Z okazji okrągłych rocznic ubiegłego roku i przypadającej w tym roku 80. rocznicy zakończenia II wojny trzej wybitni historycy, profesorowie Jerzy Kirszak, Jacek Tebinka i Juliusz S. Tym, przybliżyli w debacie historycznej dzieje Polskich Sił Zbrojnych na obczyźnie. Poniżej przedstawiamy jej fragment – całość do przeczytania w najnowszym numerze kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”.
Czołgi Sherman Firefly z 1 Pułku Ułanów Krechowieckich. Na pierwszym planie czołg o nazwie własnej „Rycerz I”, sierpień 1945, fot. NAC
Anna Putkiewicz: W lutym 1944 roku – a więc już po konferencji teherańskiej, która cały wschód II Rzeczypospolitej oddała Stalinowi – motywacja polskiego wojska do walki powinna być podawana w wątpliwość. W zasadzie zostawał tylko żołnierski obowiązek wykonywania rozkazów oraz dotrzymywania umów wojennych. Pod Monte Cassino żołnierze 5 Kresowej Dywizji Piechoty wiedzieli już, iż nie będą mieli dokąd wrócić. Walczący w ramach 1 Dywizji Pancernej ułani jazłowieccy, przyjmując kapitulację niemieckiej marynarki wojennej w Wilhelmshaven, cieszyli się z tego posmaku zwycięstwa, ale jednocześnie jako Kresowiacy też już wiedzieli, iż nie mają dokąd wrócić. I tu pytanie: czy polscy żołnierze mogli wesprzeć negocjacje polityczne odmową bicia się na tych frontach? To o tyle ciekawe, iż choćby australijski korespondent wojenny opisujący działania 1 Dywizji Pancernej na froncie zachodnim zauważył, iż realizowane są one w czasie, gdy powoli upada Powstanie Warszawskie – i jedyną pobudką, jaką przypisywał naszym żołnierzom, była chęć zemsty za Warszawę. Nie rozumiał, iż wobec rozstrzygnięć między Churchillem a Stalinem naszym żołnierzom może przyświecać jakakolwiek inna motywacja bicia się, poza zemstą. A zatem czy wobec rozstrzygnięć jałtańskich mogliśmy po prostu powiedzieć: nie bijemy się?
Juliusz S. Tym: Wojsko wykonuje rozkazy, a nie strajkuje – więc to tak nie do końca. Ja nie lubię gdybać, ale proszę się zastanowić, czym by się to skończyło – rozbrojeniem jednostek polskich...
Jerzy Kirszak: Mogłoby się skończyć tym, iż Polska, nie dość iż utraciłaby ziemie na wschodzie, to nie otrzymałaby ziem na zachodzie, przyznanych jako tzw. rekompensatę, bo skoro jesteśmy wiarołomnymi sojusznikami, to się nam nic nie należy. Tu jest podobna historia z Powstaniem Warszawskim – co by było, gdyby ono jednak zwyciężyło? Gdyby realizowano plan Komendy Głównej i stawiono opór wkraczającej Armii Czerwonej? No to wtedy jest woda na młyn propagandy sowieckiej, iż Armia Krajowa to faszyści.
