Polska – w przededniu krytycznych decyzji [ANALIZA]

krzysztofwojczal.pl 2 lat temu

W dniu 21 września 2022 roku prezydent Władimir Putin oficjalnie ogłosił natychmiastową mobilizację w Federacji Rosyjskiej. To zmienia wszystko, jeżeli chodzi o wojnę na Ukrainie, a jednoczenie dowodzi kilku tez:

  1. Podjęcie tak dużego ryzyka politycznego przy znacznym oporze społeczeństwa pokazuje, iż Władimir Putin gra o wszystko. Nie interesuje go remis, czy pokój na korzystnych warunkach. Władze z Kremla są zdeterminowane i stawiają na szali swój autorytet w państwie po to, by zdecydowanie wygrać wojnę na Ukrainie i osiągnąć cele polityczne oraz strategiczne.
  2. Ogłoszenie mobilizacji jest objawem słabości, rosyjska armia zawodowa nie była w stanie poradzić sobie z teoretycznie słabszym przeciwnikiem.
  3. Jedno z dwóch głównych narzędzi politycznych Kremla – szantaż potęgą militarną – okazało się być tępe i niesprawne. To bardzo mocno uderza w pozycję Rosji na arenie międzynarodowej oraz w wiarygodność Kremla jako sojusznika.
  4. Rosja jest przyparta do muru i kończy jej się czas. Również z tego względu, iż drugie narzędzie polityki (szantaż energetyczny) niebawem stanie się bezużyteczne (vide pośpieszne uniezależnianie się Europy od Rosji w zakresie dostaw surowców energetycznych). Dlatego władze z Kremla sięgnęły po argument, którego unikały jak ognia. Można więc przypuszczać, iż Putin nie zamierza prowadzić długiej wojny na wyczerpanie, a szuka szybkiego rozstrzygnięcia wojny. Tak by następnie wywrzeć presję na Zachodzie, powstrzymać negatywne dla siebie procesy oraz zagwarantować sobie dobre warunki na przyszłość.

W tej sytuacji w jakiej znalazła się Federacja Rosyjska, świadome decydowanie się na wieloletni i wyczerpujący konflikt zbrojny byłoby samobójstwem poprzez powolne ćwiartowanie własnego ciała. Tego rodzaju strategia mogłaby się skończyć dokładnie tak samo, jak w czasie wojny w Afganistanie. Zanim konflikt by się skończył, Rosja mogłaby się choćby rozpaść, a Putin straciłby władzę. Tak więc Rosjanie muszą szukać szybkich rozstrzygnięć.

Jednocześnie oczywistym jest, iż władze z Kremla nie zaakceptują porażki na obecnym etapie zmagań. Póki Putin uważa, iż nie zrobił jeszcze wszystkiego by pokonać Ukrainę, póty to przekonanie będzie pchać go do podwyższania stawki. Dlatego, co podkreślałem wielokrotnie, by zabezpieczyć swoją przyszłość na długie lata, Ukraina musi pokonać Rosję w sytuacji, w której ta użyła niemal całego swojego potencjału konwencjonalnego. Dopiero rozbicie agresora po jego uprzedniej mobilizacji pozbawi go politycznego potencjału do późniejszego wznawiania wojny i ponownego mobilizowania armii.. Jednocześnie takie zwycięstwo dewastowałoby potencjał militarny Rosji na lata.

Pytanie tylko, czy Ukraina jest w stanie obronić się przed kilkusettysięczną rosyjską armią? Dotychczas obrońcy dysponowali przewagą liczebną a i tak Rosjanie prowadzili ofensywy i zdobywali teren. Sytuacja uległa zmianie po ostatnich kontratakach strony ukraińskiej. Jednak wielu ekspertów podkreślało, iż jednym z głównych problemów rosyjskiej armii od samego początku inwazji z 24 lutego był brak odpowiedniej ilości żołnierzy. Tych brakuje na każdej z płaszczyzn. Do szturmów, zabezpieczania zdobytego terenu, bronienia mniej istotnych odcinków frontu, wspierania logistyki itp. Mobilizacja może zniwelować (lepiej lub gorzej) tą słabość po stronie rosyjskiej.

W mojej ocenie, strategiczne cele wojny na Ukrainie się nie zmieniły. Moskwa wciąż dąży do przejęcia kontroli nad Ukrainą. W tym celu niezbędnym będzie przejęcie kontroli nad Kijowem. Dlatego uważam, iż mobilizacja ma umożliwić zrealizowanie dwóch założeń:

  1. Krótkoterminowo – nasycenie pola walki żołnierzami w celu utrzymania frontu i już zdobytych terytoriów, a także przetrwanie aż do ostatecznego etapu „operacji”,
  2. W dłuższym terminie – uzyskanie odpowiedniej masy i potencjału do przeprowadzenia kolejnej szeroko zakrojonej ofensywy z wykorzystaniem wszystkich możliwych kierunków natarcia (w tym z Białorusi).

