![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/76c1ffee5402e228711690e4d51ed171.jpg)
Autorytarne kraje Murinus i Botnia, a także członkowie nieprzyjaznego Zachodowi bloku Occacus, od dawna prowadzą wrogie działania wobec NATO. Pewnego dnia atakują ze wschodu terytorium sojuszu. Rzucają do natarcia piechotę, pojazdy opancerzone, artylerię i lotnictwo. W odpowiedzi członkowie NATO stosują artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego dotyczący wspólnej obrony i nawiązują zaciętą walkę z agresorem.
Oczywiście Murinus i Botnia to fikcyjne kraje, a Occacus to nieistniejący blok. Tak nazwano hipotetycznego wroga w scenariuszach zakrojonych na szeroką skalę manewrów NATO w ostatnich latach. Sojusz ćwiczył reakcję na atak Rosji — jej samej lub z Białorusią — na swoją wschodnią granicę.
Po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. Zachód przestał używać fikcyjnych nazw potencjalnych napastników. W styczniu 2024 r. niemiecki „Bild” donosił, iż zdobył tajny dokument Bundeswehry opisujący możliwy scenariusz wojny między Rosją a NATO, do której mogłoby dojść już latem 2025 r.
Wygląda on następująco: najpierw Kreml gromadzi wojska w pobliżu granic Polski i Litwy pod pretekstem ćwiczeń.
Następnie prowokuje konflikt graniczny w rejonie przesmyku suwalskiego. Ten obszar na granicy Litwy i Polski, łączący kraje bałtyckie z resztą UE, jest uważany za najbardziej wrażliwy punkt NATO. W odpowiedzi na działania Moskwy sojusz decyduje się na przerzucenie dodatkowych sił zbrojnych w rejon konfliktu.
Komentując artykuł opublikowany przez „Bild”, NATO podkreśliło, iż przytoczony dokument nie jest prognozą, ale scenariuszem szkolenia, który zawsze opiera się na wydarzeniach fikcyjnych. Jednocześnie wyjaśniło, iż w obecnych okolicznościach „bardziej celowe jest stosowanie nazw istniejących państw i regionów geograficznych” niż wymyślanie fikcyjnych podmiotów.
Odstraszanie
Publikacja „Bilda” przyciągnęła szczególną uwagę, ponieważ nieco wcześniej Boris Pistorius, minister obrony Niemiec, mówił nie o podręcznikowym scenariuszu, ale o konkretnej prognozie. Ostrzegł, iż ataku Rosji na kraje NATO można spodziewać się w ciągu najbliższych „pięciu do ośmiu lat”.
Oświadczenie Pistoriusa wywołało falę podobnych prognoz. Źródła Bloomberga w zachodnich agencjach wywiadowczych podawały, iż Kreml zaatakuje sojusz w ciągu najbliższych trzech do pięciu lat. Szef estońskiego wywiadu zagranicznego Kaupo Rosin ostrzegł z kolei, że Rosja rozpocznie konflikt na pełną skalę z NATO „w ciągu mniej więcej dekady”. O potrzebie przygotowania się do wojny mówiły również władze Szwecji.
Na początku 2025 r. temat ten przez cały czas jest aktualny. — Wiele naszych krajowych służb wywiadowczych przekazuje nam informacje, iż Rosja może przetestować naszą gotowość do obrony za trzy do pięciu lat. Mówi się, iż jestem jastrzębiem wobec Rosji. Ja jednak myślę, iż odnoszę się do niej po prostu realistycznie — powiedziała przewodnicząca dyplomacji unijnej Kaja Kallas 22 stycznia na dorocznej konferencji Europejskiej Agencji Obrony (EDA) w Brukseli.
Fiński politolog i pracownik naukowy Instytutu Polityki Międzynarodowej Jyri Lavikainen w rozmowie z portalem NGJ zasugerował, iż Kreml mógłby zdecydować się na agresję, gdyby dostrzegł sprzyjające ku temu „okienko możliwości”. Zdaniem specjalisty pojawi się ono, gdy spełnione zostaną dwa warunki.
— Przede wszystkim Moskwa musi stwierdzić, iż Stany Zjednoczone nie wypełnią swojego zobowiązania obrony Europy lub iż nie są w stanie zagwarantować jej obrony w danym momencie z powodu zaangażowania w inną wojnę, na przykład z Chinami — powiedział Lavikainen.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/44f20aefbd2ee73c15ae5c66c294996b.jpg)
Donald Trump w Gabinecie Owalnym Białego Domu w Waszyngtonie, 10 lutego 2025 r.
