Przesmyk suwalski to jeden z najbardziej zapalnych punktów na mapie świata, a zarazem... jeden z ulubionych tematów białoruskiej i rosyjskiej propagandy. Jednak prawdopodobieństwo, iż wąski skrawek lądu pomiędzy Polską a Litwą stanie się areną militarnej konfrontacji, jest dziś skrajnie niskie.
Międzynarodowe ćwiczenia „Brave Griffin ’24” na przesmyku suwalskim miały na celu przygotowanie jednostek wojskowych do prowadzenia obrony lądowego połączenia Litwy, Łotwy i Estonii z NATO.
Scena ta wyglądała cokolwiek groteskowo – białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka w wojskowym mundurze, trzymając na kolanach białego szpica, przepytuje swoich wojskowych, w tym szefa Północno-Zachodniego Dowództwa Operacyjnego: „Powinniśmy dokładnie wiedzieć, czego oni [NATO] chcą. A ile oni ciągle kłapią o tym korytarzu suwalskim. Ile kilometrów jest do Rosji, do obwodu kaliningradzkiego od naszych granic?”. „W linii prostej 42... [faktycznie ten dystans jest o ponad 20 km większy]”. „To tyle co nic […]. W tym momencie będziesz musiał stawić czoła krajom bałtyckim. I zagarniecie część Polski. To jest zaplanowane. I jesteś pewien, iż wzdłuż frontu utrzymasz ten obszar swoimi wojskami?”. „Personel wojskowy jest stale przygotowywany. Rozkazy są realizowane”.
Punkt zapalny pośród lasów
Rozmowa odbyła się pod koniec marca, podczas inspekcji wojsk białoruskich na granicy z Litwą, samo nagranie zaś zostało upublicznione w komunikatorze Telegram. Ukazało się na kanale „Puł Pierwogo”, zbliżonym do służb prasowych Łukaszenki. Temat nie jest nowy. Przesmyk suwalski od co najmniej dwóch lat stanowi jeden z ulubionych motywów prokremlowskiej propagandy. Z jednej strony uchodzi za symbol agresywnej postawy NATO, z drugiej za jego miękkie podbrzusze – terytorium, które wojska Rosji i Białorusi mogą zająć praktycznie z marszu. Oczywiście, o ile wcześniej zostaną do tego sprowokowane. Tani chwyt? A może jednak Sojusz faktycznie powinien mieć się na baczności?
Przesmyk suwalski to wąski pas terytorium na pograniczu Polski i Litwy. Rozdziela on Białoruś i należący do Rosji obwód królewiecki. – W najwęższym miejscu granice tych państw w linii prostej dzieli zaledwie 65 km – podkreśla prof. Krzysztof Fedorowicz, politolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a jednocześnie starszy analityk w lubelskim Instytucie Europy Środkowej. W 2015 roku gen. Benjamin Hodges, ówczesny dowódca wojsk lądowych USA w Europie, nazwał przesmyk jednym z najbardziej zapalnych punktów na mapie świata, wskazując, iż właśnie tam może wybuchnąć otwarty konflikt pomiędzy Rosją a NATO. – Przez korytarz prowadzi jedyne lądowe połączenie ze środkowej Europy na Litwę, Łotwę i do Estonii. jeżeli Rosja go opanuje, odetnie od zaopatrzenia i wojskowej pomocy trzech członków Sojuszu – przypomina prof. Fedorowicz. Co prawda przyjęcie do NATO Szwecji i Finlandii poprawiło geostrategiczną sytuację państw bałtyckich, ale problemu całkowicie nie rozwiązało. – Sojusz ma więcej możliwości, by w razie potrzeby przekazywać zaopatrzenie drogą morską, ale daleki byłbym od stwierdzenia, iż Bałtyk stał się wewnętrznym akwenem NATO. Rosja przez cały czas posiada tam swoje bazy, zachowała zdolności operacyjne i w razie wojny może podjąć próbę zablokowania szlaków żeglugowych – uważa analityk. – W mojej ocenie rozszerzenie NATO na północ w żadnej mierze nie obniżyło znaczenia przesmyku suwalskiego – dodaje.
Ćwiczenia wojskowe „Brave Griffin” na poligonie w rejonie olickim na Litwie, kwiecień 2024 roku.
