Polak walczący w Ukrainie: To jak najbardziej nasza wojna

radio.lublin.pl 2 tygodni temu

Armia rosyjska cały czas podejmuje próby zajęcia miejscowości Czasiw Jar w obwodzie donieckim. Zdaniem analityków, przełamanie linii obrony w tym miejscu oznaczałoby otwarcie drogi do strategicznych miast: Konstantynówki i Kramatorska, a w konsekwencji możliwość zajęcia całego Donbasu przez Rosjan.

– Rosjanie rzucili swoje jednostki elitarne na ten kierunek – mówi Polak, ps. „Bober”, walczący w Międzynarodowym Legionie Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy. – Czasiw Jaru nie można określić inaczej niż piekłem na ziemi. Ale takich piekieł było bardzo dużo i niestety też ich bardzo dużo będzie. Osoba cywilna, która by tam trafiła i widziała wojnę po raz pierwszy, na pewno doznałaby ogromnego szoku. W Czasiw Jarze nie ma ani jednego budynku, który nie byłby zniszczony, rozbity, częściowo lub całkowicie wypalony albo zburzony. Wszelkie mniejsze budynki są zniszczone, również bloki mieszkalne są wypalone. Ale wbrew wszelkim opowieściom, iż toczą się tam walki miejskie, rosyjska noga tam nie postała. Miasto jest bez przerwy bombardowane. Rosja nie weszła do Czasiw Jaru, nie wpuściliśmy ich.

Jak wyglądają szturmy rosyjskie?

– To zależy od odcinka. W związku z tym, iż atakuje tutaj dywizja powietrzno-desantowa, Rosjanie wykorzystują pojazdy BMD-4, w miarę nowoczesne. Korzystają też na masową skalę ze wsparciem lotnictwa z użyciem bomb szybujących. Używają niespotykanej do tej pory liczby dronów FPV. Mają wsparcie artylerii ciężkiej, artylerii rakietowej. Rosjanie używali również gazów bojowych, zarówno drażniących (łzawiących), jak również środków trujących – mówi żołnierz.

Czyli próbują zdobyć to miasto za wszelką cenę?

– Starają się za wszelką cenę zdobyć każdy kilometr czy metr terenu. Czasiw Jar jest po prostu następnym miastem po drodze – stwierdza nasz gość.

Słyszymy, iż Rosja coraz częściej wykorzystuje bomby szybujące. Dlaczego są one tak niebezpieczne?

– Można je zrzucać daleko od frontu. Ani rosyjskie samoloty szturmowe Su-25, ani bombowce Su-34 nie muszą się pojawiać w pobliżu linii walki. Te bomby można zrzucać z dalekiej odległości – do 40 kilometrów – i z dużej wysokości. Szybują one w kierunku pozycji i są w miarę celne. Mieszczą kilkaset kilogramów materiału wybuchowego. jeżeli taka bomba trafi bezpośrednio w dom jednorodzinny, to zostaje po nim tylko dziura w ziemi. jeżeli uderzy w budynek wielopiętrowy, to taka budowla często składa się jak domek z kart. Zrzucają od kilkunastu do kilkudziesięciu takich bomb dziennie – informuje żołnierz.

Jak udaje się powstrzymywać rosyjskie szturmy? Nie jest tajemnicą, iż w ostatnim czasie armia rosyjska się wzmocniła.

– Nie możemy walczyć w taki sam sposób jak Rosjanie. Po pierwsze cenimy życie. Bo tę wojnę można wygrać tylko w jeden sposób i chodzi o to, żeby ochronić życie żołnierzy ukraińskich czy żołnierzy Legionu Międzynarodowego. Rosjanie się ze swoim życiem nie liczą, a my dbamy o każdego. Nie możemy przyjmować takiej samej taktyki, bo nie mamy takiej samej liczby wojsk. Musimy być od nich mądrzejsi i bardziej zdeterminowani. Musimy wykorzystywać wszelkie dostępne środki bojowe, naszą artylerie i inne wsparcie ogniowe. Wyłącznie w taki sposób możemy ich powstrzymać – tłumaczy nasz gość.

Morale ma chyba bardzo duże znaczenie, ponieważ Ukraina broni swojego domu.

– Czy to żołnierze ukraińscy, czy ochotnicy międzynarodowi walczą w obronie tego kraju. My przyjechaliśmy tu bronić. Jesteśmy u siebie. Jestem gościem, ale czuje się, jakbym był w domu. I jestem tak traktowany. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, iż Rosjanie również są zmotywowani. Jest to inna motywacja, chora motywacja, gdzie ktoś im naopowiadał jakiś niestworzonych historii o tym, iż oni idą kogoś wyzwalać. Ale w czasach II wojny światowej polska 1. Dywizja Pancerna, wyzwalając Holandię, nie wykorzystywała artylerii do ostrzeliwania miast, bo je rzeczywiście wyzwalała. A ci rosyjscy „wyzwoliciele” znoszą wioskę za wioską, miasto za miastem. I o ile już zajmują teren, to zajmują ruiny. Tam nie ma nic. Ostało się tylko kilku tzw. „żdunów”, czyli ludzi, którzy czekają na tę armię „wyzwolicieli”. Ale w miasteczku 15-20 tysięcznym zostaje na przykład 5 takich osób. Natomiast inni cywile uciekli bądź zginęli – opowiada żołnierz.

Walczy pan o to, żeby do Polski nie przyszła ta wojna? Żeby w Lublinie czy Warszawie nie było takiej sytuacji jak w Mariupolu albo Charkowie?

– Zdecydowanie wolę walczyć na podejściach do Czasiw Jaru, niż do Zamościa. Pochodzę z Lubelszczyzny. Nie widzę możliwości, żeby rosyjskie wojska były w stanie zająć Ukrainę i przez nią przejść. Natomiast mamy niestety takiego sąsiada jak Białoruś. I mamy Rosję za sąsiada. To chore imperium z chorymi ambicjami, które niesie tylko śmierć, gwałt i zniszczenie. Każdy, kto zobaczyłyby jakąkolwiek „wyzwoloną” wioskę czy miasto w Ukrainie, zdałby sobie z tego sprawę. Tylko iż łatwiej podchodzić do tego, iż „to nie nasza wojna”. Nie, to jak najbardziej nasza wojna – stwierdza nasz gość.

Legion Międzynarodowy zrzesza żołnierzy z 50 różnych krajów. Wśród walczących są wojskowi m.in. z Brazylii, Kolumbii, ale także Polski.

Wcześniej dowódca Zbrojnych Sił Ukrainy generał Oleksandr Syrski oświadczył, iż Rosjanie będą próbować zająć Czasiw Jar do 9 maja. Tego dnia w Rosji jest obchodzony Dzień Zwycięstwa.

InYa / opr. ToMa

Fot. Sztab Sił Zbrojnych Ukrainy

Idź do oryginalnego materiału