O ile pierwsze założenie wydaje się być oczywiste i niepodlegające dyskusji, o tyle to drugie wciąż jest wykluczane przez wielu analityków i komentatorów. Głównie z racji na argument odnoszący się do wysokich strat w ludziach i sprzęcie po stronie rosyjskiej, jeżeli chodzi o dotychczasowy przebieg działań militarnych. Oprócz tego podważana jest zdolność Rosjan do sprawnego zarządzania mobilizacją. Wskazuje się na powoływanie ludzi, którzy nigdy nie powinni znaleźć się w wojsku, a także błędne przydziały zmobilizowanych osób. Wreszcie, rezerwiści kierowani są w dużej części bezpośrednio na front bez uprzedniego przeszkolenia. Co z pewnością znacząco wpłynie na ich wartość bojową w stosunku do żołnierzy ukraińskich. Z tych wszystkich powodów popularną stała się opinia, iż próba stabilizacji frontu przy pomocy natychmiastowego wysyłania nieprzygotowanych odpowiednio do walki poborowych zakończy się porażką i rzezią po stronie rosyjskiej. A już zupełnie nie ma szans na odzyskanie inicjatywy i przejście do ofensywy.

Mobilizacja śmiertelnym zagrożeniem dla Ukrainy

Rezerwiści na rzeź?

Wskazać jednak należy, iż wysokie tempo wysyłania poborowych na front może być objawem zupełnie logicznego rozumowania. Dotychczasowe dane z pola walki wskazują, iż ofiary wśród żołnierzy poniesione wskutek porażenia bronią osobistą (tj. np. karabin) stanowią zaledwie kilka procent wszystkich ofiar. Innymi słowy, relatywnie rzadko dochodzi do starć lekkiej piechoty, w których ogromną rolę odgrywa wyszkolenie, doświadczenie, wyposażenie żołnierzy oraz morale. Straty zadaje głównie artyleria, a w dalszej kolejności lotnictwo i sprzęt ciężki. By przeprowadzić skutecznie ofensywę, potrzebne jest wsparcie ogniowe oraz siły ciężkie. Do skutecznej obrony niezbędnym jest posiadanie artylerii i ew. lotnictwa. Te potrzebują rozpoznania, które będzie przekazywało informacje o pozycji celów. W tym celu obie strony stosują m.in. bezzałogowce. Jednak większe drony są kosztowne, nie ma ich wiele oraz są narażone na zestrzelenie. Te mniejsze, tanie, podręczne i używane masowo nie posiadają odpowiednich urządzeń opto-elektronicznych. Takich jak noktowizja, termowizja etc. Wobec czego są w zasadzie ślepe w porze nocnej, a ich użyteczność jest ograniczona w trudnych warunkach atmosferycznych (silny wiatr, deszcz, burze). Jednocześnie by kontrolować 24h/dobę całą zajmowaną przestrzeń, potrzeba setek dronów sterowanych przez setki operatorów pracujących na zmiany. Ponadto, choćby gdy obrońcy dostrzegą zbliżającego się napastnika, to przy pomocy samej tylko obserwacji z powietrza nie są w stanie go zatrzymać. Innymi słowy, jeżeli brakuje jakichkolwiek sił na ziemi, to potencjalny cel dla artylerii będzie się gwałtownie przemieszał – nie napotykając opory. Może być więc trudniejszy do trafienia.

To co Rosjanie mogą spróbować zrobić, to zagęścić nasycenie frontu przy pomocy własnej lekkiej piechoty. choćby jeżeli nie będzie ona najlepiej wyszkolona i będzie znacznie słabsza w walce bezpośredniej, to i tak wciąż może okazać się bardzo użyteczna. Ponieważ by zatrzymać atakującego wroga, należy go przede wszystkim dostrzec, a następnie przekazać informację szczebel wyżej. Tak by artyleria i lotnictwo mogły zrobić resztę. Postawienie choćby słabej piechoty w miejscu, gdzie dotąd nie stacjonował nikt, będzie zmuszać stronę atakującą do zatrzymania się. W celu szturmu lub wezwania własnej artylerii, która dokona wyłomu w bronionej linii. I o to właśnie chodzi, by atakujący musieli zwolnić tempo natarcia, albo zupełnie się zatrzymać. Choćby na chwilę. Wówczas działania artylerii i lotnictwa mogą być znacznie skuteczniejsze.

Reasumując. Wysyłanie rezerwistów prosto na front (a należy pamiętać, iż jeżeli ktoś jest rezerwistą, to jednak posiada przeszkolenie wojskowe) rzeczywiście może mocno pokrzyżować ukraińskie plany, jeżeli chodzi o prowadzenie działań ofensywnych. Właśnie dlatego strona ukraińska – która poczuła słabość przeciwnika – postanowiła wykorzystać ostatni dogodny moment i zadać przeciwnikowi jak największe straty, odbijając przy tym utracone wcześniej terytoria. To jest chwila, w której rosyjska armia jest w szczycie, jeżeli chodzi o wyczerpanie. Rezerwy docierają na front stopniowo, a jednocześnie poborowi są jeszcze nieostrzelani i mentalnie niegotowi do prowadzenia walki. Ukraińcy mogą relatywnie niskim kosztem zadawać wysokie straty i przejmować ważne punkty na mapie, które z takich trudem były wcześniej zdobywane przez Rosjan.

