"Profanacja, dno, paskudny". "Putin" budzi w widzach odrazę, ale jednego Vedze odmówić nie można

natemat.pl 18 godzin temu
Kiedy wydawało się, iż Patryk Vega niczym nas już nie zaskoczy po swojej filmowej autobiografii, reżyser nakręcił "dzieło" o Władimirze Putinie. To ambitny projekt z dużym budżetem, a sam autor nazywa go "pierwszym deepfake'owym filmem", bo dyktator na ekranie to połączenie aktora i sztucznej inteligencji. Jednak tym razem Vega się zagalopował i zwyczajnie przesadził, chociażby wplątując w życiorys Putina... demony. Miażdżące recenzje nie pozostawiają złudzeń, a nad moralnością tego projektu też można się zastanawiać.


Jeśli jesteś odważny/a i zamierzasz iść na "Putina" do kina, to uwaga, spoilery.

O "Putinie" nie jest jakoś nadzwyczajnie głośno w Polsce. Owszem, mówi się o nim, są kontrowersje ("Putin w pieluchach"), sporo mówi się też o zastosowaniu sztucznej inteligencji w kinie, a Patryk Vega mocno promuje swój najnowszy film. Nie jest to jednak szum medialny na miarę, chociażby "Botoksu" czy "Polityki".

Dlaczego? Dziś Vega stracił już swoje miano "kontrowersyjnego reżysera, którego nienawidzą krytycy, a kochają widzowie", bo widzowie... najwyraźniej przestali go kochać. Ostatnie filmy były klapami finansowym, a jeden był gorszy od drugiego. Po fatalnej autiobiografii "Niewidzialna wojna" z 2022 roku od Vegi odwróciła się choćby część wiernych fanów, która lubiła "Pitbulla" (dziś aż trudno uwierzyć, iż ten wyszedł spod jego ręki), "Kobiety mafii" czy "Botoks".

Dziś Vega to naczelny autor paździerzy, ale o... olbrzymim ego (w końcu nakręcił film o samym sobie). Wydaje się, iż 48-latek naprawdę wierzy, iż jest prorokiem i piewcą prawdy absolutnej, bo w swoich filmach odszedł już od gangstersko-kryminalnych klimatów, które choćby mu wychodziły. Teraz bierze się za wielkie, "zakazane" tematy, które wstrząsną publiką, jak handel dziećmi ("Small World", "Oczy diabła") czy właśnie dyktatura Władimira Putina.



Jednak ostatnie porażki oraz robienie deepfake'owego filmu o człowieku, który bombarduje Ukrainę, to już chyba dla polskich widzów naprawdę za dużo.

"Putin" Patryka Vegi kosztował aż 15 milionów dolarów. Kręcono go choćby na Kremlu


I być może również dla producentów, bo Vega sfinansował film sam i ze środków prywatnych (kosztował 15 milionów dolarów, czyli około 60 milionów złotych, co jest sporą sumą jak na polskie realia).

"Wielu dystrybutorów i firm odczuwało strach. Jedna agencja PR w Stanach Zjednoczonych powiedziała, iż obawiają się, iż Putin uderzy rakietą w ich budynek" – mówiła postać Putina, która prężnie promowała swój film na międzynarodowych targach, m.in. w Cannes czy na American Film Market.

Owszem, na Filmwebie "Putin" ma ocenę 4,6/10 (czyli więcej od "Niewidzialnej wojny" z katastrofalnym 1,9), ale jedynie z 1,6 tysiąca ocen. A film hula w kinach już od kilku dni. Dystrybutorzy raczej nie mają złudzeń, iż "mocny temat" i nazwisko Vegi przyciągną publiczność, bo w sieci Cinema City seanse w tygodniu są trzy dziennie, w Multikinie – dwa. Vega po prostu nie przyciąga już ludzi do kin.

"Putin" kokosów więc w Polsce raczej nie zarobi, choć obietnice kontrowersji ("film, którego nie chciał wypuścić Kreml" – głosi plakat) mogą skusić zbłąkanych widzów.

Jednak być może produkcja Vegi odniesie większy sukces za granicą, gdzie zła sława autora własnej autobiografii jeszcze nie dotarła. Tak, film "Putin" jest prezentowany również poza Polską. Został już sprzedany do ponad 35 krajów, podobno planowane są premiery m.in. w Austrii, Szwajcarii, Holandii, Belgii, Luksemburgu, Czechach, na Słowacji i w Wielkiej Brytanii.



