Niezwykle historie w lalkach schowane. Pan Ryszard kontynuuje unikatową kolekcję

opolska360.pl 3 miesięcy temu

Początki kolekcji też nie należą do łatwych. Połowa lat pięćdziesiątych, jeszcze przed śmiercią Bolesława Bieruta. To wtedy babcia Ryszarda Wittke z Tułowic pozostawia swój majątek i wyjeżdża do Niemieckiej Republiki Federalnej. Ze świadomością, iż to wyjazd w jedną stronę. Bo wyjazd z reżimowej Polski oznaczał rozstanie z bliskimi czasem na zawsze.

– Ołma Maryja zamieszkała w Karlsruhe, w Badenii-Wirtembergii – opowiada pan Ryszard. – Jednych wtedy puszczali, innych nie. A moja mama była już w związku z tatą, więc zostali w Polsce. Ciocia Krysia, siostra mamy, też została. Ołma z poczucia samotności i opuszczenia zaczęła kolekcjonować te lalki. Szyła ubranka, ubierała i stylizowała je.

Wiele lalek kupowała na flohmarktach, niemieckich „pchlich targach”. Tam wpadła jej w ręce ta lalka żydowskiej dziewczynki.

– Zanim poznałem historię tej lalki, zawsze wydawała mi się jakoś wyjątkowo smutna. Chociaż była piękna i majestatyczna, z naturalnymi zwierzęcymi włosami – mówi Ryszard Wittke.

Ryszard Wittke trzyma jedną z lalek z niezwykłej kolekcji. – fot. prywatne

Kiedyś ołma zdjęła lalce przyklejoną perukę… Pod niepozornym kapelusikiem, pod przyklejonymi włosami, w głowie lalki był wciśnięty list po hebrajsku. Napisany był dziecięcą rączką.

– Na lalce była sygnatura z gwiazdą Dawida – opisuje. – W tym liście dziewczynka napisała, iż ma siedem lat, a za chwilę może zginąć.

W liście był jeszcze adres, pod który znalazca mógłby odnieść lalkę. Niestety, adres dawno nieaktualny…

– Lalka została u ołmy. A list trafił do Instytutu Pamięci Holokaustu – dodaje pan Ryszard.

Kolekcja wędruje do Polski

– Po śmierci ołpy mama zabrała ołmę do Tułowic – kontynuuje. – A z nią kolekcja setek lalek przyjechała do Polski. Potem już mama zaczęła powiększać tę kolekcję.

W tej już trzypokoleniowej kolekcji, którą przejął pan Ryszard, najwięcej jest lalek pochodzenia niemieckiego. Są też lalki holenderskie. I są z USA. Są też polskiej produkcji, sprzed wojny i po.

W naszych second-handach można trafić na lalki produkowane w przedwojennych fabrykach zabawek.

– Mama płaciła za nie dwadzieścia złotych. A te lalki miały czasem więcej niż dziewięćdziesiąt lat – opowiada Ryszard.

W second-handach leżą w skrzyniach z podniszczonymi zabawkami. Mimo to kolekcjoner ma oko. Dlatego od razu wyłowi „perełkę” wartą stukrotnie więcej, niż za nią zapłaci.

W kolekcji Ryszarda Wittke te najstarsze lalki są porcelanowe. Nieco młodsze mają tułów wypchany włosiem zwierzęcym albo trawą morską. Te z lat 50. ubiegłego wieku wypychane są już często watą.

Ryszard Wittke posiada kolekcję lalek gromadzonych od trzech pokoleń. – fot. prywatne

– W naszej kolekcji nie ma dwóch lalek o takich samych wyrazach twarzy – podkreśla pan Ryszard. – Nikt nie dobierał ich specjalnie. Chyba, iż to dotyczy serii, chłopczyka i dziewczynki. Bo wtedy miały podobne buzie.

W latach 60. poprzedniego stulecia na półkach polskich zabawkarskich sklepów pojawiły się plastikowe lale z mrugającymi oczami. I pierwsze „płaczące” lalki. Taką zabawkę wystarczyło przechylić, żeby zapłakała i zatrzepotała długimi rzęsami. Taka lalka była wymarzoną zabawką w dzieciństwie dla pań w tej chwili dobiegających sześćdziesiątki.

Te z Opola pamiętają kultowy sklep Jacek i Agatka (jego nazwa pochodziła od Dobranocki w TVP „Jacek i Agatka” – aut.). Tam lalki siedziały lub stały ustawione rzędem, w przebraniu kowbojskim, krakowskim, marynarskim i wielu innych. Były też plastikowe Murzynki, to były najtańsze zabawki celuloidowe.

