W związku ze wskazaniem przez PiS jako „obywatelskiego kandydata” na urząd prezydenta RP dr. Karola Nawrockiego i poparciem tej kandydatury przez pracowników Instytutu Pamięci Narodowej oczy wszystkich znów skierowały się na ten dziwny organ, któremu Nawrocki szefuje. Organ kosztujący państwo polskie, a więc tak naprawdę polskiego podatnika, kilka mniej niż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ta ostatnia, będąc największą polską służbą specjalną, przynajmniej teoretycznie chroni nas przed działaniem obcych wywiadów i przed atakami terrorystów oraz zabezpiecza tajemnice państwa. A IPN? Stoi na straży narodowo-katolickiej wizji historii najnowszej, mitologizując ją i unikając jakiejkolwiek analizy krytycznej. Upowszechnia obsesyjnie kult „żołnierzy wyklętych”, marginalizując rolę Armii Krajowej oraz innych formacji zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego. Gdyby ktoś uczył się historii produkowanej w IPN, nabrałby przekonania, iż walka partyzancka w Polsce miała apogeum dopiero po 1945 r., a wcześniej była tylko Brygada Świętokrzyska NSZ i może jeszcze coś kilka znaczącego. W dodatku głównym przeciwnikiem polskiego podziemia nie byli Niemcy, ale Sowieci.
Pisałem już, także w „Przeglądzie”, iż los powojennego podziemia zbrojnego był tragiczny, i to podwójnie. Podjęło ono z różnych powodów, czasami choćby szlachetnych, walkę beznadziejną. Z braku sił, by przeciwstawić się jednostkom sowieckim stacjonującym w Polsce, a choćby jednostkom LWP, ograniczało się do akcji terrorystycznych i zamachów na komunistów, a nieraz na ludzi, których za komunistów uznał lokalny dowódca, na pojedynczych funkcjonariuszy milicji bądź bezpieki albo już tylko na ich rodziny. Niekiedy ofiarami byli ocalali z Holokaustu Żydzi, innym razem słowaccy chłopi na Spiszu czy Białorusini… Dramatem „żołnierzy wyklętych” było to, iż choćby jeżeli na początku tego nie zakładali, z czasem po prostu bandycieli.
Post Partia IPN pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.