Poszukiwacze zaginionej rakiety

tygodnikprzeglad.pl 1 rok temu

Może obiekt wyjechał już z lasu, a może gdzieś tu ciągle leży jego najistotniejsza część, czyli głowica?

W bagażniku lądują zamiast łopat kijki do chodzenia. Można nimi zmylić przeciwnika, a w razie czego, jeżeli się uda, pokopać. Do ronda w Rynarzewie mamy 20 minut. Droga wiedzie przez lasy i wsie. Zamiast wbijać się w eskę w kierunku Bydgoszczy, jedziemy dalej prosto, przez tunel. Za Notecią skręcamy w lewo – i jesteśmy w Zamościu. Nie w tym na Lubelszczyźnie, w pradawnej stolicy Polski, a w tej chwili – polskiej obrony przeciwlotniczej. Która to obrona przechodzi, jak podkreślał w lutym br. minister obrony narodowej, przełomową przemianę, odkąd Wojsko Polskie zastępuje stare, nieodpowiadające wymogom współczesnego pola walki systemy postsowieckie nowoczesnymi patriotami, w obsłudze których ćwiczą się żołnierze zamojskiego 18. Pułku Przeciwlotniczego.

Jesteśmy we wsi Zamość, w gminie Szubin, w województwie kujawsko-pomorskim, 12 km od rogatek Bydgoszczy, nazywanej z kolei polską stolicą NATO. Tu Zamość w pobliżu Wojskowych Zakładów Lotniczych serwisujących migi i F-16, tam Zamość pełen patriotów – i tym większe zamieszanie, bo mogli celować w bydgoskie NATO, ale równie dobrze mogli się pomylić, chcąc ustawić koordynaty tamtego, wschodniego Zamościa. Tak przynajmniej twierdzi online pewien teoretyk spiskowy.

No więc my, mieszkańcy sąsiedniej gminy, wyposażeni w kijki zamiast łopat, jedziemy kopać w poszukiwaniu szczątków zagubionej pomiędzy grudniem a kwietniem rakiety, która spadła w środku lasu między Zamościem a Trzcińcem. Jedziemy przez Zamość, za dworcem kolejowym skręcamy w prawo, w kierunku lasu. Mijamy domy mieszkalne, boisko, kościół, parkujemy pod piekarnią. Zapach chleba przypomina o porze kolacji. Przy jednym z ostatnich domów kusi tabliczka: „Jajka, mleko, masło, twaróg, serki topione. Sprzedaż”. Głodni jednak bardziej sensacji niż chleba, idziemy kopać.

– Którędy do rakiety? – pytam rozmawiających przy płocie mężczyzn, wyposażonych w hulajnogę i wesołego psa.

– Główną drogą prosto przez las jakieś 600 m i potem w prawo. Na pewno pani trafi, tam będzie tłum.

– Myślimy o tym, żeby postawić tu tabliczkę z napisem: DO RAKIETY!

Śmiech.

– I budkę z kawą i lodami, jak radzą znajomi z Bydgoszczy.

– Jesteście teraz sławni!

– No wreszcie!

– A jak się żyje we wsi, obok której spadła rakieta?

– Żyje się. A mamy wybór?

Maszerujemy piaszczystą drogą. Przed gankiem przedostatniego domu stoi kobieta, podlewa ogródek. Sielskość zakłóca hałas dochodzący z pobliskiej S5. Kiedyś musiało tu być bosko.

Pierwszy człowiek wypatrzony w lesie znika w zagajniku. Zanim zdecydujemy, czy go śledzić, czy za wcześnie na skręt, zbliżają się z naprzeciwka biegacz i rowerzysta.

– Którędy do rakiety? – pytam.

– Sami chcielibyśmy wiedzieć.

– Panowie nietutejsi?

– Tutejsi, ale rakiety jeszcze nie widzieliśmy.

– Nie ma rakiety, jest zakopany lej.

– No ja właśnie to chciałabym zobaczyć.

Oddalają się w kierunku wsi, my gonimy mężczyznę w zagajniku. Pierwszy wychodzi nam na spotkanie pies, jego pan kuca wśród brzózek, coś obserwuje. Nie wypada przeszkadzać. Zresztą zagajnik zupełnie nie przypomina zdjęć terenu, którego pilnowało wojsko. Chcemy zawrócić, ale pies ma nas na oku, a pan już wstał. Nie wie, którędy do rakiety. Interesuje go przyroda. Ale jeżeli podczas konnej przejażdżki zauważono obiekt latający wbity w ziemię, to musiało być tam dalej, prosto główną drogą i skręcić itd.