O takim scenariuszu mówią również eksperci z Royal United Services Institute (RUSI), think tanku zajmującego się obronnością i bezpieczeństwem. Zakładają, iż w latach 2026-2028 Pekin może spróbować wprowadzić blokadę albo dokonać inwazji na Tajwan lub inne sporne terytoria. Wówczas Stany Zjednoczone będą zmuszone wypełnić swoje zobowiązania wobec sojuszników na tym teatrze działań wojennych i w konsekwencji nie będą mogły gwałtownie przerzucić wielkich posiłków do Europy.
Jeśli chodzi o działania Rosji, może to być ograniczony — jeżeli chodzi o skalę — atak na wschodnie granice NATO, który „przetestowałby determinację sojuszu i ujawnił brak pełnej solidarności między jego członkami” — stwierdził Jamie Shea, były zastępca sekretarza generalnego NATO ds. nowych wyzwań związanych z bezpieczeństwem. W rozmowie z NGJ ostrzegł, iż w takim scenariuszu sojusz byłby postrzegany jako „pusta skorupa”, co „pozwoliłoby Putinowi zastraszyć kraje Europy kontynentalnej, zdobyć tam wpływy i wciągnąć je w swoją orbitę polityczną i gospodarczą”.
Drugi warunek, który mógłby otworzyć Kremlowi „okienko możliwości”, o którym mówił Jyri Lavikainen, związany jest z dynamiką rozwoju zdolności obronnych Federacji Rosyjskiej i państw europejskich.
— Rosja jest w stanie gwałtownie zwiększać swój potencjał militarny. jeżeli Europa nie będzie postępować w ten sam sposób, to równowaga sił w perspektywie krótkookresowej może przesunąć się na korzyść Kremla do tego stopnia, iż uzna to za wyjątkową okazję do ataku — ocenił Lavikainen.
Szybsze tempo rozbudowy rosyjskiej armii
To, iż „tempo odbudowy armii rosyjskiej było, szybsze niż spodziewali się analitycy zachodni”, zauważył również Quincy Institute for Responsible Statecraft, amerykański think tank specjalizujący się w polityce zagranicznej USA. Dodał jednak, iż „gotowość rosyjskich sił zbrojnych prawdopodobnie nie będzie głównym czynnikiem determinującym podjęcie przez Moskwę decyzji o inwazji”.
Według Jamiego Shea decydującymi czynnikami mogą być działania Donalda Trumpa i wynik wojny w Ukrainie. jeżeli prezydent USA przekona sojuszników do zwiększenia wydatków na obronę i nie zmniejszy obecności wojsk amerykańskich w Europie, NATO stanie się dla Rosji jeszcze poważniejszą siłą odstraszającą.
W przypadku „realnego porozumienia pokojowego” w sprawie konfliktu w Ukrainie wiele państw europejskich „mogłoby uczestniczyć w rozmieszczeniu sił pokojowych w strefie buforowej między Ukrainą a Rosją”, co również powstrzymałoby ambicje Kremla — ocenił Jamie Shea.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/e5688df7aa203c3fd2258611fbde297a.jpg)
Kaja Kallas rozmawiająca z mediami przed nieformalnym spotkaniem przywódców UE w Brukseli, 3 lutego 2025 r.
Pogląd, iż Kreml można powstrzymać przed agresją samą siłą, oznacza, iż Europa musi zwiększyć swoje zdolności obronne do poziomu porównywalnego z rosyjskim. Europejscy politycy najwyraźniej to rozumieją. Na wspomnianej konferencji w Brukseli Kaja Kallas powiedziała, iż Europa musi „inwestować w swój potencjał militarny”, czyli zwiększać wydatki na obronę, ze świadomością, iż nie chodzi tylko o zapobieganie wojnie, ale także o przygotowanie się do niej.
Komisarz UE ds. obrony Andrius Kubilius powtórzył ten apel, wzywając wszystkie kraje europejskie do znacznego zwiększenia ich zdolności obronnych. Uzasadnił to faktem, że „za pięć lat Rosja może być gotowa do starcia zbrojnego z NATO i UE”.