Ze spisu premier na IDMb (gdzie ocena filmu to 2,9 na podstawie 188 recenzji) wynika, iż film wszedł już do polskich, niemieckich, irlandzkich i amerykańskich kin, a 17 stycznia obejrzą go tureccy widzowie. Z kolei "Variety" pisze o nadchodzących premierach w Azji (Korea Południowa, Japonia, Tajlandia, Indonezja, Filipiny, Malejza, Brunei, Singapur, Wietnam, Kambodża, Laos, Mjanma, Tajwan, Hong Kong).

Zresztą pokazanie "Putina" światu od początku było planem reżysera i scenarzysty. Film celowo film jest angielskojęczyzny, ba, nie ma choćby polskiego artykułu w Wikipedii (są wersje angielska, ukraińska, hiszpańska i portugalska). Rezultat jest taki, iż o "Putinie" – najczęściej w kontekście zastosowania sztucznej inteligencji – piszą zagraniczne media i to tak prestiżowe, jak "Variety", "Independent" czy "Hollywood Reporter".

Rozmachu "Putinowi" zresztą odmówić nie można. "Akcja przenosi się z tajgi na pustynię, z zamkniętej czarnobylskiej zony pod jerozolimską Ścianę Płaczu. Film kręcony był na kilku kontynentach, wysadzono przy okazji kilka budynków i rozbito sporo samochodów" – pisze recenzent Wirtualnej Polski Przemek Gulda.

Faktycznie nowy film "Vegi" był kręcony przez 18 miesięcy w Polsce, Izraelu, Syrii, Jordanii i... Rosji. Operator cichaczem kręcił na Placu Czerwonym, aby zdobyć ujęcia Kremla.

– Zaczynałem swoją przygodę filmową jako reżyser dokumentalny, jeżdżąc trzy lata z programem "Wydział zabójstw". To były lata 90. Musiałem wtedy wypracować system, którego wcześniej nie było, a mianowicie ukryte kamery w samochodach, w kostiumach, w torbach... I te doświadczenia zastosowałem teraz, kiedy chcieliśmy nakręcić sceny przed Kremlem. Przecież normalnie nikt by mi nie dał na to zgody – opowiadał w podcaście "Rachunek sumienia".



Z kolei sceny nalotów są prawdziwe. Jak tłumaczył Vega, "wszedł w kooperację z operatorami z Ukrainy, którzy kręcili prawdziwe bombardowania miast z dronów i swoimi kamerami". Prawdziwy jest też Grób Jezusa w Jerozolimie, bo reżyserowi udało się otrzymać zgodę na zdjęcia w Bazylice Grobu Świętego, mimo iż jest to zakazane. Załatwianie trwało pół roku, pomógł kolega Vegi w Mosadzie.

– To było niesamowite doświadczenie, bo nikomu się to wcześniej nie udało. Byliśmy pierwszą i pewnie ostatnią ekipą filmową w historii, która tego dokonała – chwalił się. Zaangażowania odmówić więc reżyserowi nie można.

O czym jest "Putin"? Patryk Vega opowiada jego historię przez pryzmat religii, są i demony


Wiadomo, "Putin" jest o Putinie, ale Patryka Vegi, który wpadł na pomysł swojego dzieła po inwazji Rosji na Ukrainę, nie interesowała jedynie biografia. Putin miał być czymś więcej, "artystycznym protestem przeciwko rosyjskiemu dyktatorowi i wojnie w Ukrainie".

Postanowił nakręcić więc nie tyle thriller polityczny i film psychologiczny, co własną wizję życia Putina skąpaną w duchowej symbolice, chociaż sam oficjalny opis bezpiecznie tego nie ujawnia.

"Skąd się wziął, jak doszedł do władzy, kogo zabił a komu słono zapłacił. 'Putin' to dogłębna analiza życia i psychiki rosyjskiego lidera oparta o znane fakty lub nieoficjalne przekazy – od wczesnego dzieciństwa, kiedy został porzucony przez matkę aż do czasów współczesnych i wojnę w Ukrainie. Czy da się zrozumieć motywy i działania jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci współczesnej polityki? Czy czeka nas III wojna światowa?" – brzmi.

