„Profesor Śmierć” – psychopata, który dostał Nobla. Mocna rozmowa z Andrzejem Pilipiukiem

pch24.pl 3 miesięcy temu

Sam prof. Fritz Haber („Profesor Śmierć” -red.) był obrzydliwą, ale jednocześnie na swój sposób trochę fascynującą postacią. Prawdopodobnie był to kompletny psychopata. Jest jedna relacja z okolic nieopodal Bolimowa: po ataku gazowym Prusacy poszli na zdobyte linie rosyjskie. Był wśród nich prof. Haber. Pruscy oficerowie stojąc nad trupami Rosjan zasalutowali z szacunku dla pokonanego wroga, a tym czasem on zupełnie obojętnie badał skutki swojego dzieła. Skrupulatnie notował w kajeciku i tłumaczył oficerom, iż martwi Rosjanie mają posiniałe na niebiesko białka oczu, po czym wyjaśniał, jaki mechanizm chemiczny przy zatruciu chlorem spowodował ten efekt. Było to zupełnie zimne, nieludzkie podejście kata. Naukowca, ale kata. Żadnych ludzkich uczuć. Oficerowie, którzy przeprowadzili ten atak gazem, byli głęboko wstrząśnięci i zniesmaczeni jego postawą. Drugie jego odkrycie to cyklon B. Trzecie zaś to dla odmiany coś wspaniałego: syntetyzowanie amoniaku z azotu atmosferycznego. Metoda genialna, umożliwiająca bardzo tanią i łatwą produkcję dużych ilości sztucznych nawozów. To w głodującej Europie po I Wojnie Światowej pozwoliło radykalnie zwiększyć plenność zbóż, a jemu przyniosło …nagrodę Nobla. Psychopata, masowy morderca, dobroczyńca ludzkości, noblista… Do tego wszystkiego jeszcze Żyd z pochodzenia, którego niemieccy naziści, mimo jego ogromnych zasług dla pruskiej armii i rolnictwa III Rzeszy, zmusili w końcu lat 30-tych do ucieczki z kraju – mówi w rozmowie z Pch24.pl Andrzej Pilipiuk, pisarz, publicysta, autor książki „Czasy, które nadejdą” (Fabryka Słów, 2024).

Wielka Wojna to w zbiorowej pamięci przede wszystkim, czy może raczej jedynie, bitwa pod Verdun, bitwa pod Sommą – dwie wielkie i jakże krwawe walki na Zachodzie. jeżeli zaś chodzi o działania wojenne na Wschodzie, to pamięta się co najwyżej bitwę pod Tannenbergiem i obronę Twierdzy Przemyśl. Ogólnie jednak to, co działo się w tamtym strasznym czasie na Wschodzie, jest pomijane bądź zapomniane. Dlaczego?

Dla Rosji Sowieckiej przypominanie I Wojny Światowej było niewygodne. Dominowała i przez cały czas dominuje narracja, iż nieudolny car przegrał z Niemcami, a potem doszło do rewolucji. Gdyby jednak przeanalizować na zimno to, co się wówczas działo, to okazałoby się, iż historia I Wojny Światowej na Wschodzie zaczęła się odwracać w momencie, kiedy car zdjął ze stanowiska naczelnego wodza swojego kuzyna – Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza i sam objął dowództwo. W tamtej chwili sytuacja na froncie zaczęła się zmieniać na korzyść Rosji.

W związku z tym stawiam tezę, iż bolszewikom, komunistom, sowietom – jak zwał tak zwał – pamięć o tamtej wojnie nie była jakoś szczególnie potrzebna, bo pisząc o niej musieliby jednak oddać trochę honoru carskiej armii, która stawiała bohaterski opór i dokonywała spektakularnych czynów, jak podejście pod Kraków czy przełom Brusiłowa. Lepiej było to pominąć i skwitować krótkim hasłem „Nieudolność cara i przegrana wojna utorowały drogę rewolucji”.