Członkowie Sojuszu zdają się to doskonale rozumieć. Jeszcze w 2017 roku, na mocy postanowień szczytu w Warszawie, w północno-wschodniej Polsce i państwach bałtyckich rozmieszczone zostały cztery wielonarodowe batalionowe grupy bojowe (enhanced Forward Presence – eFP). Pięć lat później, na szczycie madryckim, zapadła decyzja, by powiększyć je do rozmiaru brygad. Swój potencjał w rejonie przesmyku suwalskiego wzmacnia też Wojsko Polskie. Do Olsztyna z Białobrzegów zostało przeniesione dowództwo 16 Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej. Związki taktyczne i pododdziały, które wchodzą w jej skład, rozlokowane są w różnych częściach Mazur i Suwalszczyzny. Do żołnierzy od pewnego czasu spływa nowo zakupiony sprzęt, choćby czołgi K2 i haubice K9. Nieopodal granic z Białorusią i Rosją stacjonuje też 18 Dywizja Zmechanizowana, a niebawem powinna do niej dołączyć formowana na Mazowszu 1 Dywizja Piechoty Legionów. Do tego należy dodać kilka tysięcy żołnierzy z Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego „Podlasie”, którzy w tym newralgicznym rejonie stacjonują na zasadzie rotacji.
Z myślą o obronie przesmyku suwalskiego pewien czas temu powstał specjalny polsko-litewski plan „Orsza”. To właśnie jego założenia wykorzystano w scenariuszu ćwiczeń „Brave Griffin 24/II”. W kwietniu na poligon w okolicach Druskiennik wyjechało 1,5 tys. żołnierzy i 200 sztuk sprzętu z czterech państw NATO.
Ćwiczenia „Griffin Shock” na poligonie w Bemowie Piskim były potwierdzeniem gotowości Sojuszu Północnoatlantyckiego do obrony wschodniej flanki NATO.
Co może przeciwstawić Sojuszowi potencjalny przeciwnik? Raczej niewiele... – Białoruska armia liczy około 40–50 tys. żołnierzy, ale do udziału w jakichkolwiek działaniach zbrojnych gotowa jest może jedna trzecia z nich – ocenia Kamil Kłysiński, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. – Białorusinom brakuje nowoczesnego sprzętu. Uzbrojenie, które przedstawiało większą wartość, dawno już trafiło do Rosji. W armii panuje niskie morale, a większość oddziałów raczej wciąż pozostaje słabo wyszkolona – wylicza. Samodzielny atak na terytorium NATO dla wojsk Łukaszenki oznaczałby samobójstwo. Białoruskie pododdziały mogą co najwyżej stanowić pewne wsparcie dla Rosji, tyle iż Putin utknął w Ukrainie. Kreml nie tylko nie zwiększył liczebności wojsk w pobliżu przesmyku suwalskiego, ale także dodatkowo zmuszony był sporą ich część przerzucić na front.
Plus dla obrony
Na tym jednak nie koniec. – Przesmyk suwalski ze względu na warunki terenowe zdecydowanie bardziej sprzyja potencjalnej obronie niż atakowi. Dotyczy to zwłaszcza jego polskiej części – podkreśla prof. Fedorowicz. – To obszar pagórkowaty, w dużej części porośnięty lasami, bogaty w jeziora. Główne drogi prowadzą z południa na północ, czyli z Polski na Litwę. Traktów, którymi wojskowe kolumny mogłyby przejechać z Białorusi do obwodu królewieckiego, jest znacznie mniej – dodaje.
Nieco inna sytuacja panuje w północnej części korytarza. – Litwa i Białoruś wchodziły kiedyś w skład jednego organizmu państwowego – ZSRS. Dlatego też sieć dróg pomiędzy tymi państwami jest stosunkowo spójna. Litewskie i białoruskie koleje do dziś korzystają również z szyn o rozstawie szerszym niż ten obowiązujący w środkowej i zachodniej Europie – tłumaczy prof. Fedorowicz. To teoretycznie przemawia na korzyść potencjalnego agresora. I tak jednak, co podkreślają eksperci, ryzyko ataku na przesmyk suwalski jest w tej chwili niskie. A już wizje, iż to NATO wyprowadzi stamtąd pierwszy cios, włożyć należy między bajki. Dlaczego więc białoruska i rosyjska propaganda nader chętnie grają tą kartą? – Chodzi o podgrzewanie napięcia, próby siania chaosu, ale też konsolidację własnych społeczeństw w obliczu rzekomego zagrożenia. Ostatnie działania Łukaszenki stanowią tutaj doskonały przykład. Im bardziej tandetny i niespójny jest jego przekaz, tym większe prawdopodobieństwo, iż został on przygotowany właśnie na użytek wewnętrzny – przekonuje Kłysiński. – Białoruś pozostaje całkowicie zależna od Rosji. Po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku Łukaszenka stara się jednak na wszelkie sposoby legitymizować swoją władzę w oczach obywateli. Usiłuje wzmocnić wizerunek silnego przywódcy, lidera, od którego zależy bezpieczeństwo i stabilność Białorusi – dodaje.
Międzynarodowe ćwiczenia „Brave Griffin ’24”.