Wznowienie rosyjskiej ofensywy

Ukraińcy muszą przy tym jednak pamiętać, żeby nie przeholować. W sytuacji, gdy opór Rosjan będzie groził poniesieniem znacznych strat – wówczas powinni odpuszczać. To nie jest bowiem koniec wojny i moment, w którym można się puścić do przodu gnając za uciekającym z pola bitwy przeciwnikiem. Po przeprowadzeniu mobilizacji, rosyjska armia znów będzie groźna i może odzyskać inicjatywę. Z pewnością takie są plany, bowiem Rosjanie by zrealizować zamierzone cele muszą przejść ponownie do ofensywy. Tak więc Ukraińcy powinni rozsądnie szafować siłami i zachować je na kolejny etap wojny.

Oczywistym jest, iż Rosjanie nie będą w stanie kontynuować inwazji świeżo zmobilizowanymi rezerwistami. Ale jeżeli chodzi o cele na najbliższy czas, nie o to stronie rosyjskiej chodzi.

Gdyby Rosjanom udało się przetrwać jesień i zimę, wówczas przez te kilka miesięcy mogliby przeszkolić, wyposażyć i zorganizować nowe dywizje pochodzące z mobilizacji. Warunkiem jest, iż ta mobilizacja rzeczywiście doprowadzi do napływu kilkuset tysięcy żołnierzy do armii. jeżeli tak się stanie, Rosja może ponownie uzyskać potencjał do przeprowadzenia ofensywy na szeroką skalę, której celem ponownie stałby się Kijów. Kiedy tak wielka operacja byłaby możliwa? Nie da się wyrokować, prawdopodobnie sami decydenci z Kremla się nad tym zastanawiają. Z jednej strony, im szybciej ofensywa ruszy, tym gorzej będzie przygotowana. A już raz kosztowało to Rosjan klęskę. Z drugiej strony, Rosji kończy się czas. Sankcje będą coraz bardziej bolesne, a kasa skarbu państwa pustoszeje. Moskwa w ogromnym tempie wydaje rezerwy walutowe. Na początku inwazji rezerwy te wynosiły ok. 640 mld dolarów. Około 300 miliardów dolarów zostało zamrożone przez USA. Szacuje się, iż z pozostałych 340 mld do początku lipca Rosjanie wydali blisko 70 mld USD. Tak więc na tę chwilę rezerwy mogą wynosić ok. 250 mld dolarów a należy pamiętać, iż od grudnia 2022 roku UE ograniczy import rosyjskiej ropy o 90%. Jednocześnie armia po mobilizacji będzie znacznie droższa w utrzymaniu. W konsekwencji, zupełnie możliwym jest, iż rosyjskie rezerwy wyczerpią się pod koniec 2023 roku. Co oznaczają pustki w rosyjskiej kasie? Rozpad Rosji. Zależność między jednym a drugim rozpisałem szeroko w książce: „Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat” jak również w licznych artykułach na blogu w tym: „Rosja już przegrała pytanie ile szkód zdoła wyrządzić?”.

Dlatego w mojej ocenie wszystko wskazuje na to, iż znajdujemy się w przeddzień krytycznej dla Ukrainy, ale i dla Polski sytuacji. Takiej, w której Władimir Putin rzuci wszystko, by pokonać Ukrainę. Druga ofensywa na Kijów jest zupełnie realna, pytanie tylko kiedy nastąpi i na ile będą do niej przygotowani Rosjanie? Zagadnieniu temu poświęciłem całą analizę z 6 lipca 2022 roku pt. : „Kiedy i dlaczego należy spodziewać się drugiej ofensywy na Kijów?”. Przewidywałem w niej, iż Ukraińcy nie mogą zgodzić się na zawieszenie broni czy tymczasowy pokój, natomiast Rosjanie nie zaakceptują remisu czy porażki. Wobec tego należy się spodziewać mobilizacji w Rosji (co już się stało), a następnie ponowienia dużej ofensywy na Ukrainę i to choćby już w 2023 roku (zdanie to podtrzymuję). Z pewnością zwiastunem nadchodzącej ofensywy byłaby ewentualna mobilizacja w armii białoruskiej. Tym razem Władimir Putin będzie bowiem żądał użycia wszelkich sił i środków w celu odniesienia zwycięstwa. Aleksandr Łukaszenka albo ulegnie tej presji, albo może stracić władzę. Oczywiście, iż Białorusini nie będą skorzy do podejmowania działań wojennych przeciwko Ukrainie. Niemniej ich wojska z pewnością nie będą brały decydującego udziału na kluczowych kierunkach. Chodziłoby o związanie jak największej liczby ukraińskich sił na północno-zachodniej części granicy ukraińsko-białoruskiej. O nic więcej.