Więcej wojska
Wobec możliwości eskalacji konfliktu niektóre kraje NATO, zwłaszcza te położone geograficznie blisko Rosji, zaczęły intensywnie wzmacniać swoje zdolności obronne, przede wszystkim zwiększając liczbę sił zbrojnych.
Władze Polski już w 2024 r. planowały zwiększyć liczbę żołnierzy. Minister obrony podkreślił, iż przez cały czas będzie ich przybywać, bo będą już „przeszkoleni ludzie, którzy złożyli przysięgę i przeszli do rezerwy”.
Szwecja, nowy członek sojuszu, planuje zwiększyć liczbę żołnierzy z obecnych 88 tys. do 115 tys. do 2030 r. Kolejny „nowicjusz” w NATO — Finlandia — polega na rezerwistach. W czasie pokoju w jej armii służy około 23 tys. osób. Prezydent Alexander Stubb powiedział jednak, iż w przypadku konfliktu zbrojnego kraj może wystawić do obrony 280 tys. ludzi.
Estońska armia może rosnąć jeszcze bardziej imponująco w ujęciu procentowym. w tej chwili ma ok. 4,5 tys. żołnierzy zawodowych, ale w każdej chwili można powołać do służby 90 tys. rezerwistów.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/76d166e5c30bac5c9554baf335fc7ad0.jpg)
Szwedzcy żołnierze podczas ćwiczeń wojskowych Baltops 24 na wyspie Uto, 11 czerwca 2024 r.
Kraje bardziej oddalone od Rosji również chcą zwiększyć liczbę żołnierzy. W grudniu 2024 r. minister obrony Niemiec Boris Pistorius ogłosił, iż siły zbrojne Niemiec zamiast 180 tys. żołnierzy w tej chwili będą liczyć 230 tys. wojskowych. Hiszpania postawiła sobie cel zwiększyć siły zbrojne o 20 tys. żołnierzy w ciągu dekady, aby osiągnąć ustawowy pułap 140 tys.
Zachodzące zmiany mają charakter nie tylko ilościowy, ale także strukturalny. Przykładowo od 1 stycznia 2025 r. w Chorwacji przywrócono pobór do wojska. Służba trwa dwa miesiące. Na Łotwie obowiązkową 11-miesięczną służbę w armii przywrócono w 2023 r. Boris Pistorius nazwał błędem likwidację w 2011 r. obowiązkowej służby wojskowej w Niemczech. W 2024 r. nie nalegał jednak na jej przywrócenie.
Na takie działania państw europejskich wpływają nie tylko prognozy służb wywiadowczych, ale także konkretne procesy zachodzące równolegle w armii rosyjskiej. We wrześniu 2024 r. Putin podpisał dekret o zwiększeniu liczby rosyjskich sił zbrojnych o 180 tys. żołnierzy — do 1,5 mln. To wartość porównywalna z liczbą personelu wojskowego w samych Stanach Zjednoczonych wynoszącą 1,3 mln. Z kolei NATO w lecie ubiegłego roku dysponowało łącznie 3,37 mln wojskowych.
Równolegle z procesem zwiększania liczebności armii niektóre kraje sojuszu prowadzą kampanie informujące ludność o zasadach zachowania w czasie wojny. Przykładowo pod koniec 2024 r. mieszkańcy Szwecji zaczęli otrzymywać pocztą zaktualizowaną broszurę zatytułowaną „W razie sytuacji kryzysowej lub wojny”.
„Poziom zagrożenia militarnego rośnie. Musimy być przygotowani na najgorszy scenariusz — atak zbrojny na Szwecję” — można przeczytać na początku publikacji. Dalej jej autorzy zalecają, by zaopatrzyć się w zapasy wszystkiego, co jest potrzebne do przetrwania w domu: wody pitnej, świec, konserw, papieru toaletowego itp. Szczególną uwagę zwracają na leki, także tabletki jodowe, które byłyby przydatne w przypadku uderzenia nuklearnego i gwałtownego wzrostu poziomu promieniowania. Finlandia, Norwegia i Dania podjęły podobne środki w celu informowania ludności o możliwych zagrożeniach.
„Jeże” na granicy
Oprócz zwiększania liczebności armii i uświadamiania społeczeństwa rządy planują również podjąć działania mające na celu wzmocnić granicę. Rok temu ministrowie obrony państw bałtyckich uzgodnili, iż wspólnie zbudują system fortyfikacji na granicach z Rosją i Białorusią. Jak wyjaśnił wówczas Hanno Pevkur, estoński minister obrony, wojna w Ukrainie „pokazała, iż oprócz sprzętu, amunicji i żołnierzy do obrony Estonii niezbędne są również struktury obronne”.
