Niekompetencja

bezkamuflazu.pl 1 rok temu

We wtorek nad ranem doszło do lotniczego incydentu nad Morzem Czarnym, z udziałem amerykańskiego drona MQ9 Reaper i rosyjskiego myśliwca Su-27. Reaper prowadził misję rozpoznawczą (zasięg jego sensorów pozwala na monitorowanie rosyjskiej aktywności na obszarze Krymu i zajętego przez okupantów pasa wzdłuż wybrzeża Morza Azowskiego). To standardowa procedura związana ze wsparciem ukraińskiej armii, udzielanym przez Stany Zjednoczone czy szerzej NATO (podobne misje wykonywały też bezzałogowce z innych państw Sojuszu). Tego rodzaju operacje prowadzono jeszcze przed inwazją, z tym iż wówczas alianckie samoloty wlatywały także w przestrzeń powietrzną Ukrainy.

Przechwytywanie intruzów – patrząc z perspektywy rosjan – również zdarzało się wcześniej.

Przy tej okazji warto podkreślić, na czym owo przechwytywanie polega – w sieci bowiem roi się od niestworzonych bzdur na temat lotniczych interwencji. Celem przechwycenia są maszyny poruszające się nad wybranym obszarem z wyłączonym transponderem, koniecznym do identyfikacji, lub bez złożonego wcześniej planu lotu. Nim zaczęła się pełnoskalowa wojna w Ukrainie, interwencje tego typu zwykle dotyczyły rosyjskich maszyn lecących do lub z obwodu kaliningradzkiego. Przechwyceń, oznaczających wizualną identyfikację „bandytów” (i nic więcej!), dokonywały wówczas dyżurne pary natowskich myśliwców, pełniące dyżury Air Policing w państwach nadbałtyckich. Były to również nasze MiG-i 29, a później efy szesnaste.

Para QRA (ang. Quick Reaction Alert) zwykle towarzyszyła maszynom rosyjskim do czasu opuszczenia przez nie rejonu odpowiedzialności. Bez przepychanek, pozorowanych pojedynków i innych harców. Co istotne, rosjanie praktycznie nigdy nie naruszali granic powietrznych państw bałtyckich (pojedyncze incydenty trwały kilka sekund i dotyczyły głównie estońskich wysepek). Wszystko działo się w przestrzeni międzynarodowej.

Podobnie jak nad Morzem Czarnym.

We wtorek do Reapera podleciała para rosyjskich Suchojów. Jeden z pilotów na skutek własnej lekkomyślności i przede wszystkim niekompetencji, uderzył w śmigło MQ-9. Uszkodzenia drona były na tyle poważne, iż maszyna spadła do morza (w sposób kontrolowany, sprowadzona przez operatorów). MON rosji twierdzi, iż katastrofę spowodowały „ostre manewry” bezzałogowca – załogi Su-27 jedynie się przyglądały, po czym „bezpiecznie wróciły na macierzyste lotnisko”.

A świstak siedzi i zawija w sreberka…

Wojna w Ukrainie po całości obnażyła niski poziom wyszkolenia rosyjskich pilotów. Ale o tym, iż oni niespecjalnie pewnie czują się w powietrzu, piloci latający w ramach Air Policing wiedzieli już od dawna. Tyle iż wówczas wydawało się, iż dowództwo sił powietrznych rosji ma w zanadrzu jakieś asy. No więc ma takie, iż gamonie wlatują w dupę bezzałogowca.

I nie, to nie był celowy manewr – mówimy o potencjalnym casus belli, a od miesięcy widzimy, iż Moskwa robi wszystko, by przypadkiem nie sprowokować USA do poważniejszej interwencji.

—–

Pozostając przy tematach lotniczych – wczoraj Mateusz Morawiecki potwierdził, iż Polska zamierza przekazać Ukrainie część swoich MiG-ów 29. Do słów premiera zawsze odnoszę się z adekwatnym dystansem, ale tym razem niepotrzebnie. Niebawem cztery nasze „dwudziestki-dziewiątki” polecą na wschód. Na początek.

—–

Wracając do tytułowej niekompetencji. „T-90M Proryw – masowa produkcja wojenna sprawia, iż rosyjska armia masowo przezbraja się w ten najnowszy czołg, realizowane są szkolenia załóg na poligonach i dostawy do jednostek na front. Rosyjskie wojska pancerne wchodzą w nową cyfrową epokę, na wojnie rosyjsko-ukraińskiej pojawia się nowa jakość” – pisze mój ulubiony prorosyjski aktywista medialny.

Jakbym czytał skrypt dla reżimowych propagandystów Kremla.

Tymczasem realia są takie, iż to nie T-90M, a stareńki T-62 pozostaje podstawowym czołgiem rosyjskich sił inwazyjnych (co warto podkreślić w kontekście obaw, czy jego rówieśnik – niemiecki Leopard 1 – da sobie radę na polu bitwy). A iż to czołg dla samobójców, inżynierowie od anałoga-w-miru-niet wzięli starucha na warsztat. Upgrade polega na montażu zabezpieczenia pasywnego w postaci metalowych bloczków oraz zabezpieczenia dynamicznego, znanego jako Kontakt-1. To te kostki reaktywnego pancerza, którymi okłada się wrażliwe partie czołgu.

Działa?

No niezupełnie. „Instalowanie metalowych bloków polimerowych lub pancerza reaktywnego Kontakt-1 pozwala zwiększyć przeżywalność czołgu w konfrontacji z maszynami z lat 60., wyposażonymi w działa kalibru do 115 mm. Zabezpiecza również przed granatnikami RPG-7 (archaiczna konstrukcja – dop. MO)” – pisze Alexander Kowalenko, dziennikarz specjalizujący się w zakresie techniki wojskowej. „Kiedy mówimy o nowoczesnych środkach niszczenia, takich jak pociski podkalibrowe i kumulacyjne 125 mm oraz o granatnikach z Javelinem na czele, dodatkowe warstwy nie działają” – Kowalenko relacjonuje ustalenia zweryfikowane w boju przez ukraińskich żołnierzy.

Mało tego – dodatkowy pancerz stwarza zbyt duże obciążenie dla zawieszenia. Nie będę Was męczył opisami technicznymi – dość stwierdzić, iż w toku eksploatacji zaobserwowano szybsze zużywanie się na przykład amortyzatorów hydraulicznych. W efekcie „ulepszonemu” T-62 brakuje mobilności i prędkości, szwankuje też jego niezawodność.

No ale premie za innowacje na pewno ktoś przytulił.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeżeli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Nz. MQ9 Reaper/fot. USAF

Idź do oryginalnego materiału