W debacie udział wzięli, od prawej: Anna Putkiewicz, redakcja kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”; Robert Sendek, redakcja kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”; Juliusz S. Tym, historyk ASW; Jacek Tebinka, historyk i politolog; Jerzy Kirszak, dr hab., pracownik IPN i WBH; Piotr Korczyński, redakcja kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”, fot. Michał Niwicz
Jacek Tebinka: To się zgadza. Pan Pułkownik Tym wyraźnie powiedział: wojsko nie dyskutuje, wojsko wykonuje rozkazy. W lutym 1945 roku mamy już w Londynie rząd koalicyjny Tomasza Arciszewskiego, który jest rządem protestu wobec Jałty – z czego niewiele, niestety, wynika. Na poziomie politycznym rząd ten nie rozważał takiej możliwości, iż my nagle zachowamy neutralność i przestaniemy walczyć. Nie było tego też na poziomie dowódczym; choćby generał Anders, któremu z punktu widzenia Sikorskiego można zarzucać pewne rozpolitykowanie, spotkał się z Churchillem i w wersji polskiej zapisu tej rozmowy jest zdanie przypisywane Churchillowi, w angielskiej go nie ma: „Może pan swoje dywizje zabrać, my ich nie potrzebujemy”. Na tej podstawie nie budowałbym jednak zbyt daleko idących teorii o wrogości Churchilla wobec Andersa, oni się w gruncie rzeczy bardzo lubili. Antysowietyzm Andersa bardzo się Churchillowi podobał, chociaż Churchill prowadził zupełnie inną politykę, zgodną z tym, co postrzegał jako brytyjski interes. Rzeczywiście, w lutym 1945 roku na froncie włoskim bez 2 Korpusu powstałby duży problem, bo zasoby ludzkie aliantów, choć część koalicji zachodniej stanowiły Stany Zjednoczone, były bardzo ograniczone. Usunięcie z walki żołnierzy 2 Korpusu byłoby bardzo kłopotliwe. Nie rozważał tego jednak w poważny sposób ani polski rząd, ani polscy dowódcy, niezależnie od tego, iż nastroje w 2 Korpusie były bardzo złe – bo przecież ci ludzie stanęli przed widmem utraty swojej ojczyzny. Inna sprawa, iż ten pierwszy szok wśród żołnierzy, którzy się nie orientowali, jak sytuacja wygląda, spowodowała nie sama Jałta, ale przemówienie Churchilla w Izbie Gmin w 1944 roku. I tutaj, na co wskazał Pułkownik Tym, doszłoby do rozbrojenia tych oddziałów po to, żebyśmy nie zaczęli walczyć z Amerykanami czy Brytyjczykami, co byłoby kompletnym absurdem i wodą na młyn Sowietów, iż użyję tego określenia z propagandy peerelowskiej. Przypomnijmy, iż na Bliskim Wschodzie zdarzył się taki incydent z brygadą grecką, gdzie były silne tendencje antymonarchistyczne i lewicowe. Część tej jednostki odmówiła walki pod wodzą władz emigracyjnych. Brytyjczycy ją rozbroili, doszło tam do incydentów zbrojnych, było kilkudziesięciu zabitych. Zatem z punktu widzenia sprawy polskiej (chociażby właśnie nabytków na zachodzie, a Brytyjczycy i Amerykanie stracili chęć do ich popierania szczególnie w Poczdamie) zaprzestanie walki byłoby działaniem samobójczym.
Lotnicy polskiego Dywizjonu 303 oglądają szczątki zestrzelonego samolotu niemieckiego Ju 88. Z prawej widoczny myśliwiec Spitfire Jana Zumbacha, 1941, fot. NAC
Juliusz S. Tym: Trzeba tu wspomnieć o jeszcze jednej istotnej rzeczy: mówimy o okolicznościach z lutego 1945, jednak rok wcześniej, wiosną 1944, mamy na Wyspach Brytyjskich sytuację, iż ponad 200 żołnierzy, w większości żydowskiego pochodzenia, ale również wyznających prawosławie – Ukraińców, Białorusinów – dokonuje dezercji z 1 Dywizji Pancernej, ale też z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. To skutek swoistej prowokacji przeprowadzonej przez sowieckie służby specjalne po to, żeby pokazać sojusznikom, ale również opinii publicznej na całym świecie, iż Polskie Siły Zbrojne nie chcą walczyć. Poważnym problemem było to, iż Rząd Polski nie potrafił odpowiednio zareagować, bo sprawa ta stała się również tematem interpelacji w brytyjskiej Izbie Gmin. Jest bogata dokumentacja dostępna w publikacjach, dotarłem również do protokołów brytyjskiej Rady Wojennej, z których wynika, iż najwyżsi dowódcy brytyjscy doskonale wiedzieli, iż to prowokacja sowieckich służb specjalnych. Natomiast nasz rząd przez cały okres II wojny światowej nie był w stanie zbudować skutecznego narzędzia komunikacji strategicznej. Nie umieliśmy się przebić z polską racją stanu do światowej opinii publicznej. Problem ten dotyczył również Polskich Sił Zbrojnych, ponieważ nie potrafiliśmy światowej opinii publicznej odpowiednio „sprzedać” tych największych zwycięstw polskiego oręża – przede wszystkim w kampanii włoskiej, czyli zarówno Monte Cassino, jak i zdobycia Ankony, która była jedyną samodzielną operacją 2 Korpusu. Dotyczy to również walk 1 Dywizji Pancernej generała Maczka.