Tymczasem prof. Fedorowicz zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt. – Retoryka Łukaszenki może być obliczona na przekonanie Putina, iż wojska białoruskie są potrzebne na granicy z Polską. Choćby po to, by śledzić ruchy NATO. W ten sposób stara się oddalić wizję wysłania swoich oddziałów na front. Putin mógłby to na nim wymóc, tymczasem dla samego Łukaszenki mogłoby to oznaczać prawdziwą katastrofę. Białoruskie społeczeństwo nie chce wojny. Słaba armia prawdopodobnie gwałtownie zostałaby rozbita, a tym samym runąłby jeden z filarów, na których oparty został cały Łukaszenkowski system – zaznacza prof. Fedorowicz. Nie oznacza to, iż myśląc o przesmyku suwalskim, natowscy stratedzy mogą się czuć spokojni.
Chcesz pokoju...
– Tereny polsko-litewskiego pogranicza nie sprzyjają może ofensywie ciężkich brygad, ale, niestety, są stosunkowo dogodne dla działań dywersyjnych i hybrydowych – uważa prof. Dariusz Kozerawski, ekspert z zakresu nauk o bezpieczeństwie z Uniwersytetu Jagiellońskiego, pułkownik rezerwy. – Teren lesisto-jeziorny potencjalnie stwarza dobre warunki do działania wojsk specjalnych, rozpoznawczych, lekkiej piechoty, służb specjalnych. W teorii takie grupy mogłyby operować na obszarze sięgającym choćby kilkudziesięciu kilometrów w głąb polskiego terytorium, ich wykrycie i neutralizacja zaś wymagałyby zaangażowania sporych, profesjonalnie przygotowanych sił – dodaje. Oczywiście skuteczność takiej infiltracji jest tym mniejsza, im większą wagę do pilnowania przesmyku suwalskiego przywiązują zarówno Polska, jak i NATO. I nie chodzi tylko o liczebność wojsk. Ważna jest także infrastruktura. W połowie maja 2024 roku premier Donald Tusk zapowiedział uruchomienie wieloletniego programu budowy fortyfikacji, przeszkód ziemnych i linii bunkrów na granicach z Białorusią i Rosją. Na stworzenie tzw. Tarczy Wschód państwo planuje przeznaczyć 10 mld zł.
Tymczasem, jak podkreśla prof. Kozerawski, przed nami jeszcze sporo pracy. – To dobry ruch, ale potrzeba kolejnych. Musimy na przykład szkolić rezerwy czy też rozbudowywać zdolności pozwalające na szybkie przyjęcie i rozlokowanie na wschodniej flance znacznie większej liczby wojsk NATO niż teraz. Do tego potrzeba choćby odpowiedniego zaplecza, o co zadbać musi tzw. host nation, czyli państwo gospodarz. Kolejne wyzwanie dotyczy już całego Sojuszu i wiąże się z szybkim wzmocnieniem potencjału przemysłu zbrojeniowego. Szczególnie jeżeli chodzi o produkcję amunicji – wylicza ekspert. To ważne w kontekście wydarzeń w Rosji. – Putin przestawił gospodarkę na tryb wojenny. Ostatnie zmiany w tamtejszym resorcie obrony mogą oznaczać, iż w dłuższej perspektywie na serio bierze pod uwagę testowanie gotowości NATO, a szczególnie zdolności państw jego wschodniej flanki do realnego reagowania na różne formy agresji. W tym kontekście zadaniem nowego ministra byłoby odpowiednie zbilansowanie wydatków na zbrojenia, które pochłaniają aż 40% budżetu. W końcu Andriej Biełousow jest ekonomistą – przypomina prof. Kozerawski.
Na razie batalia o przesmyk suwalski, która mogłaby stanowić wstęp do otwartej konfrontacji NATO–Rosja, pozostaje jedynie propagandowym konstruktem. Większym i bardziej realnym problemem są kolejne odsłony kryzysu migracyjnego, który Łukaszenka, prawdopodobnie w porozumieniu z Putinem, wywołał na polsko-białoruskiej granicy. Sojusz musi być jednak przygotowany na każdą ewentualność. – Rosja może skoncentrować na Białorusi znaczące siły choćby pod pozorem ćwiczeń, a potem rozlokować je na przykład w okolicach Grodna. Tamtejszy poligon kończy się dosłownie kilka kilometrów od granic Polski – tłumaczy prof. Kozerawski.
Taki scenariusz wydaje się w tej chwili mało prawdopodobny. Przynajmniej dopóki Putin nie rozstrzygnie na swoją korzyść wojny z Ukrainą. Jednak decydenci NATO ani przez chwilę nie mogą zapominać o starej maksymie: „Si vis pacem, para bellum” – „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny...”. Dziś jest ona ciągle aktualna.