Niechętnie wożone w wózkach dla lalek. Dlatego, iż nie naśladowały rzeczywistości. A tego domagają się dzieci. Kto wtedy widział „czekoladowego” bobasa? Co prawda, o przyjaźni internacjonalistycznej z krajami Czarnego Lądu można było przeczytać na propagandowych plakatach. Mali mieszkańcy Afryki pojawiali się w szkolnych czytankach i w wierszu Juliana Tuwima o niesfornym murzynku Bambo, który na drzewo mamie uciekał. Ale na polskich ulicach ich nie było.

Za sygnaturę się płaci

Przed wojną w Polsce lalki produkowano w kaliskiej manufakturze Adama Sztajera. Dzisiaj za taką „sztajerkę” z rosyjską sygnaturą „Sz” i „Fi” (Kalisz znajdował się w zaborze rosyjskim) sprzed pierwszej wojny kolekcjonerzy płacą choćby kilka tysięcy złotych. Ponieważ to dzisiaj zabytki.

Jeszcze wyższą cenę wśród kolekcjonerów osiągają lalki z XIX-wiecznej niemieckiej wytwórni Kammera i Reinharda. Mają wypchany tułów, ruchomą główkę i kończyny, które zostały wyrzeźbione z drewna. One osiągają wartość do 350 tys. dolarów!

Pierwsze lalki w kaliskiej fabryce wyprodukowano w 1884 roku. Po I wojnie światowej najbardziej popularne były tzw. shirlejki. Były one stylizowane na ówczesną popularną amerykańską dziecięcą aktorkę Shirley Temple z charakterystycznym lokiem. Lalki stały się towarem eksportowym II RP.

Ryszard Wittke jest dumny ze swojej starej kolekcji lalek – for. prywatne

Przed I wojną lalki to były luksusowe przedmioty. Pozwolić mogli na nie wyłącznie zamożni. W miejskich suterenach lub na wsiach dziewczynki bawiły się gałgankowymi lalkami.

Po pierwszej wojnie lalki zaczęto produkować z taniego celuloidu. Kaliska fabryka wytwarzała ich 5 tysięcy dziennie. Lalki miały sygnaturę ASK, w odwróconym trójkącie.

Te z początków ubiegłego stulecia mają wiele detali.

– Szczegółowe twarze, rączki, paznokcie i ubrania, dokładano wszelkich starań, żeby imitowały człowieka – wyjaśnia Ryszard Wittke.

– Próbuję znaleźć dwie takie same. Ale to mi się nie udaje. Lalki z późniejszego okresu to już masowa produkcja.

W PRL zaprzestano produkcji pozbawionych już sygnatury lalek z celuloidu. Uznano bowiem, iż to niebezpieczny i łatwopalny materiał.

Kanfietki i „porcelanowa” lala

– W naszej kolekcji z okresu kryzysu w Polsce i stanu wojennego w ogóle nie mamy lalek – mówi pan Ryszard Wittke. – Najprawdopodobniej zaprzestano wtedy ich produkcji w Polsce. Dlatego z tego okresu w naszej kolekcji są lalki niemieckie.

Z lalek, które się w tym okresie pojawiały, były jeszcze duże, chodzące, o porcelanowym wyglądzie. Handlowali nimi radzieccy wojskowi stacjonujący u nas, w tak zwanych sojuszniczych jednostkach Układu Warszawskiego.

To był handel łączony: samowar, lalki i krem poziomkowy do twarzy. Czasem dorzucano kanfietki (radzieckie cukierki). Przyjeżdżały też te lalki „pociągami przyjaźni”, którymi z „braterskimi wizytami” jeździli w nagrodę do ZSRR partyjni aktywiści i przodownicy pracy.

– W naszej kolekcji takiej lalki nie ma – ucina pan Ryszard. – Za to jest inna lalka, z wcześniejszego okresu, kiedy przez Śląsk przechodziły sowieckie wojska. Ołma szła z targowiska z moją prababcią Edeltraut, a Ruski czołgiem ją przejechał…

W tej tragedii nie było przypadku, bo sołdat celował specjalnie.

– Ale kilka dni później przyszedł Iwan z najprawdopodobniej wyszabrowaną lalką i położył ją do wózka, w którym była moja mama – opowiada Ryszard.

To jedna z wielu historii opowiadanych przez Ślązaków, w których bestialstwo ruskich żołdaków mieszało się z ludzkimi odruchami.