Jeśli chodzi o samą fabułę, czytamy: "Putin jest na szczycie władzy. Prawie osiągnął swoje marzenie i odbudował rosyjskie imperium. Zamknął usta wrogom, przyjaciół nie ma, a w Moskwie rządzi strach. Cały świat boi się Rosji, ale jej nie ceni, a sam Putin stał się własną karykaturą. Wszyscy czekają na upadek najbardziej znienawidzonego i niebezpiecznego dyktatora naszych czasów".

I faktycznie, akcja zaczyna się w 2026 roku, kiedy Putin leży w pielusze umazany własnymi ekskrementami na szpitalnej podłodze, a doradcy karmią go nieprawdziwymi informacji o wielkich sukcesach Rosji (już w samym zwiastunie te sceny są barbarzyńsko wręcz brzydkie i obrzydliwe). Potem skaczemy po najnowszej historii Federacji Rosyjskiej i samego Putina, chociaż jak wynika z recenzji, nielinearność czasowa nie wydaje się tu mieć większego sensu i chyba była zabiegiem czysto artystycznym (podobnie jak kolorystyka utrzymana w... sepii).



Widzimy, więc jak małego Wołodię porzuca matka, a potem jak walczy o przetrwanie w dziwnym sierocińcu (?), gdzie dzieci są pojone bimbrem. Mały Putin jest nękany przez silniejszego chłopca, ale postanawia się bronić, zyskuje szacunek tyrana i – co pokazuje Vega wręcz łopatologicznie – tak narodził się przyszły dyktator.

Oglądamy też scenki z czasów kariery Putina w KGB, potem z jego pracy u mera Petersburga i znajomości z ciągle pijącym Borysem Jelcynem (generalnie w Rosji okiem Vegi wszyscy piją, dzieci snują się po ulicy, jest biernie, smutno i w sepii). Dalej już Kreml, atak na moskiewski teatr na Dubrowce, naloty dywanowe na Czeczenię, aż w końcu wojna w Ukrainie, zbrodnie w Mariupolu i Buczy.

To wszystko pokazane jest fragmentarycznie i w psychodeliczno-onirycznych, mało zrozumiałych scenach. Nie ma tu żadnej analizy czy komentarza. Podobnie jak w "Polityce" oglądamy po prostu Vegową wersję znanych nam wydarzeń.

To zresztą zarzuca Vedze m.in. dziennikarz Przemek Gulda z WP. Recenzent pisze, iż film się po nich "prześlizguje", ale "w żaden sposób nie dotyka ich istoty i nie mówi o nich niczego nowego i odkrywczego". "W wielu momentach okazuje się tylko ich ekranową rekonstrukcją – czasem spektakularną, ale zupełnie pustą w środku" – ocenia.

Ale fragmenty życiorysu Władimira Putina to nie wszystko, bo Vega, który nie ukrywa, iż jest mocno wierzący, postanowił przefiltrować go przez religię i duchowość. Putinowi przez całe życie towarzyszą więc dwa demony w uszankach: jeden w postaci małego chłopca (tego, który szykanował go w dzieciństwie), który przedstawia się jako Samiel, czyli anioł śmierci, a drugi młodej atrakcyjnej kobiety, która nazywa się Legion (diabły z Biblii).

To one, a zwłaszcza chłopiec, podszeptują Putinowi, co ma robić i mówić. Sterują nim cały czas i to z ich powodu rosyjski przywódca dopuszcza się złych występków, babrze się w krwi i przemocy, zdaje się mówić Vega. Polityk chce choćby walczyć z siłami zła i dlatego przyjmuje chrzest w Jerozolimie. Na kilka się to jednak zdaje, bo demoniczny chłopiec triumfuje. Podczas masakry w Buczy choćby kobieta-Legion prosi go, aby już przestał.

Brzmi absurdalnie i horrendalnie? Z recenzji wynika, iż tak właśnie jest. Justyna Bryczkowska z Gazety.pl nazywa film "alegoryczno-symboliczną opowieścią w źle pojętym stylu biblijnym o żywocie postaci negatywnej", a krytyk Jakub Marmurek pisze na Filmwebie: "Całość wygląda tak, jakby ktoś dał sztucznej inteligencji zadanie: pokaż mi, jak wyglądałby film Vegi o Putinie, gdyby był tripem po ayahuasce".

