Dokończyć negocjacje w sprawie programu EDIP, który wzmocni produkcję zbrojeniową, przekonać sojuszników do większych wydatków na obronność i finansowania „Tarczy Wschód” – to tylko część wyzwań, przed którymi stoi Polska na progu półrocznej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Dziś jej uroczysta inauguracja.
Bezpieczeństwo to słowo, które w kontekście polskiej prezydencji odmieniane jest przez wszystkie przypadki. To właśnie ono ma stanowić fundament wszelkich poczynań zapowiadanych przez władze w Warszawie. A te w dużej mierze dotyczyć będą obronności.
Jednym z polskich priorytetów pozostaje wsparcie Ukrainy – zarówno w wymiarze politycznym, finansowym, jak i wojskowym. Zadanie niełatwe co najmniej z kilku powodów. Sytuacja na froncie się komplikuje, potrzeby Ukraińców nie maleją, w dodatku już niebawem władzę w USA obejmie Donald Trump, który wielokrotnie zapowiadał, iż wstrzyma pomoc dla Kijowa i w krótkim czasie doprowadzi do przerwania walk. Czy tak się faktycznie stanie, na razie nie wiadomo. Niemniej można założyć, iż w razie, gdyby wojna miała trwać, amerykański prezydent zadba o to, by znaczna część ciężarów związanych z pomocą dla Ukrainy spadła na barki Europy. Tymczasem za kadencji Joe Bidena łączna wartość wsparcia Stanów Zjednoczonych dla Ukrainy wyniosła aż 174 mld dolarów.
Polska przekonuje jednak, iż Ukrainie należy pomagać, bo od tego zależy stabilność całego kontynentu. I tutaj nic się od początku wojny nie zmieniło. Podczas półrocznej prezydencji Warszawa postara się również, by agresorzy zostali objęci nowymi sankcjami. – Będziemy dążyć do uzyskania poparcia państw członkowskich dla pełnego wykorzystania zamrożonych aktywów Banku Centralnego Rosji na rzecz wsparcia Ukrainy. Będziemy zapobiegać powrotowi „business as usual” z Rosją i Białorusią do czasu ustania agresji – zapowiadał szef MSZ-etu Radosław Sikorski.
Jednocześnie Polska chce przekonywać inne państwa członkowskie do zwiększania nakładów na obronność. Europa w ostatnim czasie zrobiła w tej kwestii całkiem sporo. Jak wynika z raportu, który pod koniec grudnia opublikowała Europejska Agencja Obrony (EDA), w ciągu roku łączne wydatki państw członkowskich na wojsko wzrosły o ponad 30%, osiągając poziom 326 mld euro. Polska jest tutaj absolutnym liderem. Na obronność przeznacza przeszło 4% PKB. Problem w tym, iż jeżeli zsumować wydatki całej Unii Europejskiej, okaże się, iż wspomniany wskaźnik spadnie do poziomu 1,9%. A to według całej rzeszy europejskich polityków o wiele za mało. – Państwa członkowskie UE powinny wydawać na obronność 3% PKB – podkreślał Rafał Trzaskowski, który w grudniu pojechał do Brukseli, by wziąć udział w posiedzeniu unijnego Komitetu Regionów. To ważne nie tylko w kontekście zagrożenia ze Wschodu, ale także rychłych zmian w Białym Domu. Polscy politycy zapowiadają, iż podczas prezydencji będą robili wszystko, by wzmacniać relacje transatlantyckie i zacieśniać więzi z nową republikańską administracją. A można przypuszczać, iż jedną z pierwszych rzeczy, której Donald Trump zażąda od europejskich partnerów, będzie zwiększenie finansowego wkładu we wspólne bezpieczeństwo.
Kluczową kwestią pozostaje też wzmocnienie europejskiego przemysłu obronnego. W ostatnim czasie UE wcieliła w życie kilka programów, które mają nadać mu nową dynamikę. EDIRPA zakłada wspólne zakupy uzbrojenia, zaś ASAP pomoc dla przedsiębiorstw produkujących amunicję. Kolejny krok stanowić ma program EDIP. Dotyczy on dofinansowywania projektów, które zakładają m.in. współpracę pomiędzy firmami zbrojeniowymi oraz zakupy realizowane przez państwa członkowskie. Na razie jednak budżet przeznaczony na ten cel jest skromny. Wynosi 1,5 mld euro, a dotyczy lat 2025–2027. – Półtora miliarda euro na przemysł zbrojeniowy to jest nic, to jest wstyd dla Unii Europejskiej – komentował w listopadzie wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz. – Nowa Komisja Europejska musi wyasygnować na ten cel środki – dodał. Negocjacje z tym związane trwają. Teraz przejmą je Polacy.