Strategiczny sprawdzian dla Polski

Jeśli uznamy, iż powyższy scenariusz jest jedną z zupełnie prawdopodobnych opcji, wówczas należałoby się zastanowić, co to wszystko może oznaczać dla państwa polskiego? Ewentualna ukraińska porażka kompletnie zmieniałaby sytuację bezpieczeństwa Polski. Federacja Rosyjska – na płaszczyźnie strategicznej – stworzyłaby sobie dogodne warunki do zagrożenia agresją Warszawie. Przy wykorzystaniu ukraińskiego terytorium, rosyjskie siły lądowe zyskałyby dwa dodatkowe kierunki uderzenia (oprócz tych z Białorusi i Obwodu Kaliningradzkiego). Jednocześnie po upadku Ukrainy, to Polska i państwa bałtyckie stanowiłyby punkt wywierania presji. Co musiałoby się wiązać z ponoszeniem kosztów zbrojeń i przygotowań do wojny na własnym terytorium. Polska stałaby się jeszcze bardziej zależna od gwarancji bezpieczeństwa ze strony NATO, a zwłaszcza USA. Stalibyśmy się potencjalnym krajem frontowym, który nie rozgrywa swoich przewag na zewnątrz (tak jak to jest teraz w przypadku Ukrainy). Zamiast tego musiałby zabiegać o pomoc.

Ponadto, w przypadku rosyjskiego przejęcia kontroli nad Ukrainą rzeczywiście wzrosłoby ryzyko wybuchu wojny NATO-Rosja (choć wciąż oceniałbym je na niskie). Z bardzo wielu przyczyn, a jednym z powodów mógłby być fakt, iż prawdopodobnie Polska stałaby się bazą i zapleczem dla ukraińskich bojówek powstańczych. I choćby gdyby wojna oficjalnie nie wybuchła, to na terenie Polski mogłaby się toczyć bardzo intensywnie, tyle iż w formie hybrydowej (co z kolei byłoby bardzo prawdopodobne). Obserwowalibyśmy np. awarie lub eksplozje obiektów infrastruktury krytycznej. Byłoby to tym bardziej możliwe, iż o ile rosyjskim celem wojny na Ukrainie jest przejęcie kontroli nad tym krajem, o tyle w przypadku Polski chodziłoby raczej o dewastację państwa oraz jego marginalizację. Dlatego na wojnie na Ukrainie Rosjanie z początku w ogóle nie atakowali obiektów infrastruktury krytycznej, a do dziś jeżeli to robią, to w bardzo ograniczonym zakresie. Gdyby bowiem udało im się przejąć kraj w zarządzanie (okupację), to byłaby ona znacznie bardziej kosztowna i trudniejsza w przypadku zdewastowania Ukrainy. Klęska humanitarna, brak energii elektrycznej czy ogrzewania na zimę, to wszystko wzmagałoby opór w społeczeństwie. Tymczasem planując ewentualną wojnę z Polską (czy to militarną czy hybrydową), Rosja nie liczyłaby na przejęcie władzy politycznej w Warszawie. Raczej chodziłoby o uzyskanie argumentów w rozmowach pokojowych z zachodem, a dodatkowym „bonusem” dla Rosjan byłoby zniszczenie Polski w taki sposób, by ta na długie lata pozostała państwem upadłym gospodarczo, zależnym od Rosji, a więc też bezwładnym politycznie.

Wszystko to generowałoby ogromne koszty po stronie Polski, a jednocześnie stanowiłoby zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Ogromne sumy wydawane w tej chwili na zbrojenia mogłyby się okazać niczym, przy miliardach traconych wskutek niszczenia budowanej przez wiele lat infrastruktury krytycznej i ważnych dla gospodarki kraju obiektów. Dopuszczenie do sytuacji, w której państwo i jego armia muszą bronić własnego terytorium przed agresją jest objawem porażki, jeżeli chodzi o osiągnięcie podstawowych priorytetów na płaszczyźnie bezpieczeństwa narodowego. Najważniejszym z takich priorytetów jest niedopuszczenie do wybuchu wojny na własnym terytorium (wojny obronnej). Jeśli taki scenariusz zaistnieje, to znaczy, iż państwo i armia nie wygenerowały odpowiedniego potencjału odstraszającego. Innymi słowy, zawiodły. Priorytety dotyczące bezpieczeństwa narodowego oraz strategii obronnej opisywałem w tekście pt.: „Wielka Strategia państwa polskiego – ARMIA”.