Putin zresztą posunął się jeszcze dalej, bo demony wpisuje również w wojnę w Ukrainie. Otóż ścierają się tam duchowe siły z Biblii, niczym w apokaliptycznej bitwie. A to już wielu widzów mocno odrzuciło. Dziennikarz Wirtualnej Polski nazywa ten aspekt "oburzającym", z kolei Kamij Dachnij z Onetu stwierdził, iż Vega przekroczył "delikatną granicę".

Religijny kicz to jedno, ale zabieg pod tytułem "Putinem sterują demony" w praktyce odebrał politykowi sprawczość. To nie on, to diabły. Czy Vega wybiela rosyjskiego przywódcę? Raczej nie, z jego słów wynika raczej, iż chciał uczynić z niego postać mniej straszną.



"Rosja to nie tylko państwo – to stan umysłu, w którym polityka, świat przestępczy, służby specjalne i biznes łączą się w jedno. Władimir Putin jest ucieleśnieniem tego systemu – systemu, który rozciąga swoje macki na cały świat. W moim filmie staram się uchwycić tę mieszankę władzy, strachu i deprawacji, która definiuje współczesną Rosję. Putin to symbol tego, co może się stać, gdy polityka przestaje mieć moralne granice" – pisze na Instagramie.

"Putin" to pierwszy deepfake'owy film. Stworzono go dzięki sztucznej inteligencji


Wyszła jednak bezwolna marionetka... bez mimiki.

Władimira Putina gra Sławomir Sobala, dla którego to filmowy debiut (w obsadzie są też m.in. Tomasz Dedek, Przemysław Bluszcz i Thomas Kretschmann). Aktor jest do złudzenia podobny do Rosjanina, wcześniej wcielał się już w niego na scenie. Podobno przygotował się do roli dwa lata, żeby perfekcyjnie odwzorować mimikę i poruszanie się Putina.

Byłem przekonany, iż widzowie muszą zobaczyć prawdziwego Putina na ekranie. Widzimy go codziennie w mediach – choćby najlepszy aktor z doskonałą charakteryzacją nie odda przekonująco postaci, którą cały świat tak dobrze zna – tłumaczył Vega.

– Dlatego zdecydował się na technologię AI, którą opracowała jego firma produkcyjna AIO Studios. – Technologia, której potrzebowaliśmy, nie była dostępna, a wcześniejsze próby dwóch studiów w Los Angeles i Londynie również się nie powiodły. Musieliśmy spróbować opracować własną. Dokonaliśmy przełomu, wykorzystując doświadczenie z realnego świata i używając AI wyłącznie jako mocy obliczeniowej do pomocy w tworzeniu ludzkiego podobieństwa. Technologia, którą odkryliśmy, jest przełomowa – zapewniał i chc wykorzystać ją w przyszłych projektach.

Na czym polega? Mimo iż Putina gra aktor, to na jego twarz nałożono cyfrowy make-up, który ma jeszcze bardziej upodobnić go do dyktatora (Vega: "To jest jedyna ingerencja AI w mój film. Wszystko inne jest prawdziwe").

Problem w tym, iż efekt jest dość karykaturalny, co widać już w zwiastunie. Filmowy Putin ma praktycznie jedną minę i pusty, nieobecny wzrok. Być może taki był zamysł Vegi, ale widzów to raczej odstrasza.

Przemek Gulda z WP zauważa, iż "Sobala rzadko kiedy ma w tym filmie coś do zagrania. W wielu scenach po prostu stoi, niemo wpatrując się w dal, albo porusza się sztywnym krokiem po pokoju".



Justyna Bryczkowska pisze z kolei o aktorze: "Ktoś go musi przeprosić za to, iż zmarnował tyle czasu, bo w przypadku tej produkcji było to absolutnie zbyteczne. (...) Absolutnie nie rozumiem sensu stosowania efektów specjalnych w przypadku pana Sobali, którego podobieństwo do Władimira Putina jest uderzające. Aktor zasłynął jako jego sobowtór. (...) Cóż, cały ten potencjał został brawurowo zmarnowany".

