiał na polskie kino wyszydzające postawy hero­iczne – było szczególnie szkodliwe, bo oddziaływało na miliony widzów: „Bohater za swe zbędne bohaterstwo ukarany śmiercią w cuchnących ka­nałach, jak pies zastrzelony na śmietniku, bohater, więcej – bohaterskie bydło, stadem cwałujące na czołgi, ten (czy też: tak odczytany) bohater znalazł ostateczne ucieleśnienie w swej antytezie, w Piszczyku z Zezowa­tego szczęścia”. Uważny czytelnik dostrzeże, iż autor wziął w obronę nie tylko bohaterstwo powstańców warszawskich i żołnierzy Września, ale także, w zawoalowany sposób, żołnierzy powojennego podziemia – to właśnie jeden z nich, Maciek Chełmicki z Popiołu i diamentu, umie­ra na śmietniku po zastrzeleniu komunisty. Trudno oczywiście doszu­kiwać się u Załuskiego akceptacji celów, dla których walczyli, wyraził raczej szacunek wobec poświęcenia dla ojczyzny, choćby o ile błędnie rozumianego.

Swoich ideowych przeciwników Załuski nazywa apostołami reedu­kacji antybohaterskiej; obawia się, iż ich działania zagrożą wręcz egzy­stencji narodu: „Absurdem mianowicie jest samo istnienie »problemu polskiego«, samo istnienie nas wraz z naszą przeszłością i przyszłością, ambicjami i aspiracjami. Z dala, zza oceanu, kłania się szydercom ich intelektualny papież, Witold Gombrowicz. Gdyby nie było samych pojęć: Polska, polskość, gdyby nie było całego tego zja­wiska, nie bylibyśmy Polakami z urodzenia i tradycji historycznej i kulturalnej, nie mielibyśmy kłopotów. […] Trzeba tylko zdać sobie z tego dokładnie spra­wę – i wyzbyć się świadomie tego, co przeszkadza nam żyć: poczucia przyna­leżności do narodu i poczucia obowiązku wobec niego. Trzeba »wyzwolić się z polskości«”.

Trafnie zauważył Krzysztof Tyszka, iż wywody Załuskiego były pozba­wione wymiaru klasowego, a nawiązania do marksizmu miały charak­ter powierzchowny, czysto deklaratywny. Załuski zaoferował ideologię solidaryzmu narodowego, służby dla ojczyzny niezależnie od kolorów po­litycznych i światopoglądu.

Wołanie o ideologię

„Książka ta jest sui generis wołaniem o ideologię. Jest niezależnie od trafno­ści swoich ocen – pierwszą od paru lat publicystyczną próbą zarysowania schematu, w którym argument historyczny zbiegałby się jakoś z postu­latem, a ów postulat z sentymentem czy emocją społeczną, i z którego w sumie dałoby się ulepić coś nadającego się w praktycznym działaniu na co dzień” – napisał o Siedmiu polskich grzechach głównych Krzysztof Teodor Toeplitz. Trafnie wyczuł, iż w sporze wokół książki chodzi o coś znacznie więcej niż tylko o tradycję walk niepodległościowych.=

To wołanie podjęła kształtująca swoje ideowe oblicze grupa. W tam­tym okresie rozpoczęła walkę o wpływy i – może w dłuższej perspektywie – władzę.

„W pewnym momencie dzieło Załuskiego odeszło na dalszy plan, a w dyskusji zaczęły się ujawniać pewne postawy, życzenia i dążenia polityczne. Główną rolę zaczęli odgrywać panowie wyrażający »interesy narodowe partyzantów«. W tym froncie znalazł się również PAX i kilku harcerzy-generałów, ze Spychal­skim na czele” – podsumował w swoim dzienniku Rakowski. Uchwycił mgławicowość kształtującej się grupy – jej protagonistów na początku z trudem iden­tyfikowali choćby ludzie bliscy elicie partyjnej.

