– Przed naszą rozmową przypomniałem sobie książkę pani profesor o oflagu VII A w bawarskim Murnau. Tylko w tym jednym obozie sześć wojennych lat spędziło pięć tysięcy polskich oficerów. Ilu polskich oficerów i żołnierzy spędziło wojnę za drutami obozów, z dala od bliskich, znosząc cierpienie takiej rozłąki?
– W czasie II wojny światowej łącznie do niewoli niemieckiej dostało się 10 milionów osób z państw podbitych przez III Rzeszę. Najwięcej Rosjan – 5,6 mln. Polscy jeńcy wojenni to grupa 440 tysięcy ludzi. Z tego 20 tysięcy oficerów. Przetrzymywano ich w kilkudziesięciu obozach. Samych oficerów więziono w 29 oflagach rozsianych na terenie Rzeszy. Od 1943 roku zgromadzono ich w czterech obozach: Woldenberg na Pomorzu Zachodnim (dzisiejszy Dobiegniew), gdzie przetrzymywano około 7 tysięcy ludzi; Gross Born (Borne Sulimowo) – 2,5 tys. jeńców; Murnau w Górnej Bawarii – 5 tysięcy oficerów i jeszcze Dössel w Westfalii, gdzie trafili oficerowie internowani wcześniej w Rumunii. Tam też liczba jeńców wyniosła 2,5 tys.
– Dlaczego Niemcom opłacało się trzymać za drutami i karmić – choć marnie – tak wielu ludzi?
– Szeregowych stosunkowo gwałtownie wypuszczano z obozów jenieckich, ale nie po to, by im zwrócić wolność. Potrzebni byli jako siła robocza dla niemieckiej gospodarki. Zwalniano ich z niewoli, ale wykorzystywano do pracy. Także w przemyśle zbrojeniowym. Ale przede wszystkim w rolnictwie.
– Jeńcy stalagu, czyli obozu dla szeregowych żołnierzy, pojawiają się wśród bohaterów głośnego pod koniec lat 70. serialu „Polskie drogi”. Ciężko pracują m.in. w młynie i w rzeźni. Niby przy żywności, ale ani mąką, ani surowym mięsem najeść się nie sposób. Głodują.
– I tak w rzeczywistości było. choćby ci, których zatrudniono w rolnictwie, musieli często ukradkiem „zorganizować” sobie jakiś ziemniak czy jajko. Zwykle jedli oddzielnie, nie z gospodynią i jej rodziną przy jednym stole. I tylko to, co im wydzielono. Mój teść, który był takim jeńcem w Bawarii, wspominał, iż w Wigilię płakał, bo tego dnia gospodyni, jak co dzień, dla niego miała tylko ziemniaki.
– Oficerów zatrzymano w obozach na całą wojnę…
– Zgodnie z konwencją genewską, nie wolno ich było zatrudniać. Wprawdzie Arbeitsamty się o nich upominały, ale władze niemieckie uznały, iż oficerowie wypuszczeni z obozów stworzą ruch oporu w Niemczech. W obozach przetrzymywano też oficerów innych narodowości. Częściowo jako potencjalnych zakładników na wymianę. Przykładem takiego jeńca był syn Stalina, którego Niemcy zamierzali wymienić na feldmarszałka von Paulusa. Stalin odmówił. Twierdził, iż nie wymienia poruczników na marszałków. Polacy mieli w obozach opinię ludzi honorowych. Wyróżniali się na tle innych narodowości. Załoga jednego z takich międzynarodowych obozów w Colditz odnotowała, iż Polacy odznaczają się najwyższym morale.
– Czym się oficerowie w niewoli zajmowali?
– Musieli sobie organizować czas. Dzień po dniu i rok po roku. Między innymi prowadzili działalność konspiracyjną. Przede wszystkim po to, by utrzymać morale jeńców. Dla oficerów rezerwy prowadzono szkolenia wojskowe. Zajmowali się tym żołnierze zawodowi. Jeńców przygotowywano, by w razie likwidacji obozów przez władze wojskowe byli gotowi do działań przeciw Niemcom. A w momencie zakończenia wojny mieli oni uczestniczyć w odbudowaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz armii w Polsce na bazie Armii Krajowej. Podkreślano, iż status jeńców tylko czasowo wyłącza ich z udziału w wojnie. Pozostają żołnierzami, a ich obowiązkiem jest walczyć z wrogiem. W oflagach, oczywiście nielegalnie, działał nasłuch radiowy i utrzymywano kontakty z Armią Krajową, a także z Polskimi Siłami Zbrojnymi na Zachodzie.
