Już 15 października będzie można zacząć czytać najnowszą powieść Macieja Siembiedy, naszego rodaka ze Starachowic. To pierwsza jego książka, której akcja osadzona jest w krainie dzieciństwa autora. Poprosiliśmy Macieja Siembiedę, żeby opowiedział naszym Czytelnikom, co ich czeka po otwarciu okładki "Gołobiorza". - To moja pierwsza książka, do której nie zbierałem materiału. Wystarczyło zamknąć oczy i otworzyć pamięć. Pamiętam świętokrzyskie wsie z dzieciństwa — drewniane chałupy kryte strzechą lub gontem, stodoły podparte kołkiem, studnie z żurawiem, wychodki i obory, których fetor niósł się po podwórzu. Pamiętam ludzi: prostych, grubo ciosanych, z sercem na dłoni, ale tylko dla swoich. Pamiętliwych, groźnych, ultrakatolików, którzy nigdy nie opuszczali mszy, a jednocześnie nie stroniący od noża. Reputacja "scyzoryków" nie wzięła się znikąd — w Kieleckiem je produkowano i używano.
W powieści występują zmyślone klany, jak Kończakowie i Cebrzynowie, ale mają pierwowzory w realnych rodach.
Najbliższy memu sercu jest ślepy Tomasz, mój przodek z Bostowa pod Świętym Krzyżem, "dziadek Langiewicz" — uczestnik Powstania Styczniowego. Rosjanie okaleczyli mu oczy, ale legenda mówi, iż odzyskał wzrok dzięki cudownemu zio