W bezpiecznym historycznym zaciszu, w jakim Polska znalazła się po 1989 r., stan jej sił zbrojnych był dla kolejnych rządów kwestią drugo-, a choćby trzeciorzędną. W efekcie, gdy w 2014 r. Rosja anektowała Krym i oderwała od Ukrainy olbrzymie połacie Donbasu, polska armia przypominała belgijską z początku XX w. Składała się mianowicie z kilku niewielkich jednostek bojowych, zdolnych do prowadzenia walk w krajach kolonialnych. Na tyle dobrze wyszkolonych i wyposażonych, aby nie przynieść ujmy w Iraku i Afganistanie podczas starć z oddziałami plemiennymi, zbrojnymi głównie w karabiny.
Oprócz skromnych sił ekspedycyjnych, przeznaczonych do wspierania Amerykanów (a zatem niezłej jakości), cała reszta przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Tysiące wojskowych biurokratów siedzących za biurkami, niedoszkolone jednostki, wyposażone w sprzęt pamiętający czasy Układu Warszawskiego, źle opłacana kadra oficerska.
Przez kilkanaście lat lekceważono kolejne sygnały ostrzegawcze, mówiące wprost, iż Kreml marzy o odzyskaniu swej imperialnej strefy wpływów z czasów ZSRR. Władimir Putin mówił o tym publicznie z rozbrajającą szczerością.
Ale nad Wisłą nie chciano uwierzyć, iż swe marzenia w końcu zrealizuje siłą. Tak jakby krwawa pacyfikacja Czeczeni, najazd na Gruzję, wojna o Donbas nie sprowadzały się do osiągnięcia celu politycznego przy użyciu armii.
Nawet uzyskany w 2022 r. polityczny konsensus co do konieczności posiadania przez Polskę jak największego potencjału militarnego nie chroni III RP przed wzajemną nieufnością decydentów wynikającą z polaryzacji sceny politycznej. Najlepszym dowodem jest awantura, która rozpętała się po ogłoszeniu przez premiera Donalda Tuska, iż Polska przystąpi do programu europejskiej tarczy antyrakietowej (ESSI), zainicjowanego dwa lata temu przez rząd Niemiec. Daje to przedsmak tego, co może się jeszcze dziać wokół innych programów zbrojeniowych. A im spór polityczny robi się ostrzejszy, tym trudniejsza staje się rzetelna ocena, które wybory dotyczące zakupu uzbrojenia lub rozwoju jego produkcji przez polskie firmy są najbardziej trafne.
Żyjemy medialną opowieścią o tym, jak wielka będzie siła polskiej armii w przyszłości, choć po przekazaniu olbrzymiej ilości sprzętu Ukrainie mamy dziś siły zbrojne słabsze niż dwa lata temu. A czas ucieka i można zacząć odczuwać déjà vu. Coraz bardziej przypomina się sytuacja II RP sprzed września 1939 r. I wcale nie chodzi o mocarstwową propagandę oraz hasła typu „Silni, zwarci, gotowi”. Rzecz w tym, kiedy w istocie zaczęto się wówczas szykować do wojny.