Uzyskanie odpowiedniego potencjału odstraszającego jest jednak tylko jednym z narzędzi, które pozwalają uniknąć dewastującej państwo wojny obronnej. Innego rodzaju działaniem w tym zakresie jest uniemożliwienie potencjalnemu przeciwnikowi stworzenia sobie warunków dogodnych do ataku na nasz kraj. Można to zrobić na płaszczyźnie politycznej. Gdyby Polskę oddzielałby od Rosji pas niepodległych względem Moskwy państw, wówczas nie musielibyśmy się obawiać bezpośredniego ataku na Warszawę. Przeciwnik musiałby najpierw przejąć kontrolę nad np. Wilnem, Mińskiem czy Kijowem. Wówczas nadrzędnym celem strategicznym byłoby krzyżowanie mu planów w tym zakresie.

To wszystko dzieje się w tej chwili na Ukrainie. Wprawdzie Rosja posiada dostęp do polskiego terytorium za pośrednictwem Białorusi i Obwodu Kaliningradzkiego, to jednak wciąż posiada mało dogodną pozycję do grożenia Warszawie. Atak na Polskę przez Białoruś byłby ryzykowny ze strategicznego punktu widzenia m.in. dlatego, iż Ukraińcy mogliby udostępnić dla NATO własne terytorium. Jednocześnie sami próbowaliby odbić zajęte przez Rosjan terytoria ukraińskie. Tak więc Rosjanie ryzykowaliby poszerzeniem frontu wojennego o kolejne państwa, a jednocześnie od strony Ukrainy czy np. państw bałtyckim mogłoby zostać wyprowadzone uderzenie odcinające od zaopatrzenia jednostki walczące na polskim froncie. Bardzo szeroko omawiałem tę kwestię w tekście z lutego pt.: „Armia Nowego Wzoru – Założenia a rzeczywistość [ANALIZA]”.

W konsekwencji, by móc grozić i działać przeciwko Polsce, Federacja Rosyjska musi przejąć kontrolę nad Ukrainą. Dopiero później, Rosjanie mogliby przekierować wszelkie siły i środki w celu wywierania presji na Warszawę. I po odbudowie potencjału militarnego stać się dla nas realnym zagrożeniem militarnym.

Tak więc jesteśmy w momencie, kiedy to państwo polskie – oferując szeroki strumień pomocy dla Ukrainy – walczy de facto o swoje bezpieczeństwo. Utrzymanie ukraińskiego buforu zagwarantuje nam spokój na przyszłe lata. Utrata ukraińskiego sąsiada na rzecz Rosji, byłaby preludium poważnych problemów i dylematów w zakresie bezpieczeństwa narodowego Polski.

Przełomowy moment w historii?

Doceniając znaczenie dla nas niezależności oraz niepodległości Ukrainy, należy zadać sobie pytanie: ile jesteśmy w stanie zrobić i jak daleko powinniśmy się posunąć, by zrobić wszystko co możliwe w celu realizacji głównego priorytetu strategii bezpieczeństwa? Jakie należy podjąć działania, by nie dopuścić do wybuchu wojny (konwencjonalnej lub choćby „tylko” hybrydowej) na terytorium Polski?

Na stan z 4 października 2022 roku może się wydawać, iż powyższe pytanie zostało postawione zbyt mocno. Przecież Ukraińcy obronili się przed inwazją w pierwszym etapie zmagań rozpoczętych 24 lutego, przetrwali drugi – wyniszczający – etap i przeszli do kontrofensywy. Ta idzie jak dotąd świetnie. W konsekwencji można by przypuszczać, iż pomoc jakiej udzielamy Ukrainie jest wystarczająca do tego, by Ukraińcy samodzielnie poradzili sobie z najeźdźcą. Ratując siebie oraz zabezpieczając jednocześnie Polskę.

Jednakże nie możemy popadać w hurraoptymizm. Federacja Rosyjska jest państwem zdecydowanie silniejszym niż Ukraina. Rosyjska armia wciąż jest potężniejsza niż armia ukraińska (jako całość, bo część wydzielona dotychczas do walk na Ukrainie okazuje się być słabsza od ukraińskich sił zbrojnych). jeżeli mobilizacja w Rosji osiągnie zakładane cele, wówczas zwycięstwo Ukrainy może nie być już takie pewne. A jeżeli okazałoby się, iż po okresie pauzy operacyjnej Rosjanie wespół z wojskami z Białorusi ponownie ruszyliby na Kijów – to co my wówczas moglibyśmy lub choćby powinniśmy zrobić?

Atomowy szantaż

Warto pamiętać, na Kremlu również muszą kalkulować ryzyko większego a może choćby bezpośredniego zaangażowania się Państw NATO (W tym Polski) na Ukrainie. Wobec czego Moskwa – jeszcze przed wykonaniem zrywu i decydującego uderzenia – może się postarać o wprowadzenie czynnika odstraszającego.