– Ale samą konspiracją życia latami w zamknięciu wypełnić nie sposób. Choć nie wszystkie formy aktywności są dziś zrozumiałe. Ze zdziwieniem oglądałem zdjęcia z wielkiej wystawy jenieckiej, poświęconej rybactwu słodkowodnemu.
– Trzeba było coś robić, by zwyczajnie nie zwariować. Za swoją zasadę przyjmowali słowa: „Trzeba to miejsce świata, gdzie się jest, uczynić ładem. Samych siebie ująć w rygor. Własny bezwład przemienić w energię, cierpiętnictwo w humor. Ustawić hierarchię tak, żeby życie, które odprysło od osi, jak nowa planeta zaczęło krążyć swoim porządkiem, normą i spokojem”. O to zabiegali. Nie wiedzieli, ile czasu spędzą w odosobnieniu.
– To brzmi i przejmująco, i dziarsko. Ale przecież daleko nie wszyscy ustrzegli się depresji, choćby chorób psychicznych.
– Rozłąka i ciasnota powodowała „chorobę drutów”. Pojawiały się neurastenie i dziwactwa. Ktoś zaznaczył kredą swoje miejsce przy stole i potrafił obciąć palce leżącej obok rękawiczki kolegi, bo wystawała za linię. Zdarzały się ucieczki za wszelką cenę, a także próby samobójcze. Ale równie nieliczne, jak strzały do jeńców. Ale i to miało miejsce. Ktoś zginął, bo za wcześnie wyszedł przed barak na gimnastykę, do innego jeńca – golącego się przy oknie – strażnik strzelił, bo błysk lusterka wziął za dawane na zewnątrz znaki.
– O depresyjne myśli było najłatwiej, jeżeli z domu przychodziły złe wiadomości.
– Toteż rodziny nierzadko przekazywały w listach tylko dobre, optymistyczne informacje. Zresztą jeńcy robili podobnie: Jestem zdrowy, niczego mi nie brakuje. Kocham i tęsknię – pisali. Wszyscy próbowali się nawzajem trochę „czarować”, powodowani troską o bliskich.
– Jak wyglądało życie artystyczne?
– Kwitło, skoro 60 procent jeńców to byli oficerowie rezerwy, ludzie wykształceni, często artyści lub pasjonaci sztuki. Grali żartobliwe przedstawienia, których scenariusze pisano w obozie, ale też Fredrę czy „Judasza z Kariothu” Rostworowskiego. Oficerowie sami szyli kostiumy z materiałów kupionych w kantynie, przysłanych z domu lub udostępnionych przez YMCA – Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej. Po powstaniu warszawskim do Murnau trafił Leon Schiller, nietuzinkowa postać i wybitny reżyser. Wygłaszał wykłady m.in. o znaczeniu i powadze teatru kukiełkowego. Ale jego „Pastorałkę” oficerowie wystawili, zanim się w obozie pojawił. Część z nich wróciła po wojnie i niewoli do pracy w teatrze. W obozach były też do dyspozycji biblioteki. Gazety były wyłącznie niemieckie, księgozbiór niemiecki i polski. W Murnau liczył 50 tysięcy tomów. W innych obozach zwykle kilka lub kilkanaście tysięcy.
– Za drutami uprawiano też sporty. Jenieckie igrzyska zorganizowane w 1940 roku, gdy z powodu wojny nie odbyła się planowana olimpiada w Tokio, przypomina film „Olimpiada 40” z 1980 roku.