Tak robimy. Nie ma żadnych tłumów. Od szokującego odkrycia minęło dwa i pół tygodnia. Dziś, tj. 10 maja, media podają, iż według wstępnych ocen ekspertów pod Zamościem spadła rosyjska rakieta Ch-55. Jej lokalizację potwierdzają nam dwie spacerowiczki z kijkami:

– Do rakiety? Jeszcze kawałek prosto i w prawo.

Boczna droga różni się od rozmajonego otoczenia zestepowieniem trawy i resztek runa. Kilkanaście metrów dalej widać piaszczysty krąg wśród drzew. Jagodzinę wokół jakby przeorały dziki. Na pniu ściętego drzewa ktoś położył małą czaszkę. Poza nami nie ma żadnych poszukiwaczy skarbów. Obchodzimy ostrożnie teren. Gdzie zacząć? W krzakach? Blisko? Dalej od leja? Czego adekwatnie szukamy? Patrzymy w niebo – sosny stoją niewzruszone. Sięgam po patyk, zaczynam grzebać w piachu (kijki zostały w bagażniku – te emocje!). Już przy trzecim ruchu trafiam na coś, co wygląda jak resztki taśmy. Kopię głębiej. Aż w nosie kręci od zapachu nafty lotniczej. Po kwadransie mam pełną garść pamiątek.

Dołącza do nas młody rowerzysta. Lokalny, podekscytowany, iż trafił. Ogląda nasze znaleziska. Intryguje go odległość od głównej drogi – jak duży musiał to być obiekt, skoro ktoś go zauważył w czasie przejażdżki.

Sprawdzamy w wyszukiwarce wygląd i rozmiary rakiety – zieleń i beż, kilka metrów długości, ponad tona wagi razem z głowicą. Patrzymy na fragmenty drukowanych płytek elektronicznych z widocznymi opornikami, tranzystorów, klem, kondensatorów. Wychowani w pobliżu bydgoskiego lotniska w czasach, kiedy nad miastem latały wyłącznie migi, bez trudu rozpoznajemy napisy cyrylicą.

Kopiemy dalej. Robi się chłodniej, słońce zeszło niżej, za las. Nagle słychać od drogi okrzyk:

– Mamy to! Znalazłyśmy rakietę!

W ruch idą komórki, jedna z przybyłych pań obiecuje komuś przez telefon, iż jutro go tu na pewno przyprowadzi. Tu, gdzie spadła rosyjska rakieta, może z głowicą nuklearną, może z konwencjonalną, a może bez.

Panie adekwatnie nie chciały kopać, ale skoro już przyszły… Kopiemy w piątkę. Kupa śmiechu przy kupie piachu:

– Powiemy w domu, iż spotkałyśmy w lesie Amerykanów!

No właśnie, Amerykanów. A co na to NATO?

Żarty na bok – panie znają H., której znajoma miała znaleźć rakietę. Więcej nie powiedzą, bo same nie wiedzą. Patrzą w niebo, kręcą głowami:

– Jak to tu wleciało?! I tak niedaleko od pierwszych domów w Zamościu!

Wąchają tłusty piasek. Nafta. Tfu!

Żegnając się, zapraszamy je po sąsiedzku do nas, jakby co – przyjmiemy serdecznie, jak każdego uchodźcę. W internetach pisze się, iż wskutek dziurawego systemu obrony przeciwlotniczej należy mieć samochód zatankowany do pełna i komplet dokumentów pod ręką.

Polską przestrzeń powietrzną naruszył obiekt latający o długości ok. 6 m, ważący prawie 2 tony, przeleciał kilkaset kilometrów i spadł pod Zamościem. Może wyjechał już z lasu, a może gdzieś tu ciągle leży jego najistotniejsza część, czyli głowica, jak sugeruje jeden z komentujących wydarzenie generałów, zamieszkały w Zielonce, gmina Białe Błota, tuż za Trzcińcem. Generał jest przerażony. Obywatel to zwykły amator, grzebiący kijkiem w zatłuszczonym piasku. Władza z rozmachem korzysta z jego naiwności i nieuwagi. Byle do wyborów.

[email protected]

Fot. Zuzanna Muszyńska

Idź do oryginalnego materiału