Bez współpracy z Polską realna pomoc dla walczących Ukraińców byłaby niemożliwa
To są dwie różne cywilizacje, dwa światy. Pierwszy to świat Ameryki, w którym politykę kształtują interesy, a piękne słowa służą ich promocji, pokazaniu w jak najlepszym świetle. Drugi – nasz nadwiślański; tu, jeżeli mówimy o interesach, to najwyżej partyjnych. A politykę kształtują takie pojęcia jak duma, podziw świata, dawanie świadectwa… To w słowach. A w czynach jest to czepianie się pańskiej klamki.
Tę wielką różnicę było widać podczas ubiegłotygodniowej wizyty prezydenta Joego Bidena. Rzec by można: nic nowego nie nastąpiło. Wiadomo, USA i Polska to nie są równoprawni partnerzy, więc równości w relacjach nigdy nie będzie. Ale można było oczekiwać, iż gospodarze podejdą do wizyty w sposób bardziej racjonalny. Według prostej zasady: co chce osiągnąć Ameryka, co chce osiągnąć Polska? Niestety, tak się nie stało.
Interes Ameryki
Mówi się, iż Ameryka to mocarstwo tak potężne, iż każda wizyta jej przywódcy jest ważna i jest wydarzeniem. Odwróćmy tę opinię – cóż więc prezydenta tak potężnego państwa sprowadza na inny kontynent? Co ma dla niego takie znaczenie?
Odpowiedź jest prosta – wojna na Ukrainie. Jej rocznica. Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia poparły napadniętą Ukrainę. Z różnych względów. Dla USA to obrona państwa, które żeglowało w stronę Zachodu. Nie zawsze tak się dzieje. Gruzji w roku 2008 Amerykanie nie bronili, Ukrainy w roku 2014 również. Ale teraz jest inaczej. Teraz Ameryka uznała, iż Rosja za bardzo się rozpycha i iż zwasalizowanie Ukrainy, krok po kroku idącej ku Zachodowi, to przekroczenie czerwonej linii. Amerykańscy politycy dojrzeli też szansę na trwałe osłabienie Rosji, o czym mówił sekretarz obrony Lloyd Austin – iż Rosja powinna wyjść z tej wojny tak słaba, by już nie mogła nikomu zagrozić. Inni dodają, iż bez Ukrainy Rosja zawsze będzie mocarstwem drugiej kategorii. Decyzja USA tłumaczona jest także nasilającą się rywalizacją z Chinami. W tej perspektywie osłabienie Rosji, sojusznika Pekinu, jest na rękę Ameryce.
I jeszcze jeden element – po roku 1989 Europa Zachodnia coraz mocniej się usamodzielniała, redukowała wydatki zbrojeniowe, za to coraz częściej podejmowała z USA rywalizację gospodarczą. Kolejni prezydenci nie wiedzieli, jak sobie z tym poradzić, wspaniale to pokazują obrażone miny Donalda Trumpa podczas spotkań z Angelą Merkel. I proszę, wystarczyło, iż Putin ruszył na Kijów, a Europa wróciła pod skrzydła USA.
Mamy zatem interesy Ameryki, która wciąż chce być głównym mocarstwem świata. A gdy się chce być głównym mocarstwem świata, trzeba to udowodnić. Trzeba więc przekreślić ewakuację z Kabulu, zastąpić ją spacerem po Kijowie. To sygnał dla całego globu. A dla nas sygnałem niech będą piękne słowa Bidena, iż trzeba zawsze stać po stronie napadniętych, iż demokracja jest naszą siłą, iż świat zachodni jest zjednoczony jak nigdy i się nie rozpadł, na co liczył Putin, i iż „apetytu autokraty nie da się zaspokoić, trzeba mu się przeciwstawić. Autokraci rozumieją tylko jedno słowo: »nie, nie i nie«”.
Do tego ostrzeżenie dla Rosji – iż gdy naruszy choćby najmniejszą część terytorium któregokolwiek z członków NATO, spotka się ze zdecydowaną odpowiedzią całego Sojuszu.
Takie są ramy określające interesy Ameryki. I w tych ramach trzeba widzieć europejską eskapadę Joego Bidena.
Po pierwsze – Kijów
Jej clou, momentem absolutnie najmocniejszym, była wizyta w Kijowie. Spacer po ukraińskiej stolicy ramię w ramię z prezydentem Zełenskim, wspólne rozmowy. To była demonstracja siły, również siły armii ukraińskiej, znak, iż Ameryka będzie pomagała Ukrainie, oraz symboliczny gest dla całego świata. To amerykański prezydent postawił nogę w Kijowie, a nie rosyjski.
Warszawa była dobrym dodatkiem do tej manifestacji. Tu Biden mógł wygłosić przemówienie, zarówno do Polaków, jak do świata. Ogłosić, iż będzie stać za Ukrainą i iż wojna może być długa. Że będzie od nas wymagała i jedności, i wysiłku, i finansowych wyrzeczeń, i poświęceń. Czyli – podporządkowania się Ameryce. Europa Zachodnia musi uznać Waszyngton za absolutnego lidera.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 9/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. Andrzej Iwańczuk/REPORTER