– Igrzyska zorganizowano m.in. w Woldenbergu i Gross Born. Z symbolami olimpijskimi – flagą z pięcioma kołami i zniczem. Rozdawano medale. W Murnau nie. Ale i tam w 1940 roku działało 8 klubów zrzeszających ponad 1600 zawodników. Nazwy nawiązywały do przedwojennych klubów warszawskich, krakowskich i lwowskich. W Murnau było wielu sportowców, kilku olimpijczyków. Rozumieli, iż o tężyznę fizyczną trzeba dbać i mobilizowali innych. YMCA dostarczała sprzęt i stroje. Do dyspozycji jeńców była też sala gimnastyczna, przygotowana przed wojną dla niemieckich żołnierzy. W latach olimpijskich (1940, 1944) w Murnau odbyła się „próba sprawności fizycznej”. W skoku w dal, wzwyż, w pchnięciu kulą, w biegach i zawodach bokserskich wystąpiło ponad tysiąc oficerów. Ale nie tylko sport jeńcom pomagał. Także modlitwa, generalnie religia. Polscy jeńcy bardzo o to dbali.
– Jakie były formy religijności za drutami?
– Jeńcy urządzali kaplice. Dużo się modlili. Różaniec odmawiano także w barakach. W największe święta msze celebrowano na placu apelowym lub – jeżeli była – w hali sportowej, bo kaplice wszystkich chętnych nie mieściły. Wiara w Bożą opatrzność pomagała. W obozach działało dobroczynne towarzystwo pod patronatem św. Wincentego a Paulo. Oficerowie do niego należący czuwali przy chorych, opiekowali się nimi, czytali książki itd.
– Jeńcy dzielili się także z rodzinami żołdem, który – w zależności od stopnia wojskowego – dostawali.
– Choć to nie były wielkie pieniądze, przesyłano je także na pomoc więźniom obozów koncentracyjnych. W Murnau bardzo aktywnie wspierał jeńców ks. Tadeusz Kirschke. Napisał w oflagu specjalną modlitwę dla jeńców. Po wojnie wstąpił do II Korpusu Polskiego. Pracował też w Radiu Wolna Europa.
– Ale choćby w oflagach życie dalekie było od sielanki. Oficerowie też byli źle żywieni i cierpieli głód.
– choćby w Murnau, który Niemcy uważali za obóz wzorcowy (Musterlager), głodowano. Zwłaszcza na początku i pod koniec wojny, kiedy już waliła się gospodarka i transport, więc przestały docierać paczki. Zresztą, racje żywnościowe jeńców nigdy nie dorównywały racjom żołnierzy państwa zatrzymującego, jak nakazywała konwencja genewska. Stosunkowo najlepsza sytuacja żywnościowa panowała w obozach w środkowej części wojny. choćby rodziny z okupowanej Polski, same żyjące w niedostatku, coś tam przysyłały. Działała instytucja tzw. mateczek chlebowych przy parafiach, albo pod patronatem Rady Głównej Opiekuńczej. Do Murnau PCK w Miechowie przysyłało pociągami całe skrzynie – kaszę, suchary, mąkę, groch z przeznaczeniem do wspólnego kotła. Ten obóz był pod tym względem uprzywilejowany. Położony niedaleko Genewy otrzymywał wsparcie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
– Oficerowie próbowali ucieczek, choć nigdzie nie było to łatwe. Ich psychologiczne znaczenie dobrze pokazał film „Eroica” Munka. Ucieczka porucznika Zawistowskiego (grał go Tadeusz Łomnicki) utrzymywała morale całego obozu. Tymczasem rzekomego uciekiniera koledzy przechowywali na strychu…
– W Murnau próby podejmowano wielokrotnie, ale bezskutecznie. Szwajcaria była blisko, ale drogę do niej zagradzały Alpy. Już w listopadzie 1939 roku podporucznik Piotr Krawczyński z 10 innymi jeńcami wydostał się rurami kanalizacyjnymi na zewnątrz. Po trzech dniach wędrówki w stronę Szwajcarii uciekinierzy zostali schwytani, osadzeni w obozowym areszcie i ukarani grzywną za zniszczenie niemieckiego mienia. Podporucznik Józef Tucki uciekł na rowerze wachmana, w uszytym w obozie mundurze wartownika z podrobionym ausweisem. Złapano go dopiero na Węgrzech. Dostał 30 dni aresztu i zapewnił komendanta, iż będzie uciekał znowu. Oficerowie ucieczkę z oflagu uważali za moralny obowiązek. Ale większość z nich kończyła się niepowodzeniem. Także z powodu postawy okolicznej ludności, która donosiła do władz policyjnych o widzianych uciekinierach. Niemniej, oficerowie powszechnie deklarowali, iż będą uciekać, bo taki jest ich obowiązek. Zresztą konwencja mówiła, iż karą za ucieczkę może być jedynie areszt. I najczęściej tak było. Zupełnie inaczej traktowano ucieczki zbiorowe.
