Neutralność światopoglądowa nie jest światopoglądowo neutralna

nlad.pl 2 miesięcy temu

Decyzja prezydenta m.st. Warszawy Rafała Trzaskowskiego o usunięciu symboli religijnych z pomieszczeń urzędowych odnowiła spór o interpretację zasady neutralności światopoglądowej władz publicznych. Wyrażona w artykule 25 ust. 2 Konstytucji RP „bezstronność w sprawach przekonań religijnych” nie jest bowiem zamknięta na jedną tylko interpretację, zgodną z oczekiwaniami i postulatami środowisk liberalnych i lewicowych.

Paradoks neutralności światopoglądowej

Oświeceniowa idea państwa oddzielonego od religii wywodząca się ze średniowiecznej myśli Marsyliusza z Padwy znalazła swoją historyczną realizację w konstytucjach Stanów Zjednoczonych oraz rewolucyjnych konstytucjach Francji. Stanowiło to odejście od wcześniejszych zasad regulujących związek państwa z religią, takich jak cuius regio, eius religio (łac. „czyja władza, tego religia”).

Idea ta wywodząca się z oczywistych źródeł światopoglądów laickich, liberalnych etc. stanowi swego rodzaju paradoks – głosząc neutralność światopoglądową sama nią jest. Jest także koncepcją częściowo utopijną, jako iż państwo, jego ustrój prawny jak i polityka publiczna zawsze oparta jest na jakiejś aksjologii, która z kolei wywiedziona jest ze światopoglądu. Sama Konstytucja RP wskazuje wszakże liczne konstrukcje światopoglądowe, na których się opiera, takie jak republikanizm, demokracja czy społeczna gospodarka rynkowa. Wskazuje ona również światopoglądy zabronione – art. 13. zakazuje istnienia „partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu”.

W równym stopniu dotyczy to urzędów oraz osób je piastujących, w tym polityków i samorządowców, którzy otrzymują wszakże mandat od wyborców między innymi ze względu na reprezentowanie określonego światopoglądu w życiu publicznym. Dlatego jedyną racjonalną formą interpretacji i realizacji zasady neutralności światopoglądowej państwa jest traktowanie jej w myśl niewykluczającego równouprawnienia.

Doktryna

Myśl tę odnaleźć możemy już w preambule do Konstytucji RP, stawiającej odwołanie do Boga obok „innych źródeł” uniwersalnych wartości, wraz z wymienieniem „chrześcijańskiego dziedzictwa narodu” obok „ogólnoludzkich wartości”. W tym samym duchu skonstruowany jest art. 25 ust. 2 Konstytucji RP, stanowiący, iż „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.

Konstytucja RP nie określa państwa mianem świeckiego, czyni to natomiast będąca aktem niższej rangi Ustawa z dnia 17 maja 1989 r. o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Lewicowa i liberalna opinia publiczna chętnie cytuje art. 10 ust. 1 owej ustawy, stwierdzającej, iż „Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, neutralnym w sprawach religii i przekonań.” Pomija natomiast zupełnie poprzedzający go przepis z art. 3 ust. 1, zgodnie z którym „uzewnętrznianie indywidualnie lub zbiorowo swojej religii lub przekonań może podlegać jedynie ograniczeniom ustawowym koniecznym do ochrony bezpieczeństwa publicznego, porządku, zdrowia lub moralności publicznej albo podstawowych praw i wolności innych osób.”

Z kolei postanowieniem z dnia 15 lipca 2010 r. (sygn. akt III SW 124/10) Sąd Najwyższy orzekł także, iż „obecność krzyża w lokalu wyborczym, na który pomieszczenie udostępniła szkoła podstawowa, nie może być odczytywana jako dyskryminacja innych wyznań”. Tym samym odrzucona zostaje argumentacja osób, które uważają obecność krzyża łacińskiego w miejscach publicznych za swego rodzaju „agitację” bądź „propagandę” katolicyzmu. Zwłaszcza iż już 20 lat wcześniej Sąd Najwyższy wyrokiem z dnia 6 września 1990 r. (sygn. akt I PRN 38/90) orzekł, iż symbolika krzyża jest „powszechnie zrozumiała, pozytywna dla kultury nie tylko chrześcijańskiej, ale wręcz ogólnoludzkiej”.