Książka Siedem polskich grzechów głównych zyskała status swego rodzaju manifestu. Pozwoliła „partyzantom” wyjść poza podejmowaną przez nich do tej pory tematykę walk GL/AL. Te formacje, ważne z punk­tu widzenia biografii ludzi skupiających się wokół Mieczysława Moczara i istotne jako element więzi środowiskowej, nie dawały szansy na przyciągnięcie uwagi szerszej publiczności, zwłaszcza tej, która nie utożsa­miała się z horyzontami ideowymi i tradycją PPR/PZPR. Dyskusja wokół książki Załuskiego odbywała się w początkowym okresie zabiegania przez „partyzantów” o rozpoznawalność i szersze wsparcie społeczne. Rozpoczęła się mniej więcej dwa lata przed objęciem przez Moczara prezesury ZBoWiD-u. Organizację tę wykorzystał do budowania maso­wego ruchu i zwrotu w stronę niekomunistycznych środowisk kombatanckich.

Dzięki błyskotliwemu stylowi oraz sięgnięciu do mitów narodowych i bohaterów nieoczywistych z punktu widzenia komunistów: Somosierry, księcia Józefa Poniatowskiego, dziewiętnastowiecznych powstańców, Sie­dem polskich grzechów głównych o wiele długości zdystansowało wcześ­niejsze publikacje, w których „partyzanci” mieli nadzieję znaleźć ideową legitymację. Książka powszechnie uważana za swego rodzaju „deklarację założycielską” tej grupy, czyli Ludzie, fakty, refleksje, była utrzymana w mo­notonnym, urzędowym stylu. Raczej nie rozpalała niczyjej wyobraźni. Znacznie ciekawsze i bardziej przystępne Barwy walki również nie wy­kraczały (przynajmniej na poziomie książki, a nie późniejszej ekranizacji) poza stosunkowo hermetyczną tematykę walk AL, choć autor starał się eksponować współpracę z żołnierzami partyzantki niekomunistycznej. Dopiero Siedem polskich grzechów głównych zaoferowało rozmach i żar­liwość, potrzebne, by przyciągnąć nowych zwolenników.

„»Partyzanci« wybrali model Polaka-bojownika, Krzyż Walecznych i charyzmę „bohaterskiego wodza”, generała GL, Mieczysława Moczara. Książka Załuskiego przyszła niczym nowa Ewangelia Świętego Jana dla dziewiętnastowiecznych millenerów. Stała się Biblią orientacji roszczącej prawa do bohaterskiej prze­szłości wojennej” – oceniła już po wyjeździe na Zachód Alicja Lisiecka, znana dziennikarka i krytyczka literacka. W latach sześćdziesiątych była osobiście związana z autorem Siedmiu polskich grzechów głównych.

Obrońcy narodowych świętości

Znamienne, iż Załuskiego trudno uznać za człowieka Moczara. Był ra­czej postacią odrębną. Budował własną pozycję, choć z pewnością wcho­dził także w polityczne sojusze w ramach obozu rządzącego. Przypadek wojskowego publicysty ilustruje istnienie różnych kręgów wokół „party­zantów”. Obracali się w nich także ludzie bez organizacyjnych i osobistych powiązań z Moczarem i jego najbliższymi akolitami, ale poprzez swoje wypowiedzi i publikacje współtworzyli dyskurs „partyzancki”.

Załuski w latach sześćdziesiątych płynął niewątpliwie na fali wznoszącej, ale nie zmieniło się to i w następnej dekadzie, po upadku Moczara i zaniku grupy „partyzantów”. Opublikował kolejne książki na tematy historycz­ne, skoncentrowane na czynie zbrojnym „ludowego” wojska w czasie II wojny światowej: Finał 1945 (1963), Czterdziesty czwarty (1968) i Ziarno na okopie (1970). Siedem polskich grzechów głównych szybko doczekało się następnych wydań (w latach 1963 i 1965, a potem 1973, 1980 i 1985). Od 1969 roku aż do przedwczesnej śmierci w 1978 roku Załuski był posłem na Sejm, w 1975 roku wybrano go na zastępcę członka KC PZPR. Na sta­nowisku I sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej przy Oddziale Warszawskim Związku Literatów Polskich energicznie zwalczał twórców krytycznie nastawionych do władz.