Sam Sobala jednak filmu broni. – Uważam, iż to jest ogromne dzieło. Warto, żeby każdy je zobaczył i sam ocenił – mówił w programie Oner Rano.

Opinie o "Putinie"? Masakryczne, ale niektórzy chwalą film Vegi


Niestety, sądząc po recenzjach i opiniach widzów, chyba tylko on. Owszem, wśród widzów pojawiają się głosy, iż to potrzebny film, który pozwala popatrzeć na Władimira Putina z innej perspektywy i zrozumieć jego motywy.

"Film jest bardzo dobry. Pokazuje kreacje reżysera, z którą można się zgodzić lub nie. Bardzo dobra muzyka. Film jest utrzymany w mrocznej konwencji, zawiera interesujące retrospekcje i ciekawie przestawia charakter głównej postaci od czasu jego dzieciństwa poprzez bezwzględne dążenie do władzy za wszelką cenę (poprzez) eliminowanie przeciwników politycznych".

"Film ten jest, jak widzę, nie tylko dziełem rąk ludzkich i ukazuje nam głęboki sens naszego istnienia".

"Bardzo dobrze zrobiony. Opisuje zdarzenia sprzed kilku dekad o których wiele osób już zapomniało. Pokazuje straszne skutki braku demokracji. Pokazuje do czego zdolna jest dyktatura i reżim. Zmusza do refleksji i uświadamia jak ważna w dzisiejszych czasach jest wolność słowa, przekonań".

To przykładowe pozytywne opinie z Google, jednak są to tylko okruszki w morzu krytyki (w Google średnia ocena to 2,0). Sypią się najniższe noty, nie brakuje tak mocnych określeń, jak "dno dna" czy "profanacja kina". Przeważają opinie, iż film jest nudny, niezrozumiały, źle zagrany i przypomina amatorszczyznę, dialogi są słabe, a angielskie akcenty fatalne.

"To najpaskudniejszy film, jaki w życiu widziałam – w warstwie wizualnej i ideologicznej. Piekło umysłu człowieka, który nie ma świadomości swoich ograniczeń" – oceniła Ewelina Leszczyńska z Filmwebu.



"To chaotyczne narracyjnie i pełne religijnego kiczu filmidło, które po prostu nie powinno powstać. Nie dziwi mnie, iż w trakcie przedpremierowego seansu "Putina" część widzów z niedowierzaniem reagowała na wybrane sceny. Niektórzy z nich zdecydowali się choćby opuścić salę kinową" – pisze Kamil Dachnij z Onetu.

Z kolei Justyna Bryczkowska z Gazeta.pl ocenia: "'Putin' bardziej niż opowieść z fabułą i sensem, przypomina długi fanowski zwiastun z YouTube'a. To film nieudany i to w taki sposób, iż już chyba nie wypada się z tego śmiać".

"Po seansie odnoszę wrażenie, iż być może ktoś raczej powinien panu Patrykowi na nowo wytłumaczyć, jak robi się filmy, bo reżyser ewidentnie stracił wyczucie, co widza może zainteresować i co do niego przemówi. Uwierzył w wyższość swojej wizji i wydaje mi się, iż czeka go twarde zderzenie z rzeczywistością. I jest to choćby smutne, bo mówimy tu o filmowcu, który faktycznie potrafił do kin przyciągnąć miliony widzów i poruszał zbiorową wyobraźnię" – dodaje dziennikarka.

Trudno się z tym nie zgodzić. Jednak Vega niestrudzenie promuje swój film i przekonuje, iż to wielkie i potrzebne dzieło.

Kwestie artystyczne odłóżmy jednak na chwilę bok: czy naprawdę potrzebowaliśmy filmu o Władimirze Putinie z przypomnieniami jego zbrodni? Czy konieczne było pokazanie masakry w Buczy? Moralny aspekt jest tutaj, mówiąc łagodnie, wątpliwy. Vega chciał zszokować i zszokował, ale chyba to pragnienie szokowania i ujawniania "wielkiej prawdy", już się na nim odbija. Własna wizja własną wizją, ale może czasami warto wyjść na chwilę ze swojej głowy i spojrzeć na świat. Bo ten filmu "Putin" po prostu nie potrzebuje.

Idź do oryginalnego materiału