Zgodnie z tymi umowami w sierpniu na Litwie, w pobliżu miasta Podbrodzie, pojawił się pierwszy tzw. park kontrmobilności wroga. To tam, w pobliżu granicy z Białorusią, znajdują się w tej chwili różne zapory, takie jak „zęby smoka” i „jeże”, a także punkty kontrolne. Do maja 2025 r. podobnie konstrukcje powinny pojawić się w innych potencjalnie niebezpiecznych punktach.
Estonia ma rozpocząć w tym roku budowę 600 betonowych bunkrów, z których każdy będzie mógł w razie konieczności pomieścić do dziesięciu żołnierzy wraz ze sprzętem. Ponadto w planach ma ustawić „zęby smoka”, płoty, rozciągnąć zapory z drutu kolczastego i ustawiać miny przeciwczołgowe. Na granicy wodnej może pojawić się łańcuch boi z ostrzami tnącymi, podobny do tego, który latem 2023 r. władze Teksasu rozciągnęły na rzece Rio Grande na granicy z Meksykiem.
Na Łotwie w październiku 2024 r. ogłoszono, iż ukończono stawianie zapór na długości 222 km z zaplanowanych 283 km. Wszystkie konstrukcje będą gotowe do października 2025 r. Łotwa intensywnie buduje również umocnione stanowiska dla żołnierzy, rowy przeciwczołgowe, pola minowe i inne bariery oraz składy amunicji.
Polska w 2024 r. przyjęła własny narodowy program odstraszania i obrony „Tarcza Wschód”, przewidujący budowę podobnych umocnień, przeszkód i systemów obserwacji. Całkowity budżet programu, który potrwa do 2028 r., szacowany jest na 10 mld zł (ok. 2,5 mld dol.). Jednocześnie Polska zgadza się z krajami bałtyckimi, iż finansowanie zabezpieczenia wschodnich granic NATO powinno pochodzić nie tylko z budżetów krajowych, ale także z budżetu ogólnoeuropejskiego.
— Wojna Rosji przeciwko Ukrainie pokazała, iż tworzenie fizycznych przeszkód w otwartym terenie, pozbawionym naturalnego ukształtowania ułatwiającego obronę, ma pierwszorzędne znaczenie choćby w zaawansowanych technologicznie działaniach wojennych – podkreślili ministrowie obrony we wrześniowym wspólnym oświadczeniu bałtyckiej czwórki.
Dyplomaci z państw UE, z którymi rozmawiała Agencja Reutera, oszacowali koszt budowy linii obronnej długiej na 700 km na ok. 2,5 mld euro (10 mld zł). Jednak pod koniec roku Komisja Europejska przeznaczyła tylko 170 mln euro (687 mln zł) na wzmocnienie obrony europejskich granic z Rosją i Białorusią, a i to nie dla czterech, ale sześciu państw (w tym Finlandii i Norwegii). To wyraźnie pokazało, iż Bruksela główną rolę w obronie państw Europy Wschodniej powierza NATO.
Nowe stare myślenie
Stosunek NATO do potencjalnego ataku na wschodnią flankę również w ostatnich latach ulegał stopniowym zmianom. Doświadczenie inwazji Rosji na Ukrainę zmusiło sojusz do ostatecznej zmiany podejścia do obrony granic.
— Po przystąpieniu państw Europy Środkowej i Wschodniej do sojuszu w latach 90. i 2000. obecność NATO tam była bardzo ograniczona. Chodziło wtedy o to, by nie prowokować Moskwy — powiedział Jamie Shea w wywiadzie dla portalu NGJ.
Przypominał on, iż w 1997 r. pakt zobowiązał się do tzw. „trzech nie”: nierozmieszczania sił zbrojnych, infrastruktury wojskowej i broni nuklearnej w Europie Środkowej i Wschodniej w normalnych warunkach pokojowych. W tamtym okresie Moskwę postrzegano w Brukseli jako partnera.
Nastawienie zaczęło się zmieniać po wybuchu wojny w Gruzji w 2008 r. Według admirała Roba Bauera, przewodniczącego Komitetu Wojskowego NATO, to właśnie wtedy kraje członkowskie sojuszu zaczęły przygotowywać się do konfrontacji z Rosją. Postanowiły wrócić do zasady kolektywnej obrony przed globalnym przeciwnikiem, która dominowała w czasach zimnej wojny.