Jedną z form zastraszenia i zniechęcenia Zachodu do pomocy Ukrainie mogłoby być przekonanie, iż istnieje ryzyko zagrożenia skażeniem promieniotwórczym. Wątpliwym jest, by Putin użył taktycznej broni jądrowej, broni chemicznej lub biologicznej z uwagi na konsekwencje polityczne oraz fakt, iż ich użycie kompletnie przekreśliłoby możliwości zawarcia korzystnego dla siebie porozumienia z Zachodem. A przypomnijmy, iż właśnie to jest jednym z docelowych założeń Putina.

Natomiast można sobie wyobrazić, iż władze z Kremla zorganizują jakąś „awarię” elektrowni atomowej czy np. pożar zakładu chemicznego. Skala takiej katastrofy nie musi być wielka, ale wystarczy, iż stworzy odpowiednie wrażenie. Roznoszące się w powietrzu skażenie promieniotwórcze – choćby niewielkie – może skutecznie zniechęcić Zachód do wprowadzenia na terytorium Ukrainy własnych wojsk. Jednocześnie również podmioty cywilne oraz poszczególni wolontariusze mogą bać się transportować na Ukrainę broń i zaopatrzenie. Będzie się to bowiem wiązało z wysokim ryzykiem dla zdrowia. Efekt psychologiczny wywołany choćby niewielkim – ale zajmującym spory obszar Ukrainy – skażeniem może być paraliżujący. I niestety, ale zdesperowany Putin może być gotów podjąć tego rodzaju szaleńcze decyzje.

Zwłaszcza, iż od tygodni widać, jak strona rosyjska szantażuje groźbą uszkodzenia jednego z reaktorów atomowych w zajętej, zaporowskiej elektrowni. I tego rodzaju działanie pasowałoby do modus operandi władz z Kremla. Bowiem winą za „uszkodzenie” lub „awarię” można obarczyć stronę ukraińską. Nieistotne jest przy tym, czy ktokolwiek w to uwierzy. Chodzi o sam fakt możliwości wypierania się odpowiedzialności. Co pozwoliłoby mieć Moskwie nadzieję, iż będzie można doprowadzić do ugody przy stole negocjacyjnym, a druga strona będzie mogła ostatecznie przyjąć rosyjska wersję jako własną. W przypadku użycia broni jądrowej, choćby chętni do ugody zachodni politycy nie mogliby podjąć politycznego ryzyka jakim byłoby zawarcie dealu z atomowym zbrodniarzem.

W całej grozie opisywanej sytuacji, można dostrzec pewien pozytyw. Otóż choćby celowe wywołanie skażenia na terytorium Ukrainy nie mogłoby powodować zbyt poważnych konsekwencji. Ponieważ wysokie promieniowanie mogłoby porazić rosyjskich żołnierzy, a także obywateli „anektowanych” terytoriów (a może choćby samych Rosjan zamieszkałych w Federacji Rosyjskiej). Rosji nie zależy na tym, by wypalić Ukrainę do gołej ziemi, tylko przejąć władzę administracyjną w Kijowie. Gospodarka ukraińska ma następnie pracować na gospodarkę rosyjską. Ubijanie kury, która wciąż może składać jaja (ukraińskie przemysł i surowce, a także „spichlerz”) nie miałoby sensu.

Wydaje się, iż gdyby powyższy scenariusz został zrealizowany, to mogłoby to mieć na celu zatrzymanie ukraińskich działań ofensywnych (gdyby te jeszcze trwały), a także przygotowanie własnej ofensywy po już przeprowadzonej mobilizacji w Rosji i na Białorusi (w tym temacie też obserwujemy interesujące wydarzenia do czego odnosiłem się w wywiadzie dla Wirtualnej Polski). Sterroryzowanie Ukrainy zagrożeniem skażenia mogłoby poprzedzać ponowną rosyjską ofensywę. Tym razem przeprowadzoną w warunkach przewagi liczebnej nad Ukraińcami.

Ostatnia deska ratunku dla Ukrainy

Należy w tym wszystkim pamiętać, iż porażka Ukrainy staje się opcją nie do zaakceptowania dla Stanów Zjednoczonych. O ile kalkulowano ją jeszcze w lutym 2022 roku, o tyle sytuacja się mocno zmieniła. Nie dlatego, iż Ukraińcy zdołali się obronić i pokazali, iż potrafią zwyciężać (choć po części to również). Głównie dlatego, iż od pół roku Stany Zjednoczone bardzo mocno angażują się po stronie Kijowa. Wprawdzie amerykańscy żołnierze nie walczą, jednak już nikt nie ma wątpliwości, iż zwycięstwo Rosji na Ukrainie byłoby równocześnie w pewnym sensie zwycięstwem nad Stanami Zjednoczonymi. I tak też to będzie próbował przedstawiać Putin. Już teraz przygotowuje sobie grunt twierdząc, iż Rosja walczy na Ukrainie z całym Zachodem. I jeżeli wygra, to będzie to zwycięstwo z hegemonem, ale i całym NATO. Ryzyko polityczne w takim scenariuszu jest dla Amerykanów zbyt wysokie. Osłabienie pozycji, pokazanie niemocy, jeżeli chodzi o obronę państw sojuszniczych (nawet nieformalnie, tj. Ukraina) oraz zbyt pasywna postawa mogłyby wpłynąć na postrzeganie Waszyngtonu jako wiarygodnego partnera i sojusznika. A tej wiarygodności Stany Zjednoczone nie mogą stracić. Jest ona niezbędna do rywalizacji z Chinami.

