Dwa pojazdy podwodne, ale też trały. 40-milimetrowa armata morska, a przy tym zrzutnie bomb głębinowych przeciwko okrętom podwodnym – HSwMS „Ulvön” jak na niszczyciela min jest w wielu aspektach nietypowy. Ale do historii przejdzie z innego powodu. To pierwszy szwedzki okręt w zespole NATO. „Polska Zbrojna” spędziła na jego pokładzie kilka godzin.
Łódź zbliża się do okrętu, ale ten nie zwalnia. Marynarze krzątający się na jego rufie przerzucają jedynie przez burtę sznurową drabinkę. Chwytam więc za grubą linę i stawiam stopę na wyślizganym przez morze drewnianym stopniu. Drabinka lekko kołysze się pod moim ciężarem, ale zaczynam piąć się ku relingom. Po chwili jestem na pokładzie. Oficer, który stoi przede mną, rozpromienia się i wyciąga rękę. – Mathias – przedstawia się – Jestem dowódcą HSwMS „Ulvön”. Witamy na pokładzie.
Król na mesie
W pewnym sensie jesteśmy świadkami historycznych chwil. „Ulvön” to pierwszy szwedzki okręt, który służy pod flagą NATO. W połowie stycznia wszedł w skład SNMCMG1, jednego z dwóch sojuszniczych zespołów przeciwminowych, które strzegą bezpieczeństwa żeglugi na akwenach północnej Europy. – To wspaniałe uczucie, iż możemy dołączyć do zespołu w niecały rok po tym, jak Szwecja stała się członkiem Sojuszu. To pokazuje, jak dobrze byliśmy przygotowani do tej roli – mówił wówczas kadm. Johan Norlen, dowódca szwedzkiej marynarki. W podobnym tonie wypowiada się dowódca „Ulvöna” kmdr por. Mathias Hägberg. – Tak naprawdę współpracowaliśmy z NATO jako kraj partnerski od 30 lat. Poznaliśmy procedury, zasady działania – tłumaczy i zapewnia, iż wejście do SNMCMG1 wcale nie było takim znów skokiem na głęboką wodę.
Na szwedzki okręt wchodzę przy okazji ćwiczeń prowadzonych na Zatoce Pomorskiej. Jednostki SNMCMG1 pojawiły się tutaj w ramach natowskiej misji „Baltic Sentry”, która polega na pilnowaniu morskiej infrastruktury krytycznej. Teraz trenują wespół z załogą ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”, należącego do 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. Okręty manewrują w szykach, marynarze sprawdzają procedury łączności i lustrują morskie dno dzięki sonarów oraz pojazdów podwodnych. A ja mam okazję obejrzeć „Ulvöna”.
To niszczyciel min typu Koster. Jednostka do służby weszła w 1992 roku, jako ostatni z siedmiu okrętów serii. Do tej pory w służbie pozostaje pięć z nich. – Długość „Ulvöna” wynosi blisko 50 m, zaś wyporność to 360 t. Załoga składa się z 30 oficerów, podoficerów i marynarzy. Wśród nich mamy 25 mężczyzn i pięć kobiet – wyjaśnia kmdr por. Hägberg. Na razie siedzimy w mesie oficerskiej, czyli pomieszczeniu, gdzie posiłki spożywają najwyżsi rangą członkowie załogi. Na stole trzy proporczyki – flagi Szwecji, Polski i NATO. Na ścianie portret króla Karola XVI Gustawa i królowej Sylwii. W rogu wiszą kombinezony strażackie. Drużyna przeciwawaryjna ubiera się w nie przy okazji ćwiczeń związanych z gaszeniem pożaru na pokładzie. Dowódca kończy krótki wstęp. Teraz w towarzystwie jednego z podoficerów oprowadzi nas po pokładzie.
Morski lis rusza do boju
Wąskimi korytarzami i przejściówkami docieramy na mostek. Przed nami miga rząd monitorów. Wśród nich elektroniczna mapa i licznik wskazujący prędkość oraz głębokość. Częściowo przeszklone pomieszczenie spowija półmrok. Szyby zostały bowiem pokryte przesłonami, które chronią przed słońcem. – „Ulvön” przeznaczony jest do poszukiwania, identyfikacji i zwalczania min. Na Bałtyku ciągle jest ich sporo. To pozostałość po II wojnie światowej – tłumaczy kmdr por. Hägberg. – Przy tego rodzaju operacjach wykorzystujemy sonar podkilowy, pojazdy podwodne, mamy też na pokładzie wysoko wykwalifikowanych nurków – wylicza. „Ulvön” posiada również różnorodne uzbrojenie. Służy ono przede wszystkim do obrony okrętu przed atakami z zewnątrz. Przez przesłonę na mostku oglądam choćby zainstalowane na dziobie działo. – To 40-milimetrowa armata do zwalczania celów w powietrzu i na powierzchni morza – wyjaśnia dowódca. Prócz niej, załoga ma do dyspozycji dwa zamontowane na burtach karabiny maszynowe Ksp 58, choć... nie tylko. Ale o tym później, bo na razie opuszczamy mostek i kierujemy się wprost do CIC.