Sens neutralności światopoglądowej (w tym przypadku – religijnej) państwa najlepiej oddaje art. 19 ust. 1 cytowanej już ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania: „Kościoły i inne związki wyznaniowe korzystają na zasadach równouprawnienia ze swobody pełnienia funkcji religijnych”. To samo równouprawnienie odnosi się do obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej. Państwo polskie gwarantuje zatem „wolność do” religii i wyrażania jej publicznie, nie zaś „wolność od” jej publicznej obecności, tak jak ma to miejsce w przypadku francuskiego laïcité.

PO odcina korzenie, a lewica tkwi w hipokryzji

Zarządzenie prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego należy odczytywać poprzez pryzmat partyjnej polityki i pragmatyki podyktowanej cyklem wyborczym, nakazującym prowadzenie walki o elektoraty bliskich ugrupowań, w tym przypadku lewicy. Jakkolwiek bowiem różne były formacje lewicowe w III RP (od nomenklaturowej SdRP przez neoliberalny SLD czasów Millera i postmodernistyczny Ruch Palikota, aż po współczesną lewicę społeczną spod znaku Razem) spoiwem i głównym wyznacznikiem lewicowości w Polsce zawsze był antyklerykalizm wraz z postulatem świeckości (a adekwatnie laickości) państwa i niechęcią wobec „czarnych”. Polityk PO sięgając do antyklerykalnych emocji odcina się jednocześnie od chrześcijańskich korzeni własnej partii, która w Deklaracji Krakowskiej zobowiązywała się do obrony obecności religii w życiu politycznym, a poprzez uchwały Sejmu i Senatu uznawała rolę i znaczenie chrześcijańskiego krzyża dla polskiego dzieciństwa historycznego i kulturalnego.

Za szczególnie absurdalne należy uznać te tezy lewicy i liberałów, którzy przedstawiają religię rzymskokatolicką jako ucieleśnienie opresji, dominacji, patriarchatu i tym podobnych, czyniąc z niej niebezpieczną ideologię, którą postawić należy w bliskiej odległości obok zakazanych przez Konstytucję RP światopoglądów totalitarnych. Argumenty tego typu powtarzane są chociażby podczas cyklicznych dyskusji o dopuszczalności aborcji, gdy zwolennicy tejże oskarżają stronę przeciwną o chęć realizowania prawa wyznaniowego (mimo, iż nauczanie KRK w tej sprawie nie jest konfesyjne, a aborcji sprzeciwiać można się także z innych pozycji wyznaniowych, a także sekularnych). Doprowadza to do niejakiej schizofrenii, jak określił to Piotr Kaszczyszyn, który zauważył w jednym z odcinków słuchowiska „Kultura Poświęcona”, iż niejako oczekuje się, aby katolicy w imię świeckości państwa zawieszali swój katolicyzm w lokalu wyborczym i na sali sejmowej.

W tym przypadku chodzi o nieobecność chrześcijaństwa poprzez odwieszenie jego symbolu ze ściany.

Chrześcijańskiej prawicy wolno mniej

Świat współczesny jest dla konserwatysty przywiązanego do tradycyjnych i religijnych wartości wyjątkowo nieprzychylną rzeczywistością. Poprawność polityczna, moda ideologiczna, liberalny paradygmat ustrojowy, społeczny i ekonomiczny – wszystko to sprawia, iż konserwatyście wolno mniej, a liberałom i skolonizowanej przez nich lewicy więcej.

Obecność religii w życiu publicznym – oficjalnie niepożądana, a w rzeczywistości dotycząca jedynie religii tradycyjnej dla kultury danego narodu (w polskim przypadku – chrześcijaństwa w wyznaniu rzymskokatolickim) ma swój jasny cel, jakim jest zdekonstruowane społeczeństwo rynkowe, złożone z wykorzenionych i zatomizowanych jednostek. Wynika ona z samej logiki tzw. demokracji liberalnej, której „wolny rynek idei” jest w swej istocie państwowo-prywatnym interwencjonizmem na rzecz kulturowego wypłukania społeczeństwa konsumpcyjnego.

Bez odrzucenia paradygmatu demoliberalnej „ideologii panującej” prawica chrześcijańska skazana będzie na nieustanną i nierówną walkę na polu bitwy wybranym przez swojego liberalnego i lewicowego przeciwnika. Broniąc swoich wartości przed „dyktaturą relatywizmu”, będzie na przegranej pozycji, choćby mając po swojej stronie wszelkie prawne (w tym konstytucyjne) argumenty. Ostatecznie choćby w warunkujących demokracji liberalnej wola wyrażona mocą decyzji politycznej bierze górę nad prawną fasadą.

Idź do oryginalnego materiału