Po aneksji Krymu w 2014 r. NATO „znalazło się pod silną presją ze strony państw Europy Wschodniej, nalegających na rozmieszczenie wojsk oraz składowanie broni i amunicji na ich terytorium”. Wcześniejsze ustalenia oznaczały bowiem, iż w przypadku agresji siły rosyjskie wtargnęłyby na zachód, nie trafiając na istotny opór na wschodnich granicach NATO —przypomniał Jamie Shea.
W rezultacie w 2017 r. NATO rozmieściło cztery wielonarodowe grupy bojowe wielkości batalionu w ramach tzw. wzmocnionej wysuniętej obecności EFP (Enhanced Forward Presence) na Łotwie, Litwie, w Estonii i Polsce.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/4f96d6ea48f20a1de8ef484f9d3b6eae.jpg)
Król Hiszpanii i prezydent Łotwy podczas wizyty w bazie wojskowej Adazi w celu spotkania z hiszpańskim kontyngentem w ramach wzmocnionej Wysuniętej Grupy Bojowej NATO na Łotwie, 25 czerwca 2024 r.
Powinno to być czynnikiem odstraszającym, ponieważ teraz jakikolwiek atak nieuchronnie doprowadziłby do starcia z tymi siłami, a tym samym z całym NATO. Po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę utworzono jeszcze cztery takie grupy bojowe: w Bułgarii, na Węgrzech, w Rumunii i na Słowacji.
Zdaniem Jyri Lavikainena „w wyniku rosyjskiej inwazji na Ukrainę członkowie NATO uświadomili sobie, iż jeśli jednak dojdzie do rosyjskiej inwazji, to będzie ona tak brutalna, iż sojusz, planując obronę swojej wschodniej flanki, powinien polegać na wysuniętej obronie, a nie na posiłkach”. A to oznacza ciągłe wzmacnianie obecności wojskowej w pobliżu granicy z Rosją i Białorusią.
W 2021 r. mówiono o 4600 żołnierzach w czterech wysuniętych grupach obronnych. Po rozpoczęciu wojny rosyjsko-ukraińskiej liczba ta zaczęła rosnąć i w listopadzie 2022 r. przekroczyła 10 tys. Kraje NATO rozpoczęły proces ich rozbudowy z poziomu batalionu do poziomu brygady, jednostki bojowej liczącej kilka tysięcy osób. Tą drogą poszły na przykład Niemcy. Ich celem jest stworzenie stałej niemieckiej bazy wojskowej na Litwie dla 5 tys. żołnierzy do 2027 r.
Zatrzymać wroga i czekać na pomoc
Analitycy twierdzą jednak, iż środki te nie wystarczą, by powstrzymać i odrzucić potencjalnego przeciwnika. przez cały czas pozwolą jedynie spowolnić inwazję w oczekiwaniu na główne siły NATO.
Jak zauważyła Rada Atlantycka, „nie mając czołgów, samolotów i dysponując tylko skrajnie ograniczoną artylerią i obroną powietrzną, państwa bałtyckie w przypadku inwazji prawdopodobnie upadłyby w ciągu tygodnia”. Estoński pułkownik Mati Tikerpuu, dowódca jednej z dwóch brygad wojskowych tego kraju, przyznał, iż republika „mogłaby wytrzymać inwazję ze strony Rosji przez kilka tygodni”, czekając na „przybycie posiłków alianckich”.
W przypadku rzeczywistej agresji Kremla na Europę uruchomiony będzie system uzgodniony na szczycie NATO w Madrycie w 2022 r. Wcześniej siły szybkiego reagowania sojuszu liczyły ok. 40 tys. żołnierzy. Na spotkaniu zdecydowano jednak, iż powinny być znacznie większe. w tej chwili szacuje się, iż w ciągu pierwszych dziesięciu dni od podjęcia decyzji do działań bojowych może być skierowanych 100 tys. żołnierzy. To dwa razy więcej i dwa razy szybciej niż zakładały plany NATO z 2022 r.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/37d56dfaa78cf1c08ecafdb90dcaae8f.jpg)
Władimir Putin w Ogrodzie Aleksandrowskim w Moskwie, 22 czerwca 2024 r.