Ryszard Wittke gromadzi wyjątkowe stare lalki. – fot. prywatne

– To pozwalało zachować przekonanie, że dobrym człowiekiem można być zawsze – mówi pan Ryszard. – A ta lalka do dzisiaj jest u nas. Mimo, iż już bardzo zniszczona z brzydkimi włosami. Ale dla nas ma olbrzymią wartość.

Natomiast lalki pochodzące z carskiej Rosji pan Ryszard widział w USA, koło Waszyngtonu. Było to w posiadłości Rockefellerów, którzy secesyjny budynek udostępnili na muzeum.

– W tej kolekcji, obok jajek Faberge, były lalki wielkości dziecka – ciągnie. – Takie majestatyczne. Może bawiły się nimi córeczki Romanowów?

I być może te carskie stały się wzorem do produkcji tych późniejszych, radzieckich, już po rewolucji w 1917 roku.

Kolekcja lalek Ryszarda Wittke rośnie

– U nas w Tułowicach te lalki zajęły cały pokój – opowiada. – Te najstarsze pakowałem w karton, ich miejsce zajmowały nowe. Ołma, a potem mama tworzyły całe scenerie. Na przykład lalki siedzące w małych fotelikach nad porcelanowym serwisem kawowym, imitującym prawdziwy. W tych sceneriach nie było bałaganu. Ani niczego chaotycznego. Ołma była szczęśliwa w tym pokoju, ale nikt nie chciał w nim spać…

Tłumaczy to lękiem, bo lalki tworzyły klimat, który kilka miał wspólnego z dziecięcym, szczęśliwym pokojem. Dziecięce emocje dawno z tych zabawek wyparowały. Zostały puste przedmioty, niemi świadkowie euforii i smutków ich dawnych, małych właścicielek.

– Czasem wyglądają jak lalki z upiornego filmu Annabelle – dodaje. – choćby taką jedną upiorną mamy. Z przodu jest zwykła heksa (w gwarze śląskiej czarownica – aut.). I nie jest to lalka przypominająca zakończenie karnawału w Niemczech. Bo takiej lalki ołma nigdy nie chciała.

Lalki wykonano z różnych naturalnych materiałów, odpowiednio do tego, jaki dominował w danym okresie historycznym.

– One pod wpływem powietrza i wilgoci zaczynają się ruszać, na wystawie je układaliśmy, a one swoje… – opowiada. – Zmieniają swoje ułożenie, same się zsuwają, siadają, padają. To wtedy przychodzi mi na myśl ta lalka z filmu Annabelle – śmieje się pan Ryszard.

Ryszard Wittke o kolekcji: Niech ludzie znów na nie patrzą

Kolekcję lalek, gromadzoną przez trzy pokolenia, dotąd osobistą, pan Ryszard Wittke postanowił pokazać innym – w grudniu na wystawie w Białej Prudnickiej.

– Niech to znowu żyje, niech znów ludzie patrzą na lalki – tłumaczy. – Ale to było dzieło przypadku, bo robiłem porządek na strychu. Wpadły mi w ręce te lalki i tak zrodził się pomysł przygotowania wystawy.

W GOK-u Białej Prudnickiej ustawiono je w różnych klimatach.

– Znów były w różnych kontekstach, także w klimacie bożonarodzeniowym z choinką – mówi Ryszard Wittke. – Jest wiele zwykłych lalek, klaunów, krasnali porcelanowych, różnej wielkości.

Podczas przygotowywania tej wystawy rozbiła się porcelanowa lalka z Wenecji.

– Uznałem, iż takie jest ryzyko przygotowania wystawy – tłumaczy kolekcjoner. – Po wystawie lalki trzeba było rozebrać, wykąpać, zrobić włosy i wyprać te ubrania. Te z materiału poddać czyszczeniu proszkowemu. To pracochłonne procedury. Ale to jest naprawdę zabawa – przekonuje. – Obserwowałem, jak to ołma i mama robiły. Jako chłopiec musiałem przy tym pomagać.

Co sprawiło, iż przejął kolekcję po mamie?

– Człowiek musi mieć w życiu pasje. Poza tym kolekcja ma już swoją wartość – podsumowuje. – Na niektórych lalkach widoczna jest patyna czasu i tak ma być. Jak na przykład w przypadku tej od Iwana…

W przypadku zdecydowanej większości lalek nie da się już ustalić, do kogo należały oraz jakie było życie i los ich właścicielek. To tajemnicza, często mroczna twarz tej kolekcji.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału