Potop nastąpił dokładnie 49 minut po północy. W ciągu poprzednich 21 minut cztery podejścia do celu zakończyły się niepowodzeniem. Jeden z 19 „Lancasterów” będących na wyposażeniu 617 Dywizjonu Bombowego lotnictwa Wielkiej Brytanii (RAF) został zestrzelony przez niemieckie działo przeciwlotnicze, inny został trafiony i uszkodzony nad zbiornikiem Moehne.
„Skaczące bomby”, które wywołały wielką powódź
Dwa zrzuty przebiegły zgodnie z planem: z wysokości zaledwie 18 metrów nad powierzchnią zbiornika przy prędkości 386 km na godz. bomba w kształcie beczki zawieszona pod czterosilnikowym bombowcem spadła zgodnie z planem około 400 m od celu. W rezultacie „odbiła się” od dwóch sieci przeciwtorpedowych, a następnie uderzyła w ścianę tamy i zjechała do wody. Tam detonacji uległ zapalnik ustawiony na głębokość dziewięciu metrów.
Jednak pierwsza bomba, zrzucona z samolotu dowódcy eskadry — Guya Gibsona — eksplodowała zanim osiągnęła cel. Druga, zrzucona przez pilota Johna V. Hopgooda, ominęła tamę i eksplodowała, prawdopodobnie przyczyniając się do katastrofy „Lancastera”, który został już wcześniej trafiony. Trzecia bomba całkowicie chybiła celu. Przy czwartej bombie wszystko poszło zgodnie z planem — ale, nie wiedzieć czemu, nie przyniosło to żadnego efektu. Wszystko zmieniło piąte podejście.
Pilot David Maltby skierował swojego „Lancastera” dokładnie na zamierzony kurs. Niemieckie działa przeciwlotnicze nie były już w stanie celnie strzelać do atakującego. Dokładnie jedenaście minut przed godziną pierwszą w nocy 17 maja 1943 r. Maltby wystrzelił swoją „skaczącą bombę”, która eksplodowała bezpośrednio na ścianie tamy około pięć sekund później.
„Skacząca bomba”
Konsekwencje były natychmiast widoczne. Murowana ściana tamy rozerwała się na szerokość 78 metrów i wysokość 23 metrów. choćby 9 tys. metrów sześciennych wody na sekundę wystrzeliło w głąb wąskiej doliny Moehne w kierunku jej ujścia do Ruhry. Siła fali powodziowej była tak wielka, iż woda dosłownie zgniatała wszystko, co spotkała na swojej drodze.
Najpierw uderzyła w wioskę Gunne, która leżała u podnóża tamy. Następnie fala przetoczyła się wzdłuż koryta rzeki Moehne. Masy wody zmiotły dawny klasztor cystersów Himmelpforten na południowym brzegu pięć kilometrów dalej. Duży, solidny budynek klasztorny i jego przestronny barokowy kościół zostały po prostu zmiażdżone. W sumie ze zniszczonego zbiornika wylało się około 130 mln ton wody.
Dowódca Guy Gibson w samolocie prowadzącym swojej formacji zobaczył, iż piąta bomba dotarła do celu i kazał swojemu radiooperatorowi nadać kod oznaczający pomyślne zniszczenie tamy Moehne: „Nigger”. Wybrał je, ponieważ było to imię jego czarnego labradora, którego nieco wcześniej przejechał samochód. Wojskowi w jego oddziale odebrali to jako zły omen, ponieważ pies ten był czymś w rodzaju maskotki eskadry podczas przygotowań do misji.
„Po nas choćby potop”
Po udanym ataku na zaporę Moehne, Gibson rozkazał zaatakować kolejny cel, zaporę Eder, położoną około 80 km na południowy wschód.
Pierwsze podejście do tego niebronionego celu zakończyło się sukcesem, ale nie przyniosło zauważalnego efektu. Druga bomba trafiła w ścianę i eksplodowała, ale uszkodziła „Lancastera” pilota Henry’ego Maudslaya, który niedługo potem się rozbił. Trzecie podejście przebiegło zgodnie z planem; eksplozja uczyniła w ścianie wyłom o wysokości około 22 metrów i długości niemal 70 metrów. W każdej sekundzie przez ten nowo powstały wylot przelewało się średnio 8 tys. metrów sześciennych wody, czyli łącznie około 160 mln ton.
Fala o wysokości od sześciu do ośmiu metrów zalała bieg rzek Eder i Fulda; naoczni świadkowie widzieli masy wody w postaci białej piany i głośno dudniącego żywiołu. Niezliczona ilość domów została zniszczona, drogi, tory kolejowe i mosty zostały podmyte. Woda dotarła do centrum Kassel i zalała park Karlsaue z jego barokową oranżerią.
Zniszczenie tamy Moehne kosztowało życie co najmniej 1579 osób, w tym co najmniej 1026 cudzoziemców, robotników przymusowych i jeńców wojennych. Najbardziej ucierpiało miasto Neheim u zbiegu rzek Moehne i Ruhr, gdzie życie straciło ponad 800 osób, w tym co najmniej 493 robotników przymusowych ze Związku Radzieckiego. Liczba ofiar mogła być jednak znacznie wyższa — wiele osób pozostało zaginionych. Zniszczenie tamy Eder kosztowało życie co najmniej kolejnych 70 osób.
Militarne cele ataków zostały z pewnością osiągnięte: produkcja stali w Zagłębiu Ruhry spadła o jedną piątą, a dostawy energii elektrycznej do dużych obszarów w przemysłowym sercu Niemiec zostały przerwane na około dwa tygodnie. Produkcja węgla spadła o 400 tys. ton w drugiej połowie maja 1943 r. Do odbudowy dwóch zniszczonych zapór Niemcy musieli skierować znaczne ilości siły roboczej.
Nigdy wcześniej nalot bombowy przeprowadzony przez zaledwie 19 samolotów nie spowodował tak rozległych zniszczeń. W przeciwieństwie do tego, na co prawdopodobnie liczono, operacja „Chastise” nie zaszkodziła jednak niemieckiej produkcji wojennej w dłuższym okresie.
Paradoksalnie atak na obie tamy utrwalił się w zbiorowej pamięci Niemców jako przykład „ataku terrorystycznego”. Tymczasem atak w nocy z 16 na 17 maja 1943 r. był czymś dokładnie odwrotnym: próbą wyłamania się z logiki dewastowania całych centrów miast (co miało już miejsce np. w Lubece, Rostocku i Kolonii) dzięki precyzyjnych ataków.
617 Dywizjon stracił 53 ze 133 członków załogi; liczba ofiar śmiertelnych była zatem znacznie wyższa niż w przypadku normalnych nalotów bombowych. Dywizjon został jednak odbudowany i był następnie wykorzystywany jako jednostka specjalna do ataków precyzyjnych. Od tego czasu przyświecało jej stare francuskie motto — „Apres nous, le deluge” — „Po nas choćby potop”.