Podczas półrocznej prezydencji Polska postara się też przekonać partnerów do wyasygnowania pieniędzy na wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Bo, jak tłumaczą władze w Warszawie, bezpieczeństwo środkowej Europy to klucz do stabilności całego kontynentu. Chodzi tutaj m.in. o finansowe wsparcie Tarczy Wschód, czyli systemu umocnień, który Polska buduje na granicach z Białorusią i Rosją. W jego skład wejdzie m.in. sieć bunkrów, umocnień, przeszkód terenowych i elektronicznych zabezpieczeń. System ma powstrzymać potencjalnych przeciwników przed agresją, a gdyby jednak do niej doszło – spowolnić albo choćby zatrzymać marsz obcych wojsk. Umocnienia w założeniu powinny też wyhamować nielegalną migrację. Od kilku lat na polsko-białoruskiej granicy trwa kryzys wywołany działaniami władz w Mińsku. Tamtejsze służby sprowadzają ludzi z Afryki i Azji, a następnie przepychają ich na polską stronę. Eksperci nie mają wątpliwości – to element wojny hybrydowej.
Budowa Tarczy Wschód ma potrwać do 2028 roku. Polska zamierza przeznaczyć na ten cel 10 mld złotych. Docelowo system powinien zostać połączony z Bałtycką Linią Obrony, którą budują Litwa, Łotwa i Estonia. Warszawa chce, by UE partycypowała w tej inwestycji. – Tarcza Wschód staje się de facto projektem europejskim. Tak dziś podchodzą do tego zarówno UE, jak i NATO – mówił w lipcu wiceszef MON-u Cezary Tomczyk i dodał, iż w tej sprawie prowadzone już były rozmowy z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Z kolei kilka dni temu Adam Szłapka, minister ds. UE, w rozmowie z PAP przyznał, iż według niego budowa tarczy będzie finansowana przez Wspólnotę. Deklaracje trzeba będzie jednak przełożyć na konkrety.
Ale na tym nie koniec. Podczas polskiej prezydencji prawdopodobnie omawiany będzie temat budowy europejskiej tarczy antyrakietowej. Z taką inicjatywą wyszły Niemcy, zaś do tej pory poparło ją 18 państw, w tym Polska. Polskim pomysłem były za to wspólne bałtyckie patrole i monitoring zagrożeń związanych z infrastrukturą krytyczną. Jeszcze w listopadzie mówił o tym premier Donald Tusk. Teraz idea wybrzmiała z nową siłą. W ostatnich tygodniach na Bałtyku statki w taki czy inny sposób powiązane z Rosją uszkodziły kilka podwodnych kabli. Podczas wywiadu dla telewizji TV4, pytany o to premier Szwecji Ulf Kristersson, nawiązał do projektu Tuska. – Wspólne patrole to rzecz absolutnie konieczna – mówił.
Niewykluczone też, iż jednym z tematów prezydencji staną się przepisy ułatwiające ruch wojsk pomiędzy państwami Unii Europejskiej. w tej chwili jest on utrudniony za sprawą odmiennych przepisów, które obowiązują w poszczególnych krajach. Temat „wojskowego Schengen” co pewien czas jednak powraca. Pod koniec stycznia ubiegłego roku ministrowie obrony Polski, Niemiec i Holandii podpisali list intencyjny dotyczący uproszczenia procedur. Jak podkreślił wówczas szef MON-u Władysław Kosiniak-Kamysz, rozwiązanie może stanowić impuls dla pozostałych państw UE.
Tak więc przed polskimi politykami pracowite pół roku. Ale też szansa, by w Europie mocniej wybrzmiał głos ze wschodniej flanki. Regionu, gdzie ryzyko wojny jest większe niż w jakiejkolwiek innej części kontynentu. I gdzie spoczywa klucz (a przynajmniej jeden z kluczy) do bezpieczeństwa całej wspólnoty.