W całej Polsce dzieją się sceny przypominające czasy kryzysu. Kolejki, tygodniowe opóźnienia w realizacji zamówień, czasem brak towaru na stanie. Polacy masowo wykupują, mimo iż cena właśnie przebiła historyczny rekord – ponad cztery tysiące dolarów. Strach przed niespokojnymi czasami okazuje się silniejszy niż kalkulacja ekonomiczna.

Fot. Warszawa w Pigułce
Rekord który nikomu nie przynosi radości
7 października 2025 roku złoto osiągnęło 4008 dolarów za uncję. To poziom, który jeszcze rok temu wydawał się abstrakcją. W marcu przekroczenie trzech tysięcy uznawano za sensację. Minęło siedem miesięcy i cena poszybowała o kolejny tysiąc. Od początku roku złoto podrożało o 51 procent – bardziej niż bitcoin w swoich najlepszych momentach.
Normalnie taki wzrost oznaczałby, iż ludzie sprzedają. W końcu podstawowa zasada inwestowania brzmi: kupuj tanio, sprzedawaj drogo. Ale złoto to nie akcje technologicznych spółek. To metal, który przez tysiące lat pełnił rolę ostatecznego zabezpieczenia w czasach chaosu. I właśnie dlatego mimo rekordowych cen Polacy kupują więcej niż kiedykolwiek.
Jarosław Żołędowski z Mennicy Skarbowej mówi wprost: prognozy mówiące o przebiciu bariery pięciu tysięcy dolarów do końca 2026 roku mają dziś solidne podstawy. Ale ludzie którzy dziś stoją w kolejkach po sztabki nie myślą o zarobku. Myślą o przetrwaniu.
Rosyjskie drony nad Polską zmieniły wszystko
Przez długie miesiące wojna w Ukrainie była dla większości Polaków czymś odległym. Tak, działa się to zaledwie kilkaset kilometrów od granicy, tak, widzimy uchodźców, tak, pomagamy. Ale w głębi duszy większość ludzi czuła, iż to nie nasz konflikt. Że jesteśmy w NATO, iż nas to nie dotknie bezpośrednio.
Gdy rosyjskie drony zaczęły naruszać polską przestrzeń powietrzną, ta psychologiczna bariera pękła. Nagle stało się realne, iż konflikt może się rozlać. Że Polska może być wciągnięta w wojnę. Że oszczędności na koncie bankowym mogą się okazać bezwartościowe jeżeli system finansowy ulegnie destabilizacji.
To nie jest paranoja pojedynczych osób. To masowy odruch społeczny widoczny w zachowaniu setek tysięcy ludzi. Mennice zgłaszają wzrosty sprzedaży o kilkadziesiąt, a w niektórych tygodniach choćby kilkaset procent. Najpopularniejsze są małe i średnie sztabki – od jednego do stu gramów – oraz klasyczne monety bulionowe jak Krugerrand, Wiedeńscy Filharmonicy czy Kanadyjski Liść Klonowy.
To nie jest zakup inwestycyjny. To zakup zabezpieczający. Ludzie chcą mieć coś fizycznego, coś co zachowa wartość niezależnie od tego co się stanie z bankami, walutami czy rządami. Złoto można schować, można zabrać ze sobą, można wymienić na jedzenie czy paliwo gdy pieniądz przestanie coś znaczyć.
Kto kupuje i ile ich to kosztuje
Typowy klient skupującego złoto to nie milioner ani spekulant. To przeciętna osoba z pewną kwotą oszczędności, która woli zamienić część gotówki na metal. Najczęściej chodzi o kwoty między piętnaście a pięćdziesiąt tysięcy złotych. Wystarczająco dużo żeby miało sens fizyczne złoto, ale nie na tyle dużo żeby straciły sens w przypadku dewaluacji.
Młodsze osoby kupują monety bulionowe – łatwiejsze do przechowywania i dzielenia. Starsze pokolenie preferuje sztabki, którym bardziej ufają jako „prawdziwemu” złotu. Są też tacy którzy kupują drobne sztabki po gram czy dwa – żeby w razie kryzysu móc płacić złotem jak banknotami.
Ceny są brutalne. Uncja po cztery tysiące dolarów to około 16 tysięcy złotych. Mała sztabka dziesięciogramowa kosztuje około 3,5 tysiąca złotych. Moneta Krugerrand o wadze uncji to wydatek rzędu 17-18 tysięcy, bo marża kantorów dochodzi do ceny czystego kruszcu. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego to poważna inwestycja.
A mimo to ludzie kupują. Bo strach przed wojną jest większy niż żal za pieniędzmi. Bo pamięć historyczna Polaków jest długa – pamiętamy co się działo gdy waluty traciły wartość, gdy inflacja zjadała oszczędności, gdy systemy bankowe się walały. Złoto wtedy zachowywało wartość.
Narodowy Bank Polski jako przykład
Nie tylko zwykli obywatele kupują złoto. Narodowy Bank Polski od lat systematycznie zwiększa swoje rezerwy kruszcu. W latach 2018-2019 NBP kupił 125,7 tony, gdy uncja kosztowała między tysiąc sto a tysiąc pięćset dolarów. W 2023 roku dokupiło kolejne 286,7 tony, w tym 130 ton w jednym roku, gdy cena wahała się między tysiąc osiemset a dwa tysiące sto.
Dziś te zakupy okazały się strzałem w dziesiątkę. Na koniec września złoto stanowiło 24 procent wartości polskich rezerw walutowych, które sięgały 229 miliardów dolarów. Gdy cena kruszcu poszybowała do czterech tysięcy, wartość rezerw wzrosła o ponad trzy procent. Polska zyskała około siedem miliardów dolarów tylko w ciągu tygodnia – nie robiąc nic, po prostu trzymając metal.
To pokazuje iż strategia NBP była słuszna. Gdy dolar słabnie, gdy geopolityka staje się coraz bardziej nieprzewidywalna, złoto jest bezpieczną przystanią. I jeżeli bank centralny tak myśli, dlaczego zwykły obywatel miałby myśleć inaczej?
Oczywiście skala jest nieporównywalna. NBP operuje miliardami i ma horyzont czasowy liczony w dekadach. Zwykły Kowalski kupujący sztabkę za kilkanaście tysięcy nie ma takich zasobów ani takiej cierpliwości. Ale sam fakt iż bank centralny inwestuje w złoto, a nie tylko w dolary czy euro, wysyła silny sygnał o stanie światowej gospodarki i geopolityki.
Globalny exodus z papieru do metalu
Polacy nie są sami. Dane World Gold Council pokazują iż w trzecim kwartale 2025 roku globalne fundusze ETF zabezpieczone fizycznym złotem zwiększyły swoje zasoby o rekordowe 26 miliardów dolarów. Ponad 16 miliardów to Ameryka Północna, osiem – Europa, prawie dwa – Azja. To nie są przypadkowe zakupy, ale systematyczna redystrybucja kapitału z papierowych aktywów do twardych.
Zaufanie do tradycyjnych walut słabnie. Lata dodruku pieniądza przez banki centralne, rosnące długi publiczne, niestabilność geopolityczna – wszystko to sprawia iż inwestorzy tracą wiarę w dolary i euro jako nośniki wartości. Złoto nie ma takiego problemu. Nie można go wydrukować, nie traci wartości przez inflację, istnieje niezależnie od rządów i banków.
To fundamentalna zmiana w globalnym systemie finansowym. Przez dekady po upadku standardu złota metal był traktowany jako relikt przeszłości, sentymentalna pamiątka po czasach gdy waluty musiały być zabezpieczone czymś realnym. Teraz wraca jako zabezpieczenie przed chaosem który sami stworzyliśmy przez nadmierną emisję pieniądza.
Czy to ma sens ekonomiczny
Z czysto finansowego punktu widzenia, kupowanie złota po rekordowej cenie to ryzykowne posunięcie. Zasada inwestowania mówi: kupuj gdy wszyscy sprzedają, sprzedawaj gdy wszyscy kupują. Teraz wszyscy kupują, więc racjonalny inwestor powinien czekać na korektę.
Problem w tym, iż ludzie nie kupują złota jako inwestycji. Kupują je jako ubezpieczenie. I ubezpieczenie najdroższe jest wtedy, gdy ryzyko jest największe. Gdy zagrożenie maleje, cena polisy spada. Ale gdy zagrożenie jest tuż za rogiem, nikt nie liczy ile kosztuje ochrona.
Są też realne scenariusze w których złoto może jeszcze drożeć. jeżeli dolar będzie dalej słabł, jeżeli geopolityka będzie się zaogniać, jeżeli inflacja wróci, cena może pójść do pięciu czy sześciu tysięcy. Ci którzy kupili po cztery tysiące będą mogli sprzedać z zyskiem. Albo po prostu trzymać metal jako zabezpieczenie na jeszcze gorsze czasy.
Jest jednak scenariusz odwrotny. Wyobraźmy sobie iż napięcia opadną, wojna w Ukrainie się skończy, geopolityka się ustabilizuje. Popyt na złoto spadnie, ludzie będą sprzedawać żeby wyjść z pozycji. Cena może spaść do trzech, może choćby do dwóch tysięcy. Kto kupił po czterech będzie siedział na stratach latami czekając aż kruszec odrobi straty.
Nikt nie wie który scenariusz się sprawdzi. To hazard, tylko stawką są oszczędności życia.
Psychologia strachu i zabezpieczania
Fundamentalnym motorem obecnego boomu na złoto jest strach. Nie chciwość, nie kalkulacja, nie logika inwestycyjna. Czysty, pierwotny strach przed utratą bezpieczeństwa. Strach iż oszczędności staną się bezwartościowe, iż system się zawali, iż będzie wojna.
Ten strach ma głębokie korzenie w polskiej historii. Naród który przeżył rozbiory, dwie wojny światowe, komunizm, transformację ustrojową, hiperinflację lat dziewięćdziesiątych – ma wrażliwość na zagrożenia której narody żyjące w stabilnych warunkach nie rozumieją. Gdy coś zaczyna wyglądać podejrznie, Polacy nie czekają aż się potwierdzi. Zabezpieczają się z wyprzedzeniem.
Złoto jest idealnym narzędziem do tego zabezpieczenia. Fizyczne, namacalne, niepodważalne. Nie znika gdy bank upada, nie dewaluuje się gdy rząd drukuje pieniądze, nie zostaje zablokowane gdy system finansowy się zawiesza. Możesz je schować, zabrać, przekazać dzieciom. To ostatnia linia obrony gdy wszystko inne zawodzi.
Eksperci mogą mówić iż to irracjonalne, iż lepiej trzymać zdywersyfikowany portfel akcji i obligacji, iż złoto nie przynosi odsetek ani dywidend. Ale człowiek który słyszy iż rosyjskie drony latają nad Polską nie myśli o dywidendach. Myśli o przetrwaniu rodziny.
Ryzyka których nikt nie chce widzieć
Przy całej euforii wokół złota, kilka osób mówi o realnych zagrożeniach związanych z jego posiadaniem. Pierwszym jest ryzyko fizycznej kradzieży. Złoto w domu to target dla włamywaczy. jeżeli informacja o tym iż masz sztabki wycieknie, możesz spodziewać się nieprzyjemnej wizyty.
Drugie ryzyko to problem z płynnością w kryzysie. Wszyscy myślą iż gdy przyjdzie katastrofa, będą mogli sprzedać złoto lub wymienić złoto na jedzenie czy paliwo. Ale kto przyjmie sztabkę w czasach zagrożenia płynności? Jak zweryfikujesz jej autentyczność w terenie? Jak wydasz resztę gdy sztabka jest warta więcej niż towar który kupujesz?
W prawdziwym kryzysie bardziej użyteczne mogą być konserwy, leki, narzędzia czy paliwo niż uncja złota. Ale nikt o tym nie myśli kupując błyszczący metal. Założenie jest takie, iż system przetrwa na tyle żeby złoto dało się wymienić na coś użytecznego. To założenie nie zawsze się sprawdza.
Nikt nie przewidzi ceny złota
Nikt nie potrafi przewidzieć czy cena złota pójdzie do pięciu tysięcy czy spadnie do trzech. Zależy to od czynników całkowicie poza kontrolą pojedynczego inwestora – decyzji banków centralnych, rozwoju sytuacji geopolitycznej, tempa inflacji, siły dolara.
Jedno jest pewne: boom na fizyczne złoto wśród Polaków to symptom głębszego niepokoju społecznego. Ludzie nie ufają systemowi finansowemu, nie ufają stabilności geopolitycznej, nie czują się bezpiecznie. Kupują metal bo to jedyna rzecz która wydaje się pewna gdy wszystko inne jest niepewne.
Może za rok będą żałować. Może cena spadnie i uznają iż dali się nabrać na panikę. A może za rok będą wdzięczni sobie z dzisiaj, iż zdążyli zabezpieczyć oszczędności zanim było za późno. Historia pokaże kto miał rację – ostrożni czy sceptycy.
Na razie kolejki w mennicach nie maleją. Polacy kupują złoto jakby nie było jutra. Bo w głębi duszy boją się, iż jutra faktycznie może nie być.