Druga faza zakłada rzucenie do dzałań kolejnhych 200 tys. żołnierzy z państw NATO w ciągu 10-30 dni. Następnie, w razie potrzeby, można je uzupełnić kolejnymi 500 tys. wojskowych w ciągu 30-180 dni. W tym czasie powinny dołączyć siły zza oceanu. Jak donosił w 2024 r. dziennik „The Telegraph”, powołując się na swoje źródła, NATO opracowało już trasy szybkiego przerzutu amerykańskich wojsk i sprzętu wojskowego na kontynent europejski w przypadku wojny lądowej z Rosją na wielką skalę.
W artykule wymieniono pięć tras do strefy konfliktu: z portów w Holandii, Włoszech, Grecji, Turcji i Norwegii. Poza trzema wymienionymi grupami wojsk do oddzielnej kategorii zaliczono Sojusznicze Siły Reagowania ARF (Allied Reaction Force), utworzone w 2024 r. w celu natychmiastowej odpowiedzi na sytuacje kryzysowe.
Jamie Shea jest zdania, iż kluczowym wyzwaniem dla Sojuszu Północnoatlantyckiego jest w tej chwili znalezienie „równowagi między skuteczną obroną na froncie i wysoce mobilnymi siłami rezerwowymi, które można gwałtownie rozmieścić w dowolnym zakątku terytorium NATO”. Dlatego też „tak ważne są duże ćwiczenia powietrzne, lądowe i morskie, testujące gotowość NATO do reagowania na kryzysy i zdolność wygrywania dużych bitew”. I takich ćwiczeń jest coraz więcej — dodał rozmówca portalu NGJ.
Przykładowo w 2024 r. podczas manewrów Steadfast Defender 2024 wojska NATO przećwiczyły szereg różnych scenariuszy tego rodzaju, w tym transfer żołnierzy i sprzętu z Ameryki Północnej do Europy, a następnie odpieranie — wraz z wojskami europejskimi — ataków hipotetycznego wroga. Były to największe manewry od zakończenia zimnej wojny. Uczestniczyło w nich ponad 90 tys. żołnierzy z 32 państw członkowskich NATO.
Kwestia finansowania
Pod koniec 2023 r. admirał Rob Bauer, szef Komitetu Wojskowego NATO, w jednym ze swoich wystąpień zauważył, iż plany wojskowe sojuszu skupione na przeciwdziałaniu Rosji „liczą już 4500 stron”, a „teraz trzeba zająć się możliwością ich realizacji w rzeczywistości”. A to zależy od tego, ile każdy z sojuszników jest skłonny wydać na armię.
Szefowie NATO podkreślają, iż w tej kwestii najważniejsze jest zagwarantowanie odpowiednich nakładów na obronę, aby przeciwstawić się Moskwie. Sekretarz generalny sojuszu Mark Rutte wielokrotnie apelował do wszystkich państw członkowskich, aby zwiększyły swoje budżety na armię. W 2024 r. 23 z 32 państw członkowskich NATO osiągnęło docelowy poziom nakładów na obronność — 2 proc. krajowego PKB. Jest to rekordowy wskaźnik w historii sojuszu, ale zdaniem wielu daleki od koniecznego.
![](https://images4.polskie.ai/images/289565/27490212/a6d92517e5c907d4792808c665573b47.jpg)
Premier Szwecji Ulf Kristersson witający szwedzkich żołnierzy rozmieszczonych w Wielonarodowej Brygadzie NATO podczas wizyty w bazie wojskowej na Łotwie, 7 lutego 2025 r.
17 stycznia Litwa ogłosiła zamiar zwiększenia wydatków na obronność do 5-6 proc. PKB od 2026 r. Prezydent kraju uzasadniał to tym, że „wciąż możliwa jest agresja militarna Rosji”. Taka decyzja musi podobać się głównemu lobbyście podobnych przedsięwzięć — Donaldowi Trumpowi, który domaga się od państw NATO podniesienia nakładów na armię do 5 proc. Same Stany Zjednoczone wydały w ubiegłym roku na obronność 3,4 proc. PKB, czyli 967,7 mld dol. (3,9 bln zł). Tymczasem wszystkie inne kraje NATO wydały łącznie 507 mld dol. (ok. 2 bln zł).
Dla wielu członków sojuszu cel 5 proc. PKB jest jednak w tej chwili całkowicie nierealny. Powiedzieli to wyraźnie na przykład kanclerz Niemiec Olaf Scholz i włoski minister obrony Guido Crosetto. Według źródeł dziennika „Financial Times” czerwcowy szczyt NATO zajmie się kompromisowym rozwiązaniem – zaproponuje, by wszystkie państwa sojuszu przeznaczały na obronę 3 proc. PKB.