Ponadto w podobnej sytuacji co Polska (zagrożenie stania się państwem frontowym i kolejnym celem), znajdują się Rumunia i państwa bałtyckie. One także po zajęciu Ukrainy, mogą stać się kolejnymi celami na rosyjskiej liście. Wskazać również należy na ogromne zaangażowanie Zjednoczonego Królestwa. Londyn zajmuje często najbardziej stanowcze, ale i wręcz ofensywne (aktywne) stanowisko wobec Moskwy, wyprzedając w tym nie tylko Waszyngton, ale i Warszawę.

Niewątpliwie Polska jest zbyt słaba by samodzielnie i pojedynkę uratować Ukrainę, gdyby zaszła taka potrzeba. Niemniej, przy fizycznym wsparciu/udziale hegemona i Wysp Brytyjskich (mocarstwa nuklearne i potęgi powietrzno-morskie) siły: Polski i Rumuni mogłyby wesprzeć Ukraińców.

Nie chodzi oczywiście o to, by wywoływać wojnę z Federacją Rosyjską. Ale w obliczu np. załamania frontu lub groźby zajęcia Kijowa, ww. sojusznicy mogliby rozmieścić swoje wojska na niezajętej przez Rosjan części ukraińskiego terytorium przy uwzględnieniu stolicy Ukrainy. W obliczu takiej reakcji, to po stronie Putina leżałaby odpowiedzialność za decyzję: „strzelać do żołnierzy państw NATO i ryzykować konflikt przynajmniej z niektórymi z nich czy też nie?”. Pamiętajmy bowiem, iż wystarczyłoby, by siły sprzymierzonych – na zaproszenie Ukrainy i bez użycia siły – zajęły defensywne pozycje na jej terytorium. To Rosjanie musieliby decydować, czy atakują kontynuując podbój Ukrainy i ryzykując wojną z USA, czy też należałoby jednak odpuścić.

Tego rodzaju opcja jest zupełnie możliwa. Zwłaszcza, iż istniałby moralny mandat do takiego postępowania. Rzeź cywilów znajdujących się pod okupacją rosyjską daje podstawy do tego, by wkroczyć z misją humanitarną i zabezpieczyć kordonem możliwie jak największą część Ukrainy. Chroniąc tym samym ukraińskie społeczeństwo. Natomiast gdyby Putin użył wyżej opisanego szantażu atomowego, wówczas społeczność międzynarodowa nie miałaby żadnych oporów by wesprzeć tego rodzaju interwencję.

Zarówno z politycznego, jak i militarnego punktu widzenia ww. scenariusz należy traktować jako zupełnie rozsądny i logiczny. Uratowanie w ten sposób Ukrainy wydaje się realne. Cel może zostać stosunkowo łatwo osiągnięty, może choćby bez walki. choćby gdyby Putin był na tyle szalony by rozkazać strzelać do wojsk sprzymierzonych, to z pewnością pojawiłby się rozdźwięk w tym zakresie pomiędzy nim, a niektórymi ludźmi z władzy, a zwłaszcza opór mógłby się pojawić u samych wojskowych. Bowiem generalicja dokładnie wie co się dzieje na froncie ukraińskim, jak wygląda rosyjska armia i jak musiałaby zostać sponiewierana gdyby doszło do starcia z zachodnią armią (przy amerykańskim panowaniu w powietrzu).

Również po stronie Waszyngtonu sytuacja może dojrzeć do gotowości podjęcia odpowiednich decyzji. Gdy dzień po inwazji opublikowałem tekst opisujący powyższy wariant wydarzeń pt.: „Co należy zrobić by uratować Ukrainę i pobić Putina?” wiele osób nie potraktowała go poważnie. Tymczasem wskazać należy, iż spośród 13 punktów które uważałem iż należy zrealizować (nie na raz, ale na kolejnych etapach eskalacji), pierwszy już się spełnia. Finlandia i Szwecja wchodzą do NATO.

Warto w tym miejscu wskazać, iż 3 października 2022 roku były dyrektor CIA generał David Petraeus stwierdził w wywiadzie dla ABC News, iż w przypadku użycia atomu na Ukrainie, państwa USA i sojuszniczy powinni zniszczyć każdą rosyjską jednostkę na Ukrainie i każdy rosyjski okręt na Morzu Czarnym. Jest to wprawdzie tylko wypowiedź emerytowanego wojskowego i szefa agencji wywiadowczej, jednakże nie trudno się domyślić, iż była ona pewnego rodzaju nieoficjalną, amerykańską sygnalizacją z myślą o adresacie w Moskwie.