Pod tym angielskim skrótem kryje się centrum walki i informacji, inaczej mówiąc – serce okrętu. To tutaj spływają wszelkie informacje z pokładowych sensorów, a gromadzone w ten sposób dane pomagają budować tak zwaną świadomość sytuacyjną. Pomieszczenie jest ciasne, obowiązuje w nim kategoryczny zakaz robienia zdjęć. Pełniący wachtę siedzą przed dwoma rzędami monitorów. Przez całą dobę śledzą wskazania radaru ArtE 726 oraz sonarów, w które wyposażony jest okręt. Dzięki temu wiedzą, co dzieje się wokół jednostki – pod wodą, na powierzchni morza i w powietrzu. Wskazania są na siebie nakładane, a raporty trafiają do dowódcy.
Idziemy dalej i ponownie zahaczamy o otwarty pokład. Na chwilę zatrzymujemy się przy ustawionym na rufie pojeździe podwodnym. To Double Eagle Mk II szwedzkiej firmy Saab. Urządzenie służy do identyfikacji zalegających na dnie niebezpiecznych obiektów. Może też podkładać pod nie materiały wybuchowe. Jest sterowane przez operatora za pośrednictwem kabloliny. Po światłowodzie przesyła na pokład obraz z głębin. A może się zanurzyć choćby na głębokość 350 m. Z podobnych pojazdów, tyle iż w nowszej wersji, korzystają też polscy marynarze. Na wyposażeniu niszczyciela min ORP „Kormoran” znalazł się Double Eagle Mk III, zaś na kolejnych okrętach projektu 258 – Double Eagle Sarov. Tymczasem załoga HSwMS „Ulvön” ma do dyspozycji jeszcze inny pojazd. Niemiecki Sea Fox to długi na półtora metra zdalnie sterowany pojazd, który może występować w wersjach inspekcyjnej i bojowej. W drugiej odsłonie działa niczym dron kamikaze. Operator namierza minę czy niewybuch, po czym detonuje zamontowaną na urządzeniu głowicę bojową.
Zrzutnia przeciw podwodniakom
Ale do walki minowej załoga szwedzkiego okrętu używa nie tylko pojazdów podwodnych. Na rufie tuż obok żółtej sylwetki Double Eagle'a dostrzegam... nawinięte na metalowy bęben trały. To pamiątka po czasach sprzed modernizacji okrętu, kiedy to jeszcze „Ulvön” był trałowcem. Podczas działań bojowych stalowe liny podcinały mocowania min kotwicznych, a te wypływały na powierzchnię, gdzie były niszczone salwami z karabinów. – Taka metoda walki minowej nie jest może zbyt powszechnie stosowana, ale za to bardzo szybka i efektywna. Jako załoga regularnie ćwiczymy trałowanie. Musimy być gotowi na każdą ewentualność – zaznacza jeden ze szwedzkich podoficerów. Tym bardziej, iż jak pokazała wojna w Ukrainie, miny kotwiczne wcale nie odeszły do lamusa. Na Morzu Czarnym używają ich obydwie strony konfliktu. Na tym jednak zaskoczenia się nie kończą. „Ulvön”, co raczej nietypowe dla niszczyciela min, posiada na pokładzie zrzutnie bomb głębinowych. Stanowią one oręż przeciwko okrętom podwodnym. Ten sposób walki stosowany jest już rzadko, ale niektóre okręty przez cały czas dysponują podobnym uzbrojeniem. Wystarczy tutaj wspomnieć polską korwetę ORP „Kaszub”. Tak bogate, choć zróżnicowane technologicznie uzbrojenie sprawia, iż marynarze z SNMCMG1 półżartem nazywają „Ulvöna” minifregatą.
Okręt może poszczycić się także dużą zwrotnością. Zapewniają ją dwa pędniki cykloidalne, które zastąpiły tradycyjne śruby. Dzięki nim jednostka może się obrócić niemalże w miejscu. Ma to niebagatelne znaczenie, zwłaszcza podczas manewrowania w zagrodzie minowej. I znów, podobne rozwiązania oglądać można także na polskich okrętach. W pędniki wyposażone zostały wspomniane już „Kormorany”.
Na koniec wizyty szybki rzut oka na tak zwany socjal. Mesy już widziałem, teraz zaglądam do kabin i... jest nieźle. Oczywiście na „Ulvönie” obowiązują podobne zasady, jak na innych okrętach. Na własne pomieszczenie może liczyć tylko dowódca. Oficerowie śpią po dwóch, zaś do dyspozycji marynarzy i podoficerów pozostają duże pomieszczenia z kojami ulokowanymi na trzech poziomach. Ale kabiny jak na niewielki w sumie okręt są przestronne, a łóżka wygodne. – Szczerze mówiąc nie mamy powodów, by narzekać – przyznaje jeden z podoficerów.
„Ulvön” nie jest więc nowy. Trudno go porównywać choćby z polskimi „Kormoranami”, ale ponad wszelką wątpliwość posiada całkiem sporo atutów.