Zimna wojna 2.0
Moskwa wyciągnęła z tych działań taki wniosek, iż NATO przygotowuje się do zbrojnej konfrontacji z nią, a tym samym „zwiększa napięcie i destabilizuje sytuację na świecie”. Tak powiedzieli, między innymi, rosyjski minister obrony Andriej Biełousow i wiceminister spraw zagranicznych Rosji Aleksandr Gruszko.
Rosyjscy urzędnicy i wojskowi zawsze podkreślają, iż cała odpowiedzialność spoczywa i będzie spoczywać na Sojuszu Północnoatlantyckim. Moskwa odrzuca twierdzenie, iż to „Rosja chce zaatakować NATO”. Władimir Putin nazwał takie przypuszczenia „bzdurą” i „nonsensem”, a tych, którzy je wygłaszają — „pomyleńcami tępymi jak noga stołowa”.
Pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę najwyraźniej spowodowała jednak, iż obie strony przeszły od konfrontacji słownej do siłowej, która po zakończeniu zimnej wojny i upadku ZSRR wydawała się odległą przeszłością. W ciągu ostatnich trzech lat Rosja znacznie zwiększyła swój potencjał militarny i z pewnością przez cały czas będzie to robić. W odpowiedzi kraje NATO podniosły poziom gotowości na ewentualne zagrożenia militarne.
Umacnianie granic, zwiększanie wydatków na obronność, podnoszenie liczebności armii narodowych, zwiększanie zbrojeń i doskonalenie współdziałań w ramach NATO w wyniku regularnych ćwiczeń sprawia, iż dla Moskwy cena ewentualnej agresji wyraźnie wzrosła. Za odstraszający czynnik psychologiczny można też uznać stale obecny w krajach zachodnich temat możliwości ataku ze strony Rosji i apele o przygotowanie się na to.
Jednak głównym zabezpieczeniem przed bezpośrednim starciem militarnym Rosji z krajami NATO, które są dziś bliżej bezpośredniego konfliktu niż kiedykolwiek wcześniej, pozostaje, podobnie jak w czasach zimnej wojny, broń nuklearna. Dysponują nią Federacja Rosyjska, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja.
Koncepcja strategiczna NATO przyjęta na szczycie w 2022 r. mówi, iż podstawowym celem potencjału nuklearnego sojuszu jest „zachowanie pokoju, zapobieganie przymusowi i odstraszanie agresji”. W rosyjskiej doktrynie nuklearnej zaktualizowanej w listopadzie 2024 r. są podobne w swej istocie sformułowania: broń nuklearna to „środek odstraszania, którego użycie jest działaniem ostatecznym i wymuszonym”. Podkreślono również, iż Rosja „podejmuje wszelkie niezbędne wysiłki w celu zmniejszenia zagrożenia nuklearnego”. Sam Putin wielokrotnie powtarzał, iż „w wojnie nuklearnej nie będzie zwycięzców”.
Groźba wojny nuklearnej przez dziesięciolecia powstrzymywała Moskwę i Zachód przed niekontrolowaną eskalacją konfliktu. Napisano o tym, na przykład, w tajnym raporcie CIA z 1978 r. odtajnionym w 2012 r. Dokument ten zawierał scenariusze wojny między NATO a Układem Warszawskim, sojuszem wojskowym i politycznym państw socjalistycznych kierowanym przez Moskwę.
Zauważając, iż „decydującym teatrem operacji militarnych w konflikcie na dużą skalę między NATO a Układem Warszawskim byłaby Europa Środkowa”, analitycy CIA podkreślili, iż „z radzieckiego punktu widzenia ryzyko zaangażowania się w wojnę z NATO może być niezwykle wysokie” ze względu na „możliwość eskalacji takiej wojny do wojny nuklearnej o nieprzewidywalnych konsekwencjach”. Autorzy raportu wskazali na możliwość „eskalacji do zmasowanych uderzeń nuklearnych przeciwko Związkowi Radzieckiemu”, co byłoby „ogromnym zagrożeniem dla samego istnienia ZSRR”.
Po zamienieniu skrótu „ZSRR” na słowo „Rosja” teza ta jest przez cały czas aktualna.