Krytyczny moment i trudna decyzja Polski

W sytuacji, w której wydarzenia na froncie przybrałyby niekorzystny dla nas obrót, a Ukrainie groziłaby klęska, Polska stanęłaby przed dylematem czy reagować, a jeżeli tak, to w jaki sposób powstrzymać pochód Rosjan?

Brak reakcji lub wsparcie niedostateczne, mogą w konsekwencji sprawić, iż to Polska stanie się państwem frontowym i to na jej terytorium będą prowadzone działania (militarne lub hybrydowe). Świadomość tego jest kluczowa. Podobnie jak fakt, iż nasza postawa i gotowość do działania może również wpłynąć na decyzje podejmowane w Waszyngtonie.

W mojej opinii polskie społeczeństwo wciąż nie jest świadome, iż istnieje ryzyko, iż Siły Zbrojne RP mogą zupełnie niedługo znaleźć się na ukraińskim polu bitwy. Warto przypomnieć, iż o „misji pokojowej NATO” na Ukrainie głośno mówił sam Jarosław Kaczyński, gdy 15 marca wizytował Kijów. Tego rodzaju propozycja została powtórzona przez Prezesa również w kwietniu, już po sceptycznym odniesieniu się do niej przez prezydenta Zełeńskiego. Pomysł ten musiał kiełkować pośród polskich władz już od pierwszych dni inwazji na Ukrainę. Dokładnie 24 lutego 2022 roku opublikowałem tekst w tym zakresie pt.: „Powstrzymanie Rosjan na Ukrainie to polska racja stanu”, który następnie został 1 marca użyty przez doradcę prezydenta – prof. Andrzeja Zybertowicza, jako wskazanie perspektywy jaką należy rozważyć. Otóż wojna na Ukrainie stwarza unikalną i historyczną szansę wybicia zębów rosyjskiego niedźwiedzia. Być może raz na zawsze. I nie wolno nam popełnić grzechu zaniechania w tej kwestii, bowiem w przyszłości możemy tego pożałować.

Tymczasem wciąż można odnieść wrażenie, iż tego rodzaju decyzja mogłaby wywołać ogromny sprzeciw społeczny. Czym innym jest bowiem pomaganie Ukrainie, a czym innym podejmowanie ryzyka wybuchu wojny z Rosją poprzez rozmieszczanie wojsk własnych na zaatakowanym terytorium. Obawa przed wojną z Rosją, a być może wymianą atomową w dużej mierze wynika z niewiedzy. Fakty są natomiast takie, iż w obecnej chwili Federacja Rosyjska nie jest w stanie prowadzić żadnej innej wojny niż ta na Ukrainie, którą zresztą na ten moment przegrywa. A już konflikt militarny z państwami NATO (posiadającymi przewagę technologiczną i informacyjną) musiałby zakończyć się klęską. Dlatego wątpliwe jest, by Rosjanie zdecydowali się na tak samobójczy krok. Wówczas bowiem scenariusz opisany przez genererała Petraeusa mógłby się ziścić. I z terytorium Ukrainy – pisząc kolokwialnie – nie wróciłby żywo żaden rosyjski żołnierz. Wobec tego „misja pokojowa NATO” czy też „akcja humanitarna” części państw sprzymierzonych byłaby dla Putina poprzeczką, której ten nie byłby w stanie przeskoczyć. Użycie broni jądrowej – choćby w wymiarze taktycznym – nie wchodziłoby w grę, gdyby w akcji brali udział również Amerykanie. Tak więc gotowość do podjęcia fizycznej interwencji na Ukrainie może być realną opcją ochrony tego państwa. Przy dość ograniczonym ryzyku eskalacji do pełnoskalowej wojny między NATO i Rosją. Jednocześnie należy zadać sobie pytanie, kiedy ryzyko wojny z NATO i Polską będzie wyższe? Teraz, gdy Rosjanie walczą z Ukrainą i ponieśli potężne straty, czy może za kilka lat po zajęciu Ukrainy, gdy potencjał militarny zostanie odtworzony? To co dziś postrzegamy jako działanie zbyt ryzykowne, może okazać się jedynym racjonalnym przedsięwzięciem, które uchroni nas w przyszłości od dużo poważniejszych zagrożeń.

Powinniśmy więc – jako społeczeństwo i naród – przygotować się mentalnie na trudne wybory, w krytycznych dla nas sytuacjach. Na podejmowanie działań wówczas, kiedy jeszcze mamy na coś wpływ. Po to, by zapobiec sytuacji, w której pozostanie nam biernie przyglądać się i obserwować, czy przeciwnik uderzy na Polskę czy też nie. Bo będzie miał już po temu dobre warunki.

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

Idź do oryginalnego materiału