Jerzy Kirszak: Chciałbym zwrócić uwagę jeszcze na jedną okoliczność: to, iż nie potrafiliśmy się pijarowsko pokazać, wynika także z wewnętrznego sporu istniejącego w najwyższych polskich władzach na emigracji oraz z rywalizacji obozu wojskowego, reprezentowanego przez Naczelne Dowództwo z generałem Sosnkowskim, i rządu Stanisława Mikołajczyka. o ile dwie instytucje i dwaj liderzy mają zupełnie inne wizje na to, jak należy prowadzić politykę wobec Sowietów i wobec aliantów, to obcy tylko na tym wygrywają. Inna sprawa, iż jeżeli chodzi o prasę, a prasa była wtedy głównym źródłem informacji, to brytyjskie gazety są nam niesłychanie nieprzychylne. Wśród dziennikarzy działa sowiecka agentura, jest Stefan Litauer…
Jacek Tebinka: Co do prasy, to tu bym się nie zgodził – bo to zależy: kiedy, jakie gazety, jakie sprawy. jeżeli chodzi o kwestię dezerterów żydowskich i prawosławnych, to prasa brytyjska była mocno wyczulona. Chyba też bym się z Panami nie zgodził, iż byliśmy tacy źli w public relations – wydaje mi się, iż można spojrzeć z innej strony. Mam wrażenie, iż choćby najlepsze nasze działania dotyczące rozwiązania sprawy polskiej kilka mogły pomóc w kontekście założeń brytyjskiej strategii i amerykańskiej bierności w latach 1944–1945. Odnotujmy jednak istotną rzecz: w świadomości społeczeństwa brytyjskiego z pokoleń wojennych – to polscy żołnierze, piloci i marynarze zawsze pozostawali jako sojusznicy. I również dziennikarze brytyjscy tych pokoleń adekwatnie po lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte nie wypisywali bzdur, nie robili takich błędów i nie zapominali o Polskich Siłach Zbrojnych, pisząc o różnych aspektach II wojny światowej, jak to się dzieje współcześnie. Zresztą nie przypisywałbym tego jakimś specjalnym, ukrytym celom, ale po prostu kompletnej ignorancji. Natomiast generacja wojenna i powojenna zwykłych ludzi i piszących o II wojnie światowej o tym raczej pamiętała. Co nie oznacza, iż nie znajdziemy jakiejś książki popularnonaukowej, do której przyczepimy się i powiemy, iż ktoś coś napisał błędnie o Polskich Siłach Zbrojnych czy wręcz przemilczał.
Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski żegna Samodzielną Brygadę Strzelców Podhalańskich przed jej wyjazdem do Norwegii 21 kwietnia 1940, , fot. NAC
Robert Sendek: Interesuje mnie kwestia, która może zabrzmieć troszkę prowokacyjnie, dlatego prosiłbym Panów o komentarz. Pan Profesor Tebinka wspomniał, iż Rząd RP na emigracji był rządem bez terytorium. To oznacza, iż był to rząd bez zaplecza demograficznego, ale też bez zaplecza technicznego w postaci sprzętu wojskowego dla swoich wojsk. Z drugiej strony w miarę jak z upływem czasu do wojny dołączali kolejni sojusznicy, zwłaszcza Związek Sowiecki, potem też Stany Zjednoczone, zmieniała się pozycja Polski i Polskich Sił Zbrojnych w alianckich układach. Czy zatem PSZ nie stały się w pewnym momencie ubogim krewnym, petentem, który prosi sojuszników o wsparcie techniczne? o ile się czyta relacje o polskich staraniach na przykład o samoloty bombowe, które mogłyby latać do Polski ze zrzutami, to nie wygląda to szczególnie optymistycznie.
Jacek Tebinka: W żadnym wypadku nie używałbym określenia „ubogi krewny”. Pamiętajmy, iż szczególnie w okresie pierwszym, ale też – jak już koledzy mówili – praktycznie przez cały czas II wojny światowej byliśmy potrzebni jako część sojuszu. Każdy żołnierz był na wagę złota. Wspominaliśmy o pilotach czy załogach okrętów wojennych – ich wartość jako specjalistów była wręcz bezcenna. Z kolei nasze narzekania na szybkość dozbrajania oddziałów nie wynikały przecież z jakiejś celowej lub ukrytej polityki aliantów zachodnich, ale po prostu z kwestii sprzętowych. Wspomniał pan o sprawie samolotów czterosilnikowych do lotów do kraju ze zrzutami – z koleżanką profesor Anną Zapalec opublikowaliśmy niedawno książkę o Polsce w brytyjskiej strategii wspierania ruchów oporu i z naszych ustaleń wynika, iż kłopoty były po prostu konsekwencją faktu, iż tych maszyn w 1942 roku brakowało też do zadań, które były o wiele ważniejsze, czyli do bombardowania Niemiec i bitwy o Atlantyk. Zrzuty do kraju paradoksalnie ruszyły na większą skalę akurat w momencie, kiedy polityka brytyjska była z naszego punktu widzenia najbardziej ustępliwa w sprawie polskiej, czyli po tym przemówieniu Churchilla w lutym 1944 roku. Brytyjski premier cały czas uważał, iż jego koncepcja, aby zmusić Polaków do oddania Kresów Wschodnich i przesunąć Polskę na zachód kosztem Niemiec oraz doprowadzić do ponownego nawiązanie stosunków dyplomatycznych przez Moskwę z Rządem Polskim, da Polsce niepodległość. Okazało się, iż ta strategia zakończyła się porażką. Churchill dostrzegł to za późno, bo w maju 1945 roku. Ale ponawiając odpowiedź: nie, myślę, iż jeżeli już, to w tym kontekście możemy mówić raczej o okresie francuskim: Francuzi byli bardzo opieszali, wszystko odbywało się raczej przez pryzmat tego, jak prowadzono I wojnę światową, kiedy przygotowania trwały miesiącami.
Juliusz S. Tym: o ile chodzi o kwestie techniczne, to podkreśliłbym, iż myśmy kilka ciekawych patentów Brytyjczykom przekazali. Chodzi na przykład o peryskop Gundlacha, który był konstrukcją jeszcze przedwojenną, ale przede wszystkim wykrywacz min, którym cała armia brytyjska posługiwała się na wszystkich frontach wojny – to jest polski wykrywacz, skonstruowany przez polskich inżynierów. W Polskich Siłach Zbrojnych funkcjonował Wojskowy Instytut Techniczny, w którym opracowywano nowy sprzęt, czasami trafiały się wynalazki na dużą skalę. Podstawowym jego zadaniem było natomiast zapoznanie kadry technicznej, która została tam skupiona, z tym, jak funkcjonuje nowoczesne państwo z wysoką kulturą techniczną.
Debatę zorganizowano we współpracy z Dowództwem Garnizonu Warszawa.