Pluszowy krzyż polskich liberałów i libertarian

fpg24.pl 2 tygodni temu

Urodziłem się w Jastrzębiu-Zdroju. To bardzo blisko granicy polsko-czeskiej, choć wtedy była to jeszcze granica polsko-czechosłowacka. Moja rodzina była przyjezdna, tak jak tysiące innych rodzin pojawili się tam dlatego, iż była praca. Bliskość granicy zawsze mnie jednak jakoś frapowała. Co by było, gdyby niewielkim zrządzeniem losu Jastrzębie-Zdrój było jednak w Czechach? To może i historia alternatywna, ale bardzo bliska. Taka, która leży tuż za rogiem. Gdyby tak było, byłbym kimś innym. Albo choćby wcale bym nie był.

Trochę podobne przemyślenia dają mi rozmowy z ludźmi z terenów, gdzie Polska była jeszcze niedawno, a teraz cały czas trwa tam jakiś jej powidok. Chodzi mi o zachodnią Ukrainę, Wilno i jego okolice oraz zachodnią Białoruś. Z mojej perspektywy to zagranica, ale taka mniej odległa niż inne zagranice. Ludzi stamtąd postrzegam trochę na zasadzie bliskich znajomych, a nie zupełnych obcokrajowców. Oczywiście szanuję przy tym ich własne wybory i budowanie własnej tożsamości. To przecież nie są Polacy, a tam gdzie mieszkają – to nie jest Polska.

No dobrze, ale skoro każdy felieton jest też zawsze trochę o rzeczywistości, trochę zaś o autorze, to warto tu dołożyć jeszcze jedną tożsamościową deklarację, bycie libertarianinem. Podobno zresztą nie warto pytać libertarian o to, czy nimi są. Wystarczy dać im chwilę, sami to powiedzą. Cóż, w moim przypadku to prawda. Libertarianizm jest dla mnie istotny i jakoś już nierozłączny z resztą mnie. Jest też dla mnie łącznikiem z tymi, którzy też są libertarianami, ale urodzili się, wychowali, dorośli gdzieś indziej. Na przykład w Nepalu, Malezji, Nigerii, bo mam libertariańskich znajomych także i tam. Ale też gdzieś bliżej, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, wspomnianych już Czechach, na Słowacji. Libertarianom zarzuca się zresztą, iż jesteśmy przenicowanymi komunistami i choć nimi nie jesteśmy, to jednak to akurat mocno nas łączy z XIX-wiecznym czerwonym ruchem. Międzynarodowość i jakaś wspólnota ludzi mówiących w różnych językach, ale przeciągających okno Overtona w tym samym kierunku.

W weekend szkoliłem i robiłem to na zaproszenie fundacji jak najbardziej zarejestrowanej w Polsce, ale napędzanej wysiłkiem Białorusinów. Chodzi o Białoruski Młodzieżowy Blok, z siedzibą w Poznaniu. Osoby zaangażowane w jej działalność to niejednokrotnie liberałowie lub wręcz libertarianie. Czyli ludzie o bardzo podobnych do mnie poglądach. I jednocześnie niekiedy świetnie mówiący po polsku, czyli tak jakby z tej bliższej, wyobrażanej sobie przeze mnie zagranicy cechującej się swojskością, a nie zupełną obcością.

Ale mający mniej szczęścia ode mnie. Urodzili się bowiem trochę za bardzo na wschód od granicy jakby nie patrzeć Zachodu. Tak, tego pisanego dużą literą, bo ani się spostrzegliśmy, kiedy się nim staliśmy i nie umiemy się do tego przyznać chyba tylko dlatego, iż tkwi w nas jakiś zbiorowy syndrom oszusta.

„Robienie libertarianizmu” na Białorusi wygląda jednak w porównaniu do Polski tak, iż adekwatnie możliwa jest tylko ideowa praca prowadzona albo w konspiracji, albo z zagranicy. Libertarianie są bowiem na Białorusi częścią szerokiego ruchu demokratycznego i chcącego zmian. Są więc tam dokładnie tak samo traktowani jak reszta. Traktowani pałą i aresztem.