Z kolei dla państw zachodnich odległy front wschodni był i przez cały czas jest niewygodny propagandowo. Prosty przykład: Prusacy wysłali przeciw Rosji setki tysięcy żołnierzy. A mimo to Francuzi i Brytyjczycy nie byli w stanie szkopów pokonać? Może lepiej w związku z tym milczeć i nie przypominać, iż na Wschodzie również toczyła się wojna.

Inna kwestia: Dziś Niemcy odżegnują się od swoich odwiecznych planów podboju Europy Środkowo-Wschodniej. Podczas I Wojny Światowej Prusacy zalali Polskę, opanowali szmat Białorusi, zajęli ziemie litewskie i łotewskie, głęboko wkroczyli na Ukrainę. Trzy dekady później hitlerowcy ponownie podbili Polskę, zajęli republiki nadbałtyckie, chapnęli Białoruś i całą Ukrainę, wyrwali kawał Rosji i zagrozili Kaukazowi. Moim zdaniem przywoływanie tych epizodów z I wojny światowej natychmiast budzi „niewygodne skojarzenia” z tym co działo się podczas drugiej… Lepiej skupić się na opisywaniu tego, co się działo w innych częściach świata.

A dla Polaków, który front był ważniejszy w czasie Wielkiej Wojny?

Dla nas siłą rzeczy ważniejszy był front wschodni. Wojna przetaczała się przez nasze ziemie jak przysłowiowy walec.

Proszę jednak zwrócić uwagę na jedno: TO NIE BYŁA NASZA WOJNA! Braliśmy w niej udział, nie jako państwo, ale jako naród i tylko dlatego iż zostaliśmy do tego zmuszeni. Ogłoszono mobilizację, cesarze posłali swoich poddanych na rzeź i koniec.

Polacy walczyli w armiach wszystkich zaborców. Co gorsza, często walczyli przeciwko sobie. Nie dość więc, iż była to dla nas wojna obca, to jeszcze wojna bratobójcza. Moim zdaniem właśnie to spowodowało, iż prawdę o tej wojnie chcieliśmy jak najszybciej wyprzeć z naszej świadomości. Ludzie wykształceni w szkołach oficerskich zaborców budowali wojsko niepodległej Rzeczpospolitej. Lata służby obcym wliczano im do kariery. Zarazem w wolnej Polsce nikt nie nosił na mundurze odznaczeń, choćby najbardziej zaszczytnych, otrzymanych od cara czy cesarza.

Poza tym I Wojna Światowa była niezwykle niszczycielska. Istnieje wiele map pokazujących stopień zniszczenia kraju w miejscach, gdzie front stał dłużej. To też była pewna trauma. Ludzie chcieli o tym wszystkim zapomnieć, chcieli odbudowywać ojczyznę.

I najważniejsza kwestia, z której niewielu zdaje sobie dzisiaj sprawę. Na Zachodzie wojna skończyła się w 1918 roku. W Polsce trwała ona do 1921 roku…

W zasadzie, żeby tę wojnę jakoś oswoić, ubrać w literaturę, wydać wspomnienia uczestników etc., potrzeba było czasu i dystansu.

Nam jednak tego czasu i dystansu nie dano, ponieważ 19 lat później – w 1939 roku wybuchła kolejna wielka wojna – II Wojna Światowa. To, co powstało – nie zaistniało w szerszym odbiorze. Nie zdążyło, bo okupacja hitlerowska oznaczała zniszczenie większości bibliotek państwowych oraz niezliczonej liczby prywatnych księgozbiorów. Okupacja komunistyczna ten stan jeszcze utrwaliła – „nieprawomyślne” dzieła bezwzględnie usuwano z bibliotek i niszczono. Przy okazji rozmaitych rewizji zdarzały się konfiskaty „literatury antypaństwowej”. Ergo: w okresie PRL-u dotarcie do źródeł opisujących wielką wojnę, walki o niepodległość i wojnę polsko-bolszewicką było bardzo utrudnione. Na liście prohibitów znalazł się choćby „Uśmiech Lwowa” pióra K. Makuszyńskiego.

W dodatku okrucieństwa i zniszczenia I Wojny Światowej zostały całkowicie przykryte i zepchnięte w niepamięć niewyobrażalnymi bestialstwami II Wojny Światowej.