Załuski był przede wszystkim piewcą armii Berlinga. Walczył w jej szeregach, co oddalało go nieco od „partyzanckiej” formacji Moczara, nie­mniej jednak został członkiem Rady Naczelnej ZBoWiD-u. Film Agnieszka 46 interpretował jako kolejną odsłonę „antymilitaryzmu” i „pacyfizmu” polskiej inteligencji i zarazem kontynuację wcześniejszych podziałów wykrystalizowanych w czasie dyskusji wokół Siedmiu polskich grzechów głównych. Wziął też udział w atakach na film Popioły Andrzeja Wajdy. Niezależnie od tego, jak blisko lub daleko było Załuskiemu do „partyzan­tów”, stworzył pewną siatkę pojęciową i język, których po ukazaniu się jego najsłynniejszej książki używano do uderzania we wszelkiej maści „szyderców” i mobilizowania zwolenników obrony rzekomo szarganych narodowych świętości.

Na początku 1964 roku obiektem tych ataków padła sztuka Sławo­mira Mrożka Śmierć porucznika, wystawiona w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Przedstawiała w satyrycznym ujęciu porucznika Ordo­na, bohatera obrony Warszawy w 1831 roku, uwiecznionego w wierszu Adama Mickiewicza Reduta Ordona. Wcześniej to właśnie Załuski bronił tej postaci historycznej w Siedmiu polskich grzechach głównych. Ataki na Mrożka publikowała przede wszystkim „Stolica” pod wodzą Leszka Wysznackiego, jednego z protagonistów dyskusji wokół książki Załuskie­go. Teofil Syga widział w spektaklu drwiny z polskiej historii i narodowego wieszcza, oburzała go humorystyczna trawestacja scen z trzeciej części Dziadów. Wytknął inscenizacji „prostactwo” i skomentował, iż „podobny utwór wystawiony za granicami naszego kraju spotkałby się z protestem naszej placówki dyplomatycznej”.

Publikowano też listy czytelników. Rolnik spod Sochaczewa dał upust gniewowi: „Jestem tak oburzony, iż trudno mi pisać. Więc jak to? Dopuszczono do publicz­nego znieważania tego co było, jest i powinno na zawsze pozostać nietykalne, nieskalane, święte! Zbezczeszczono i wykpiono nie tylko imię największego na­szego poety, ale również i pamięć naszych bohaterów narodowych. Jak można było do tego dopuścić i jakie to przyniesie skutki?”.

Gazeta zapewniła, iż „podobne wyrazy podziękowania i pełnej solidar­ności z naszym stanowiskiem nadchodzą do redakcji z całego kraju – li­stownie, telefonicznie i osobiście”. Doszło choćby do demonstracji w Teatrze Dramatycznym – w czasie przedstawienia grupa widzów zakłóciła je gwizdami. W środowisku dziennikarskim Warszawy oskarżano o zorganizowanie wystąpienia re­dakcję „Stolicy”, a choćby wprost wskazywano dziennikarza tego pisma – Leszka Moczulskiego. Tego wieczoru był jednym z widzów. Moczulski konsekwentnie zaprzeczał, choć w latach dziewięćdziesiątych przyznał, iż przed tym wydarzeniem rozmawiał w redakcji z organizatorem pro­testu, ujawnił też jego personalia: był to „Marian Barański, ówczesny przywódca grupy narodowej młodzieży”.

*

Fragment pochodzi z książki Narodowy komunizm po polsku. „Partyzanci” Moczara, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Pominięto przypisy.

**

Paweł Machcewicz – historyk dziejów najnowszych, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN, w latach 2008-2017 twórca i pierwszy dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku; autor wielu książek na temat historii XX wieku.

Idź do oryginalnego materiału