To artysta pochodzący z Głogówka, gdzie przyszedł na świat w 1908 roku. Już przed wojną przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium we Wrocławiu (Śląsk Opolski należał wówczas do archidiecezji wrocławskiej) i studiował teologię na tamtejszym uniwersytecie. Nie zdecydował się ostatecznie na przyjęcie święceń i oddał się swojej drugiej pasji, podejmując studia malarskie w Akademii Sztuk Pięknych.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Max miał już 31 lat. Talent wsparty studiami ujawnił, malując i rysując wojnę, jaką widział. W Biedrzychowicach oglądamy portrety i scenki z życia wykonane w czasie kilku wojennych lat w Górze Kalwarii, 30 kilometrów od Warszawy i w miejscowościach Oreł, Rostów nad Donem, Mohylew i Pokrowskoje. Wszystkie prace zostały przez autora podpisane i zawierają informacje o tym, kogo przedstawiają. Imiona ich bohaterów są często zapisane rosyjskimi literami.
Portrety Rosjan i obrazki z życia
Tylko pojedyncze prace poświęcone są niemieckim żołnierzom (jeden z rysunków pokazuje telegrafistów przy pracy). Zdecydowana większość to portrety obywateli Rosji sowieckiej lub sceny z ich życia. Rauer-Pollak pokazuje je bez upiększania. Widzimy więc na przykład niedostatek i nieporządek w chłopskiej chacie i mężczyznę o kulach na ulicy. Fascynujące są portrety radzieckich żołnierzy i cywilów (w pamięci oglądających ekspozycję z pewnością zostaną twarze rosyjskiego rybaka czy nauczyciela). Wśród obrazków z dziećmi przykuwa uwagę portret małej Lidy w ogromnych jak na nią walonkach na stopach, bawiącej się maską gazową Maxa.
Tu ciekawostka, Róży Zgorzelskiej udało się na potrzeby wystawy zdobyć niemiecką maskę wojskową z epoki.
– O losach Maxa wiemy mało – przyznaje pani Róża. – W Głogówku słuch po nim po ponad stu latach zaginął. Nie zdążyłam go poznać osobiście. Poznałam natomiast jego żonę. Spotkałyśmy się w latach 80. i 90. XX wieku i rozmawiałyśmy także telefonicznie. Myślę, iż Max był dobrym człowiekiem, skoro choć był żołnierzem obcej armii, wręcz wrogiem, udało mu się pozyskać zaufanie portretowanych Rosjan. Po wojnie znalazł się w sowieckiej niewoli, a kiedy udało mu się opuścić Rosję, pozwolono mu – jak widać – zabrać przynajmniej jakąś część prac ze sobą. Pojechał do Niemiec i osiadł w amerykańskiej strefie okupacyjnej, w Wiesbaden. Pracował tam jako grafik na potrzeby amerykańskiej armii, między innymi wykonując ilustracje do książek. Miał też w Wiesbaden wystawę prac. Można się domyślać – wskazuje na to numeracja na ich odwrocie – iż prace przedstawiające żołnierzy niemieckich zostały na miejscu kupione przez publiczność, stąd jest ich tak kilka w biedrzychowickim zbiorze.
Kuzynka ocaliła dorobek Maxa
Max Rauer-Pollak ożenił się dopiero w 1977 roku. Dobiegał już siedemdziesiątki. Jego żoną została pochodząca z Głogówka Gertruda z domu Schneider. Zimą 1945 roku 19-letnia wtedy Gertruda wraz z matką uciekła z rodzinnej miejscowości przed frontem i Armią Czerwoną. Panie osiadły ostatecznie w Offenbach. Kiedy córka wychodzi za mąż, ma 51 lat. Para – co zważywszy na wiek małżonków nikogo nie dziwiło – pozostała bezdzietna. Pani Gertruda przeżyła męża o dwie dekady. Zmarła w 2010 roku.
Losy Rauera-Pollaka krzyżują się, choć nie wprost, z historią pani Róży Zgorzelskiej. Stało się tak dzięki jej kuzynce.
– Gertruda była jej matką chrzestną – opowiada Róża Zgorzelska. – Nazywa się Christine Schäfer, z domu Kroll i jest spokrewniona z rodziną założyciela struktur mniejszości niemieckiej. Podobnie jak jej ojciec, wywodzi się z Biedrzychowic, ale ona urodziła się już w Niemczech. Jesteśmy stale w kontakcie. Ponieważ Max i Gertruda nie mieli dzieci, moja kuzynka opiekowała się nimi na starość i w związku z tym odziedziczyła ich majątek. Porządkując rzeczy w ich mieszkaniu, znalazła kolekcję prac plastycznych Maxa.
Pierwsza część akwarel i rysunków żołnierza wywodzącego się z Głogówka – było ich czternaście – trafiła do muzeum w Biedrzychowicach w 2016 roku. Niestety, zaginęła koperta, w której Christine Schäfer wysłała pani Róży dokumenty i zdjęcia związane z biografią ich autora. Natomiast w ubiegłym roku Christine Schäfer przywiozła i podarowała Róży Zgorzelskiej teczkę z kolejną partią prac wykonanych w czasie wojny. Powiększoną dzięki temu kolekcję uzupełnił szczególny dar – piękna stara cytra, na której Max Rauer-Pollak najpewniej grał. Instrument jest wyposażony w klucz służący do jego strojenia i specjalny „pazur” pozwalający szarpać za struny.
Jest zainteresowanie
– Cieszę się bardzo, iż taką wystawę w „Farskiej Stodole” mamy – mówi Róża Zgorzelska. – Jest szansa, iż pamięć Maxa Rauera-Pollaka uda się w naszych stronach przywrócić. Zainteresowanie publiczności odczuwamy. Zgłaszają się kolejne grupy, żeby ekspozycję zobaczyć. Decyzję o tym, by taką wystawę stworzyć, podjęłyśmy razem z kuzynką.
W spichlerzu „Farskiej Stodoły” można oglądać nie tylko prace Maxa Rauera-Pollaka. Bardzo interesująca jest także kolekcja turystycznych i pielgrzymkowych pamiątek przywożonych do Biedrzychowic na przełomie XIX i XX stulecia nie tylko z sanktuariów Dolnego Śląska, ale także z Krakowa i Jasnej Góry. Te eksponaty potwierdzają, iż podróżowanie należało od dawna do śląskiej tradycji. Jedną z ozdób tej kolekcji jest zdjęcie z pierwszej pielgrzymki ze Śląska do sanktuarium Matki Bożej w Lourdes. Pokazują także typowe dla naszego regionu cechy – otwartość, wielojęzyczność i wielokulturowość.