Musimy ponadto pamiętać, iż w I Wojnie Światowej ginęli przede wszystkim żołnierze na froncie. Cywile byli oczywiście na okupowanych terenach bezlitośnie eksploatowani ekonomicznie i fizycznie, ale nie wywożono ich hurtowo do obozów koncentracyjnych. Nie miały miejsca masowe zbrodnie na ludności cywilnej. Nie było zbiorowych publicznych egzekucji przypadkowych ludzi ani łapanek. Ludność okupowanych terenów nie doświadczała tego wszystkiego, co znamy z II Wojny Światowej.

W I Wojnie Światowej zniszczenie Kalisza, o którym wspomina na końcu „Nocy i dni” Maria Dąbrowska, jawiło się straszną zbrodnią. We wrześniu 1939 roku tego typu zbrodni były setki. Wystarczy wspomnieć bombardowania Wielunia czy Frampola, dziesiątki nalotów na Warszawę i inne miasta… Ostrzeliwanie i bombardowanie kolumn uchodźców czy budynków oznakowanych symbolem czerwonego krzyża! II Wojna Światowa była więc wojną totalną, prowadzoną przeciw cywilom, przeciw całym narodom.

Dlatego wydaje mi się, iż I Wojna Światowa nie funkcjonuje w naszej pamięci historycznej tak, jak widzimy to na Zachodzie. Powtórzę: okrucieństwa II Wojny Światowej całkowicie przykryły dramat Wielkiej Wojny, wymazały go z pamięci zbiorowej, nie mówiąc już o tym, iż w czasie II Wojny Światowej zginęła cała masa ludzi, którzy mogliby być swego rodzaju łącznikiem pamięci o poprzedniej wojnie! Mężczyźni: dziadkowie i ojcowie – zostali straszliwie przetrzebieni. Dziś już o tym nie pamiętamy: pierwsze miesiące PRL-u to zakładanie setek burs i przytułków dla sierot. Wujowie, stryjowie, dalsi krewni, którzy powinni przejąć opiekę nad dziećmi, często nie żyli, albo też wojenne losy rozrzuciły ich po świecie…

W Pańskiej nowej książce pt. „Czasy, które nadejdą”, możemy przeczytać opowiadanie „Profesor Śmierć”, którego akcja dzieje się właśnie w czasie I Wojny Światowej na Wschodzie. Dwukrotnie padają w nim słowa, iż przecież Niemcy, tudzież Szwaby, są cywilizowanymi ludźmi i nie będą popełniać zbrodni, tylko będą przestrzegać konwencji i zachowywać się honorowo…

W I Wojnie Światowej jeszcze się Niemcom zachowania honorowe zdarzały; z naciskiem na słowo «zdarzały». Podczas walk z Prusakami zakładano, że, owszem, to przeciwnik, ale walka będzie honorowa. Te nadzieje rozwiały się boleśnie… Miałem okazję sięgnąć do gazet z 1915 roku. Opisano tam niejedno: np. Niemcy na okupowanym terytorium Francji zastrzelili 8-letniego chłopca, który stał za płotem z drewnianym karabinem. W innym tekście opisano historię ranionego Niemca, który został opatrzony przez francuskiego sanitariusza, po czym tegoż sanitariusza …zastrzelił. Tego typu zdarzenia prasa przytaczała regularnie i zakładam, iż większość z nich faktycznie miała miejsce. Pod Verdun zdarzało się dobijanie rannych wrogów w zdobytych okopach. Jednak przeważnie przestrzegano konwencji.

Zupełnie inaczej było w czasie II Wojny Światowej. Dziadek opowiadał mi, iż gdy bronił Twierdzy Modlin, załoga jednego z sąsiednich fortów poddała się, po czym została wymordowana przez Niemców. W 2004r. IPN przygotował wystawę objazdową „Z największą bezwzględnością – zbrodnie Wermachtu w Polsce, wrzesień październik 1939”. Widziałem ją w Muzeum Ziemi Chełmskiej. Mało kto sobie zdaje sprawę, iż Niemcy zamordowali wówczas kilkadziesiąt tysięcy Polaków wziętych do niewoli. Krąży mit, iż Wermacht nie popełniał takich zbrodni jak SS. Przepraszam za wyrażenie: G…. prawda!

