Podczas gdy Ukraina walczy z trudnościami, w Polsce rośnie strach przed rosyjską agresją

oen.pl 1 tydzień temu


Zachód spekuluje na temat wielkości apetytu Władimira Putina, odkąd na początku 2022 roku wojska rosyjskie zaczęły gromadzić się na granicy z Ukrainą, a wielu przewidywało już wtedy, iż wojna rozprzestrzeni się na Europę Środkową. Jednak w ostatnich miesiącach sytuacja w terenie uległa zmianie. „Spekulacje i snucie planów w teorii to jedno” – powiedział naszej grupie przedstawiciel polskiego rządu. „To zupełnie co innego, gdy faktycznie stajesz w obliczu zagrożenia”. Teraz, po ponad dwóch latach wojny, gdy Rosja jest gotowa przebić się na Ukrainie i ma międzynarodowe wsparcie dla flagi Kijowa, wielu mieszkańców Polski aktywnie przygotowuje się do wojny.

Kłopoty Polski zaczynają się od jej aż nazbyt znanej geografii. W przeważającej mierze katolicki naród liczący 41 milionów ludzi, znajduje się na krwawym rozdrożu – co członek parlamentu nazwał „naszą przeklętą pozycją na mapie Europy między Rosją a Niemcami”. Przypomniał, iż znaczna część Polski, w tym Warszawa, była częścią Rosji od 1795 do 1918 roku, a Związek Radziecki dominował w niej przez większą część drugiej połowy XX wieku. Polacy i Ukraińcy często znajdowali się po tej samej stronie historii. Jednak stosunki uległy fragmentacji w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu, kiedy wybuchły napięcia etniczne w wyniku masakry około 100 000 Polaków, a władze komunistyczne przeniosły ponad milion Polaków i Ukraińców z jednej strony granicy na drugą.

Po napaści Putina na Ukrainę Polska stała się jednym z najlepszych przyjaciół Kijowa w Europie. W pierwszych miesiącach wojny przyjął ponad 3,5 miliona uchodźców, a setki tysięcy polskich rodzin przyjęło Ukraińców do swoich domów. Prezydent Polski Andrzej Duda był jednym z pierwszych zagranicznych przywódców, którzy odwiedzili Kijów w czasie wojny. Warszawa zaczęła wysyłać na Ukrainę sprzęt – najpierw czołgi, potem helikoptery i myśliwce pozyskane bezpośrednio z własnych jednostek w służbie czynnej.

Jednak choćby wtedy mówienie o rozprzestrzenieniu się wojny poza Ukrainę było w dużej mierze hipotetyczne. Zaczęło się to zmieniać jesienią ubiegłego roku, kiedy wojna ugrzęzła na prawie nieruchomej, umocnionej linii frontu, a pakiet pomocy prezydenta Joe Bidena dla Ukrainy o wartości 61 miliardów dolarów utknął w martwym punkcie, gdy Republikanie z Izby Reprezentantów wykorzystali swoją przewagę w ściśle podzielonej izbie, aby uniemożliwić głosowanie. (Może się to zmienić już w sobotę, jeżeli spikerowi Izby Reprezentantów Mike’owi Johnsonowi uda się zgodnie z planem przeprowadzić głosowanie w sprawie pomocy dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu). Od tego czasu debata w Waszyngtonie jest głównym tematem wiadomości w Polsce – nie tylko politycy, ale zwykli obywatele mogą rozmawiać o takich rzeczach, jak potencjalna petycja o absolutorium i ruch o „opróżnieniu się ze stanowiska”.

„Mamy nadzieję, iż wynik będzie dobry” – powiedział naszej grupie jeden z polskich analityków ds. obronności. „Ale wahania Izby były ogromnym sygnałem alarmowym. Garstka kongresmanów może udaremnić cały proces i narazić nasze życie na ryzyko”.

Nowo wybrany polski premier Donald Tusk mówił o tym, iż znajduje się „w epoce przedwojennej”. Jednak wielu Polaków idzie dalej. „Już jesteśmy w stanie wojny” – powiedział nam generał stojący blisko biura prezydenta. „Nasze media społecznościowe zalewają fałszywe informacje z Rosji” – wyjaśnił. „Mają miejsce cyberataki, psy-ops, migracja z użyciem broni, mieszkańcy Bliskiego Wschodu i Afrykanie są wysyłani przez granicę z Białorusi”. Najbardziej niepokojące, jak mówi, co kilka miesięcy „rosyjska rakieta wlatuje w naszą przestrzeń powietrzną”.