Co oczywiście prowadzi mnie do prostej tak naprawdę, ale wartej uzmysłowienia i wyartykułowania konstatacji. Polscy liberałowie i libertarianie mają po prostu łatwo. Chronią nas idee, o które gdzie indziej trzeba odcierpieć swoje i możemy zżymać się na Polskę, ale jednak daje nam ona więcej niż tylko napęd do naszych działań. W Polsce bowiem libertarianinem jest być łatwo podwójnie. Po pierwsze, nasze państwo działa bardzo często źle, jest spuchnięte, wścibskie, trochę jeszcze po wschodniemu złośliwe wobec obywateli i trzeba je przycinać – bo odrasta jak nafukany sterydami trawnik, który chce wszystko obrosnąć. Jest też jednak w Polsce łatwo być libertarianinem dlatego, iż nie można za to pójść do aresztu, mieć przeszukania, dostać po gębie od „nieznanych sprawców” i to w taki sposób, iż potem koziołkuje się w dół po schodach (autentyczny przykład jednej z osób działających dawniej w Rosji), nie trzeba też wyjeżdżać i zakładać „Polskiego Młodzieżowego Bloku” na przykład w Austrii czy w Niemczech, bo można to zrobić tutaj i po prostu ścierać się na rynku idei z innymi. Tak, często dofinansowanymi przez potężne środki unijne czy państwowe, ale jednak jest to jakaś gra, w której nie gubi się zębów.

Na zachodzie od nas oczywiście też są libertarianie. Często dobrze zorganizowani i majętni, ale jednak im jest trudniej dlatego, iż nie bardzo mają jak przekonywać do swojej wizji państwa ledwie zauważalnego. Bo po prostu tam państwa może i są duże, ale jednak działają sprawniej, marnotrawstwo jest, ale mniejsze, z głupich decyzji ktoś naprawdę próbuje się tłumaczyć, ludzie czują, iż mają jakiś wpływ, a policja rzadziej ściga za jeden gram.

Może to trochę rozmowa o tym, iż jedne państwa i ich sposoby radzenia sobie z głosami odrębnymi są zorganizowane według Orwella, a inne według Huxleya i nasz Zachód to bardziej to drugie niż pierwsze (to pierwsze mieliśmy w Polsce jeszcze nie tak dawno temu). Osobiście uważam, iż choćby jeśli, to jednak pod tą warstwą pozostało jeden poziom i iż tak naprawdę przyszłość najlepiej przewidziała Ayn Rand. Co oznacza, iż trzeba się bronić przed gaśnięciem miast, rynków, umysłów. Na Białorusi i w Rosji, ale nie tylko tam, państwa chcą wybić ten pomysł z głów siłą. Na zachodzie od nas i u nas w sumie już też, raczej lepiej działa zagłuszanie tego przekazu przez wymyślne, suflowane obywatelom problemy z gatunku sporów o zaimki. No i przede wszystkim sporo zabawy. Na koszt podatnika.

Pluszowy krzyż polskich liberałów i libertarian jest jednak czymś, czego nasi ideowi koledzy i koleżanki z Białorusi po prostu nie mają. Oni mają problemy uderzające w samą podstawę piramidy Maslowa. Warto im pomóc. Powinni trafić, razem ze swoim państwem, do naszego kręgu. Granica Zachodu i Wschodu jest ruchoma. Polska jest przykładem na to, iż jest możliwe nabranie prędkości ucieczkowej i przeniesienie się na bardziej przyjazną stronę. Wtedy zresztą i my zyskamy sojuszników w grze, którą prowadzimy na naszym, zachodnim podwórku i według tutejszych zasad, gdzie „Nowy wspaniały świat” przykrywa „Atlasa zbuntowanego”. I nam też będzie łatwiej.

Marcin Chmielowski

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Idź do oryginalnego materiału