W opowiadaniu „Profesor Śmierć” zwraca Pan uwagę jak bardzo, mówiąc najdelikatniej, bezsensowna była I Wojna Światowa. Dzisiaj walczymy, żeby przesunąć linię frontu 100 metrów na wschód, a jutro cofniemy się 200 metrów. Pojutrze znowu przesuniemy się 500 metrów na wschód, a kolejnego dnia będziemy musieli cofnąć się 700 metrów. I tak wkoło… Tak to wyglądało zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie…

Dla Rosji carskiej była to wojna o utrzymanie terytorium Kraju Przywiślańskiego. Dla Rosjan było to w pewien sposób racjonalne. Poprzednie pokolenia wylały wiadra krwi gromiąc Napoleona, tłumiąc polskie powstania etc. Łup zdobyty przez przodków, okupiony ich krwią, musiał zostać obroniony, nie mogli dać go sobie wydrzeć. Królestwo Polskie wchodziło w skład imperium carów ponad 100 lat. Zaborcy się tu zadomowili. W samej Warszawie postawili 47 cerkwi i kaplic prawosławnych. Na polskich cmentarzach leżeli ich generałowie, uczeni, profesorowie, artyści… W kraju stały pomniki carów, były też pomniki w miejscach zwycięskich bitew. Rosjanie już traktowali nasz kraj jako swój.

Z kolei z punktu widzenia pruskiego militaryzmu, już nie mówiąc o Austro-Węgrzech, podbój tych ziem nie miał absolutnie żadnego sensu. Były to dla nich tereny obce etnicznie, których w dodatku w dłuższej perspektywie nie byliby w stanie utrzymać.

Jedyny sens tej wojny polegał na „wklepaniu ruskim”. Rozbiciu carskiej armii, zneutralizowaniu jej, po czym przerzuceniu wojsk na zachód by zgnieść Francję. Co pruscy sztabowcy planowali po zajęciu ziem Polski? Moim zdaniem oni sami nie wiedzieli, co dalej… Deklaracje państw zaborczych kierowane do Polaków, mające zachęcić ich do poparcia tego a nie innego cesarza, zawierały nader mgliste i niekonkretne obietnice.

Rosjanie, na co również wskazuje Pan w opowiadaniu „Profesor Śmierć”, mimo iż przegrywali, to walczyli i cały czas dostawali nowe posiłki zza Uralu…

Około roku 1916 wojna była już przez Rosję wygrana. Niedobory pierwszych miesięcy zaspokojono. Wojsko było coraz lepiej wyekwipowane, poprawiło się wyżywienie. Przewaga artyleryjska Prus i Austrii topniała. Na niebie obok pruskich zeppelinów pojawiły się ścigające je rosyjskie samoloty. Ba! Carscy inżynierowie zaprojektowali pierwszy bombowiec z prawdziwego zdarzenia.

Kiedy Niemcy wysyłali Lenina do Rosji w zaplombowanym pociągu, żeby zrobił tam rewolucję, to był to ostatni moment, żeby Rosję podpalić i żeby jakoś wykręcić się z wojny na Wschodzie. Moim zdaniem w dłuższej perspektywie Rosja by wygrała i Niemcy też musieli zdawać sobie z tego sprawę. Rosja miała wojnę na jednym froncie, a Niemcy na dwóch. Do tego Rosja dysponowała ogromnym zapleczem surowcowym. Miała też ogromne zasoby złota i mogła kupować wszystko, czego potrzebowała. Nie dało się jej zablokować flotą. Niemcy natomiast dusili się ekonomicznie i surowcowo.

W czasie obu wojen światowych powtórzył się ten sam schemat – na podbitym terenie Niemcy wyznaczali kontyngenty na dostarczanie metali kolorowych. Kto nie zrobił tego w porę miał, mówiąc najdelikatniej, nieprzyjemności.

Gdy Prusacy w 1915 roku zajęli Warszawę, to jedną z pierwszych rzeczy, które zrobili, było zerwanie całej miedzianej kopuły z Soboru Aleksandra Newskiego na Placu Saskim. Zdobyli w ten sposób kilkanaście ton miedzi na zapalniki. W I Wojnie Światowej konfiskowano dzwony kościelne. W Warszawie łupem Prusaków padł np. 12-tonowy główny dzwon wspomnianego soboru św. Aleksandra. Zabierano jednak głównie dzwony cerkiewne – ich nikt nie bronił.

Natomiast w czasie II Wojny Światowej nastąpił systematyczny i metodyczny rabunek absolutnie wszystkich dzwonów kościelnych. To pokazuje, jak bardzo Niemcy potrzebowali metali kolorowych na zapalniki, łuski, naboje etc.

W swoich zbiorach mam kserokopię ulotki, która była rozplakatowana w Wojsławicach przez Niemców. Czytamy w niej, iż każde gospodarstwo ma dostarczyć miesięcznie tyle i tyle złomu żelaznego, tyle i tyle metali kolorowych i makulatury, tyle i tyle stłuczki szklanej, tyle i tyle odpadów gumowych (!). Pokazuje to, iż około roku 1943 Niemcy do tego stopnia robili w gacie, iż na podbitym terenie nakładali na ludność obowiązek dostarczania absolutnie wszystkiego. Ogród Saski w Warszawie obiega niewysoki murek. Z dzieciństwa pamiętam sterczące z niego krótko ścięte resztki prętów parkanu. „Zniknął” w czasie wojny. Kilka – kilkanaście ton żelaza. Pewnie akurat na jeden hitlerowski czołg… Widzimy, jaki panował wówczas w Rzeszy potworny głód jakichkolwiek surowców. Jeszcze jedno: mam w kolekcji kilka drobnych monet hitlerowskich. Te z połowy lat 30-tych są mosiężne. Te z okresu wojny – aluminiowe. To i tak nieźle, bo dla Generalnej Guberni monety bito z cynku. Mało kto wie, iż II Wojna Światowa to konflikt, z którego Polska wyszła praktycznie bez miedzianych rynien i mosiężnych klamek. Były konfiskowane i przetapiane.

Czy opisana przez Pana bitwa w opowiadaniu „Profesor Śmierć” naprawdę miała miejsce?

Tak. Rozegrała się w lipcu 1915 roku. Carska armia Wojsławic jako takich nie broniła, ponieważ stwierdzono, iż miasteczko leżące w dolinie jest nie do obrony. Żołnierze cofnęli się na wzgórza na północ od Wojsławic, gdzie przygotowali okopy i stamtąd odpierali ataki jednostek pruskich.

W pierwszych dniach starcia, gdy Prusacy dopiero się rozlokowywali na tamtym terenie, armia carska dokonała „wypadu”, zdobyła kilka armat i karabinów maszynowych, a w zagajniku przy szosie do Uhań wzięła jeńców i zlikwidowała wielu wrogów. Potem jednak Prusacy przeszli do natarcia i stopniowo wykurzali Rosjan z ich pozycji, niszcząc jednocześnie wszystko, co napotkali na swej drodze. Wojsławice znajdujące się pod krzyżowym ogniem artylerii uległy niemal całkowitemu zniszczeniu.

Udało mi się znaleźć w starej pruskiej książce zdjęcie rynku w Wojsławicach wykonane po przejściu frontu. Osada została praktycznie unicestwiona. Wojsławice, które ja pamiętam z dzieciństwa, te zbudowane w latach 20-tych na pogorzelisku, to najczęściej budynki z murowaną ścianą frontową na parterze, a cała reszta, łącznie z piętrem, jest w drewnie.

Wspomniane zdjęcie pokazuje ruiny murowanych piętrowych kamieniczek. Na innym widać wypalone mury monumentalnego ratusza. Wojsławic, takich jak przed I Wojną Światową nie udało się odbudować. Dopiero w latach 70. i 80. przy rynku powstały pierwsze piętrowe, murowane budynki. 60-70 lat po niemieckim ataku… Ratusz pośrodku rynku wzniesiono dopiero u progu XXI wieku i jest …mniejszy niż przez I wojną.

W imię czego Wojsławice zostały zniszczone?

Nie było to celowe zniszczenie, tylko „zwykła” wymiana ognia artyleryjskiego przez obie strony. Gdy Prusacy wchodzili do Wojsławic, to Rosjanie do nich strzelali, tak, żeby ich pozabijać, a przy okazji zmielili budynki w gruzowisko.

Tamta wojna – dwa tygodnie na linii frontu, konfiskaty żywności i rabunki – była to dla naszej okolicy totalna katastrofa. Gdy moja prababka z małoletnim dziadkiem i jego ojczymem wrócili z bieżeństwa w głąb Rosji, na szczęście wiedzieli, gdzie jest zakopane trochę złota po pradziadku. Wykopali to i zaraz przyszli do nich żydzi, którzy myśleli: „Jest ktoś nowy, może ma pieniądze, jest szansa, iż ubijemy interes”. Przyprowadzili krowę na sprzedaż. Moja rodzina ją kupiła. Zwierzę było czarne, niewielkie i wyglądało na zabiedzone. Ale okazało się iż była to bardzo dobra krowa, dawała dużo mleka. Najważniejsze w tej opowieści jest jednak, iż to była jedna z CZTERECH krów w całej gminie.

W całej gminie?!

Tak. W całej gminie ocalały CZTERY krowy. Przepraszam: nie wiemy, czy żydzi nie przyprowadzili jej z sąsiedniej gminy… To pokazuje skalę wyniszczenia okolicy na skutek przejścia frontu i późniejszej okupacji. Takich gmin, takich miasteczek, zmielonych ogniem artyleryjskim, unicestwionych pożarami i obrabowanych do cna, były setki. Dodajmy: bitwa rozegrała się w połowie lipca na rozległych polach na północ od osady. Po walkach na takich polach można było zebrać różności: trupy ludzkie i końskie, odłamki pocisków, fragmenty oporządzenia, drut kolczasty, manierki, łuski… Ale nie zboże.

Fritz Haber, tytułowy „Profesor Śmierć”, rzeczywiście był w tamtych okolicach w 1915 roku?

Jego obecność została odnotowana w Krasnymstawie i Hrubieszowie. W opowiadaniu założyłem więc, iż mógł być on również w Wojsławicach, bo znajdowały się one na jednej linii frontu. Co więcej trafiłem na wzmiankę, iż w pałacu górującym nad naszym miasteczkiem rezydował sztab generała von Lisingena – dowódcy Armii Bug, architekta całej tej ofensywy.

I faktycznie Fritz Haber przyjechał tam, aby wypróbować gaz bojowy?

Gaz bojowy został wypróbowany 2 tygodnie wcześniej pod Bolimowem. „Profesor Śmierć” moim zdaniem jeździł wzdłuż frontu i nadzorował ataki gazowe na poszczególnych odcinkach, tłumaczył, jak je trzeba przeprowadzić, pokazywał jak obsługiwać sprzęt, zbierał doświadczenia etc.

Wiadomo, iż pod Wojsławicami Prusacy użyli chloru. Tę informację znalazłem w rosyjskojęzycznej części Internetu. W jednym z artykułów wspomniano żołnierza carskiego, który jako pierwszy poczuł woń chloru, rozpoznał z czym ma do czynienia i zaalarmował pozostałych. Ci, którzy mieli maski gazowe, natychmiast je założyli, a reszta uciekła w las na wysoczyznę, dzięki czemu ten atak nie był tak niszczycielski. Większość zdążyła się albo zabezpieczyć, albo ewakuować. Sam żołnierz został za to odznaczony Krzyżem Świętego Jerzego, czyli bardzo wysokim odznaczeniem carskim za zasługi bojowe.

Chlor działa tak, jak Pan to opisał?

Tak.

Przerażające… Aż dziwne, iż dr. Skórzewskiemu – głównemu bohaterowi opowiadania – udało się przeżyć… Wiadomo, iż musiał przeżyć, ale wie Pan…

Mój bohater kilka się tego nawdychał, ale to silna trucizna, więc trochę uległ zatruciu. Był na pagórku, chlor jest cięższy od powietrza, ściele się po ziemi… Potem dostał maskę. Chlor zabija wszystko co żywe, choćby roślinność.

Sam prof. Fritz Haber był obrzydliwą, ale jednocześnie na swój sposób trochę fascynującą postacią. Prawdopodobnie był to kompletny psychopata. Jest jedna relacja z okolic nieopodal Bolimowa: po ataku gazowym Prusacy poszli na zdobyte linie rosyjskie. Był wśród nich prof. Haber. Pruscy oficerowie stojąc nad trupami Rosjan zasalutowali z szacunku dla pokonanego wroga, a tym czasem on zupełnie obojętnie badał skutki swojego dzieła. Skrupulatnie notował w kajeciku i tłumaczył oficerom, iż martwi Rosjanie mają posiniałe na niebiesko białka oczu, po czym wyjaśniał, jaki mechanizm chemiczny przy zatruciu chlorem spowodował ten efekt. Było to zupełnie zimne, nieludzkie podejście kata. Naukowca, ale kata. Żadnych ludzkich uczuć.

Oficerowie, którzy przeprowadzili ten atak gazem, byli głęboko wstrząśnięci i zniesmaczeni jego postawą.

Drugie jego odkrycie to cyklon B. Trzecie zaś to dla odmiany coś wspaniałego: syntetyzowanie amoniaku z azotu atmosferycznego. Metoda genialna, umożliwiająca bardzo tanią i łatwą produkcję dużych ilości sztucznych nawozów. To w głodującej Europie po I Wojnie Światowej pozwoliło radykalnie zwiększyć plenność zbóż, a jemu przyniosło …nagrodę Nobla.

Psychopata, masowy morderca, dobroczyńca ludzkości, noblista… Do tego wszystkiego jeszcze Żyd z pochodzenia, którego niemieccy naziści, mimo jego ogromnych zasług dla pruskiej armii i rolnictwa III Rzeszy, zmusili w końcu lat 30-tych do ucieczki z kraju.

W opowiadaniu pojawia się scena z roku 1933. Cyklon B wykorzystany został do tępienia szczurów. Zginęło przy tym siedmiu niemieckich robotników. Prasa podała, iż była to ich wina, bo nie zachowali norm BHP. W małych ilościach cyklon B miał nikomu nie zaszkodzić. Powiem krótko: jedzie mi tu czołg?

Cóż więcej dodać… Może tyle, iż to upiorny chichot demonów historii: Żydzi mordowani w komorach gazowych, ginęli od wynalazku swego rodaka…

Dr Skórzewski zastanawia się w opowiadaniu „Profesor Śmierć”, co byłoby dla Niemców w 1933 roku gorsze – naziści Hitlera, czy tamtejsi komuniści, którzy się nie dogadali…

Historii uczy się w Polsce w bardzo dziwny sposób. Mówi się o tym, iż hitlerowcy doszli do władzy, ale kilka mówi się o tym, jak oni doszli do tej władzy. A to przecież najważniejsze! W zasadzie wybory, które dały Hitlerowi urząd kanclerza, NSDAP przegrała. Owszem, byli najsilniejszym ugrupowaniem, ale koalicja komunistów i socjaldemokratów miała bezwzględną większość. Mogli hitlerowców choćby zdelegalizować. NSDAP była też potwornie zadłużona. Nazizm był w tym momencie skończony jako siła polityczna a kierownictwu groziła odsiadka za długi. Przyszedł jednak rozkaz z Moskwy dla niemieckich komunistów. Stalin zabronił im sojuszu z socjaldemokratami. Koalicja, która mogła zatrzymać hitlerowców demokratycznymi metodami, rozpadła się zanim powstała. Tylko dzięki temu Hitler mógł objąć tekę kanclerza i stworzyć rząd mniejszościowy.

Natomiast dr Skórzewski w 1933 roku o nazistach wie niewiele, a dokładnie rzecz biorąc tyle, co wszyscy: kretyński program, na czele partii jakiś frustrat z zaczesaną grzywką, kretyńskim wąsikiem. Dr Skórzewski przeżył rewolucję w sowieckiej Rosji i generalnie wie, czym śmierdzi komunizm. Z kolei nazizm na początku lat 30-tych był wielką niewiadomą. Mądrzy ludzie czuli, iż z tego będzie nieszczęście, ale wielu zachwycało się tym systemem. W pismach z tamtego okresu znajdziemy pochwały nazizmu i faszyzmu. Niemcy wprowadzili wczasy pracownicze, działał tam program taniego budownictwa, budowali autostrady. W państwie Mussoliniego rozwijano szkolnictwo zawodowe, szkolono kadry agrotechniczne by zagospodarować kolonię, którą była Libia, walczono bardzo ostro z wyzyskiem, inspekcja pracy dbała o godne warunki dla wszystkich robotnika. Te ustroje miały zęby jadowe, tylko mało kto je dostrzegał, bo większość publicystów zachłysnęła się postępem, nowoczesnością i rozwojem ekonomiczno-gospodarczym.

Jest taka książka pt. „Z kraju czarnych koszul” autorstwa przedwojennego endeckiego dziennikarza Stefana Niebudka. Pojechał do Włoch Mussoliniego i opisał, jak fajnie jest tam wszystko urządzone. Książka jest jednym wielkim peanem na cześć faszyzmu. Pojechał, popatrzył, zachwycił się tym, iż jest fajnie, a nie dostrzegł tego, iż dzieje się też zło i to wszystko, co na pierwszy rzut oka tak pięknie wygląda, skrywa demony. To smutny paradoks – piewca wspaniałości faszyzmu kilka lat po publikacji swojej książki skończył w Auschwitz.

Nie tylko Stefan Niebudek, ale również inny wielki Polak, Ferdynand Goettel, zachwycał się faszyzmem. Jego książka „Pod znakiem faszyzmu” to jedno wielkie wezwanie, aby wprowadzić faszyzm, bo to jedyny ratunek dla kraju, Europy, świata…

Faszyzm włoski na pewno był ustrojem mniej zbrodniczym niż nazizm niemiecki. Nie mniej jednak nie możemy zapomnieć o jednym: Hitler Mussoliniego bardzo podziwiał.

Hitler, jeszcze jako bezrobotny, nieznaczący człowiek. poszedł do ambasady Włoch i zapytał, czy mógłby dostać zdjęcie Mussoliniego. Ten podziw, ta niemal synowska miłość Hitlera do Mussoliniego, trwała do samego końca. Ilekroć Włosi w swoich idiotycznych podbojach dostawali baty, hitlerowcy rzucali im koło ratunkowe w postaci swoich wojsk. Gdy Włosi poszli po rozum do głowy i w 1943 roku uwięzili swego wodza, Hitler posłał Otto Skorzenego, żeby Mussoliniego odbił i uwolnił.

Jeszcze jeden mało znany epizod. Wszyscy wiemy o Sonderaktion Krakau, czyli m.in. aresztowaniu profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uczeni trafili do obozów koncentracyjnych. Mało kto jednak wie, jak zdołano ich uratować. A było to tak: Uruchomiono przez szereg znajomości włoską hrabinę zaprzyjaźnioną z Mussolinim. Ona polobbowała u Duce. Mussolini zadzwonił do swojego serdecznego przyjaciela Adolfa Hitlera i wynegocjował to, iż polskich profesorów z obozów wypuszczono.

Gdyby nie ta iście synowska miłość, profesorowie UJ skończyliby jak profesorowie lwowscy. To pokazuje stosunki tych dwóch ludzi. Hitler kochał i szanował Mussoliniego, bo ten pokazał mu drogę. Dla obu ta droga skończyła się śmiercią…

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Idź do oryginalnego materiału