Na wszystkich naszych spotkaniach śledziliśmy to, co Polacy postrzegali jako rosnące zagrożenie, ale to, co słyszeliśmy pomiędzy spotkaniami, często było jeszcze bardziej mrożące krew w żyłach. Ośrodek medyczny w pobliżu granicy z Ukrainą był gotowy na, jak to określił pracownik ratunkowy, „drugą falę uchodźców”. Pewien wybitny polski dziennikarz powiedział mi, iż jego żona chciała kupić mieszkanie w Paryżu, bezpiecznym miejscu do przesiedlenia na wypadek wojny. Młoda pracownica zespołu doradców zgłosiła, iż ​​trzyma „torbę paniki” przy drzwiach wejściowych. „Ludzie przygotowują schronienia w swoich piwnicach” – ubolewał członek parlamentu. „Młode pary zastanawiają się nad posiadaniem dzieci”.

Nikt, kogo spotkaliśmy, nie przewidział dokładnie, jak może rozwinąć się zagrożenie, ale wielu było wyraźnie zaniepokojonych ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie. Jeden z wojskowych zapytał retorycznie, co by się stało, „gdyby Ukraina upadła i na naszej granicy stanęlibyśmy przed 100 000 Rosjan”. Kilku Polaków, w tym dyplomata i pracownik think tanku, zastanawiało się, czy NATO rzeczywiście powołałoby się na Artykuł 5, przybywając w obronę Polski dzięki rakiet lub żołnierzy. „Pamiętamy, co wydarzyło się po drugiej wojnie światowej” – wyjaśnił członek parlamentu. „Alianci nas opuścili. Stalin i Roosevelt podzielili Europę na pół, a my wpadliśmy w niewłaściwą połowę”.

Ale Polacy nie tylko czekają ze strachem. Agresywnie przygotowują się do wojny. Wiele państw europejskich ma trudności z osiągnięciem celu NATO na rok 2014, jakim jest wydawanie 2 procent PKB na obronność. W 2023 roku Polska wydała 3,9 proc. Z niedawnego sondażu wynika, iż ​​80 procent społeczeństwa popiera utrzymanie lub zwiększenie bieżących wydatków. Niektórzy w kręgach obronnych sugerują, iż w następnej dekadzie powinien on wzrosnąć do 5 procent. „Jaki mamy wybór?” – zapytał naszą grupę analityk ds. obronności. „Jeśli wojna tu nadejdzie, będzie to 30 procent”.

Tymczasem rosyjska inwazja skłoniła Warszawę do przyspieszenia tego, co grupa badawcza open source Oryx nazywa „wojskowym szaleństwem zakupów bezprecedensowym we współczesnej historii Europy”. Niektóre kontrakty rządowe są wciąż przedmiotem dyskusji, ale liczby są zdumiewające. Warszawa planuje zakup 48 baterii obrony powietrznej Patriot, 18 artyleryjskich systemów rakietowych wysokiej mobilności (HIMARS) (oprócz 20, które Polska już ma), 45 wojskowych taktycznych systemów rakietowych dalekiego zasięgu (ATACMS), 32 myśliwce F-35, i 96 helikopterów szturmowych Apache.

Dla porównania, choćby po dwóch latach wojny Ukraina ma zaledwie trzy baterie Patriot, 20 HIMARS, około 20 ATACMS i ani jednego F-16 – starszego samolotu, którego Pentagon wycofuje – nie mówiąc już o F-35. A to tylko warszawskie zakupy w USA. Czeka także na dostawy z Korei Południowej i kilku państw europejskich.

Krótko przed wizytą naszej grupy rakieta manewrująca wystrzelona z rosyjskiego samolotu bojowego przeleciała przez polską przestrzeń powietrzną przez 39 sekund, po czym zawróciła i uderzyła w cel na Ukrainie. Było to już piąte tego typu natarcie od początku wojny i Polacy otwarcie zastanawiali się, co zrobić następnym razem. – Czy powinniśmy to zestrzelić? – zapytał doradca posła do parlamentu. „Czy powinniśmy dążyć do uderzenia, gdy pozostało nad Ukrainą, zanim dotrze do nas? Pałac Prezydencki i ministerstwo obrony spierają się, co robić, i rozmawialiśmy o tym z Ukraińcami”.

Polacy w tym lub przyszłym tygodniu odetchną z ulgą, jeżeli Izba w końcu przyjmie pakiet pomocy dla Ukrainy. Jest jednak mało prawdopodobne, aby złagodziło to ich długoterminowe obawy lub wstrzymało przygotowania do szerszej wojny europejskiej.

„Łatwo wyolbrzymić kwestię wiarygodności” – powiedział grupie kongresowej jeden z wojskowych. „Przesadzono w Wietnamie”, kiedy wielu Amerykanów wierzyło, iż pojedyncza porażka w zimnej wojnie wywoła „efekt domina”, powodując upadek innych azjatyckich sojuszników i prowadząc do komunistycznych zdobyczy na całym świecie. „Ale tym razem nikt nie przesadza. To, co wydarzy się na Ukrainie, będzie miało bezpośredni wpływ na to, co stanie się w Europie i prawdopodobnie w Azji i na Bliskim Wschodzie”.

Powiązany


Źródło

Idź do oryginalnego materiału