– Ale i takie próby podejmowano.
– choćby z takich obozów jak Srebrna Góra, gdzie jeńców przetrzymywano w lochach, byli starannie strzeżeni, a miejsce odosobnienia mieściło się na wysokiej skale. Tu z dziesięciu oficerów, którzy podjęli próbę, tylko trzech przedostało się do armii na Zachodzie. Łatwiej było uciec z Woldenbergu czy z Gross Born. Bo i do Polski było stamtąd bliżej. Z Dössel uciekło 47 oficerów. Złapano większość z nich. Trafili do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, ostatecznie wszystkich schwytanych rozstrzelano.
– W niemieckiej niewoli znalazło się także kilkudziesięciu polskich generałów.
– To oni tworzyli tzw. starszyznę obozową albo Polską Komendę Obozową. I często pokazywali najbardziej nieprzejednaną postawę wobec wroga. Takim człowiekiem był generał Tadeusz Piskor. Dowódca Armii Lublin i Armii Kraków w 1939 roku. W Murnau 11 listopada zorganizował Święto Niepodległości. Został za to osadzony w areszcie, a następnie przetrzymywano go w obozach specjalnych – silniej strzeżonych i z gorszymi warunkami bytowania. Ostre obozy karne to były m.in. Königstein (w saksońskiej twierdzy założonej przez Augusta II Mocnego), czy wspomniana Srebrna Góra na Dolnym Śląsku.
– W takich obozach karnych był nie tylko generał Piskor, ale także legenda Marynarki Wojennej Józef Unrug…
– Unrug pochodził z prusko-polskiej rodziny. W czasie I wojny światowej służył w Kriegsmarine, pływał na U-Bootach. Ale kiedy Piłsudski zaczął tworzyć polską flotę, zgłosił się do niej, a od 1925 był jej dowódcą. We wrześniu 1939 dowodził obroną wybrzeża.
– Trzymano go w niewoli mimo niemieckich korzeni?
– Próbowano go zwolnić. choćby pruska rodzina czyniła w tym kierunku wysiłki. Jej członkowie przyjeżdżali choćby w tym celu do obozu. Nie dał się namówić. Podkreślał, iż jest polskim oficerem. Z niemieckimi krewnymi rozmawiał po francusku. Z niemiecką załogą obozów przez tłumacza. Kiedy mu przypominano, iż był przecież oficerem niemieckiej armii, odpowiadał, iż 1 września 1939 roku zapomniał języka niemieckiego. Był w kilku obozach. Trafił ostatecznie do Murnau. Miał opinię generała, którego Niemcy – mimo wszystko – szanują i potrafił wiele „ugrać” dla innych więzionych tam oficerów. Po wojnie znalazł się we Francji i Wielkiej Brytanii. Przez jakiś czas przebywał w Afryce. A po powrocie do Francji zamieszkał w domu pogodnej jesieni. Chciał być użyteczny, kupił ciężarówkę i – on wiceadmirał – woził jedzenie do tego domu. Zmarł w 1973 roku. W testamencie napisał, iż chce, by jego szczątki wróciły do Polski, ale dopiero wtedy, gdy wszyscy jego podwładni, którzy zostali zamordowani, zostaną z honorami pochowani. Ich szczątki znalazł prof. Szwagrzyk i można je było z szacunkiem pogrzebać. Ciało Józefa Unruga wróciło do Polski w 2018 roku. Prezydent RP brał udział w tych uroczystościach i awansował go do stopnia admirała. Pochowano go wraz żoną na Cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania