Z braku dobrych wiadomości, pocieszmy się taką: właśnie mija okrągła rocznica od kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi, iż Pokrowsk upadnie w ciągu najbliższych dni. Na blogasku pierwszy taki komć był 17 sierpnia 2024, ale oddawał on to, co różni analitycy analizowali już od tygodnia.
Gdy piszę te słowa, teraz też się wydaje iż to już kwestia najbliższych dni. Ale samo to, iż Pokrowsk wytrwał rok coś nam już mówi – to mianowicie, iż upadek różnych „kluczowych hubów logistycznych” i „strategicznych fortec”, po których według analityków cały front miał się rozsypać, bo „dalej już tylko płaskie stepy”, przynosił dotąd w praktyce przesunięcie frontu o kilkanaście, maks kilkadziesiąt kilometrów, po czym to znów zastygało na rok czy dwa.
Ukradłem komuś mapę porównującą linię frontu z końca 2022 z linią ówczesną, czyli z 20 lipca 2025. Widać, iż większość frontu jest nieruchoma, a te wielkie rosyjskie ofensywy, jak zdobycie Bachmutu albo szturm na Sumy (podkręcany przez media jako „gwałtowne przyśpieszenie”), przynosiły pipsztyczki z serii „wytęż wzrok i zauważ różnicę”.
Uzupełniłem tę mapę o podpisy tych „wielkich ofensyw”. Ewentualny upadek Pokrowska (gdy to piszę, wciąż nie nastąpił) wygładzi kawałek frontu, ale też nie spodziewam się zmiany widocznej gołym okiem. Oczywiście analitycy analizują, iż Kramatorsk upadnie zaraz potem, no ale Rosjanie przez cały czas mają kawał drogi. Przed zimą nie zdażą.
Skoro nie możemy liczyć na analityków, zanalizujmy się sami. Jak to się skończy? Notkę z takim pytaniem chcę napisać od pół roku, ale ciągle czekałem aż coś wyjdzie z tych planów Trumpa, iż 24 godziny, albo jednak nie!, 14 dni, albo nie!, 50 dni, nie! 10 dni, nie! A może Alaska?
Oleję więc te bzdury i napiszę notkę przed spotkaniem, które rzekomo ma wszystko zmienić – bo zakładam, iż nic nie zmieni. Oczekuję kolejnej porcji TACO. Oczywiście, za parę dni być może bardzo się wygłupię, no trudno.
Z jednej strony nie chcę, żeby Ukraina skapitulowała – bo to byłaby fatalna wiadomość dla Polski. Z drugiej mam swój jednostkowy interes w jak najszybszym zakończeniu wojny: tęsknię za Lwowem, tęsknię za Kijowem, chcę żeby przywrócono regularne połączenia lotnicze a ludzie nie musieli spać na stacjach metra.
Najważniejsze jednak, iż nie mamy nic do gadania – to decyzja tylko i wyłącznie Ukraińców. Nam pozostanie ją uszanować, jaka by nie była.
Możliwe, iż Trump coś z Putinem „podpiszą”, a Ukraina to odrzuci i będzie walczyć bez Ameryki. Trump już i tak de facto wstrzymał pomoc, dalsze dostawy z USA mają być finansowane przez Europę. Nie posunie się chyba do embarga? Choć oczywiście masowe groby w Europie Wschodniej są pełne tych co to myśleli, iż jakiś polityk się do czegoś nie posunie…
Nadal wierzę w zwycięstwo Ukrainy i mam na to argument, który chciałbym przedyskutować. Lubię historię rapierów (ale z naciskiem na historię a nie przekrój poprzeczny muszkietu tylnojęzykowego!) no i naprawdę będę wdzięczny za kontrprzykłady do następującej tezy.
Mniej więcej od czasów Napoleona, inwazje albo się udają natychmiast, albo kończą się klęską agresora. Nigdy nie było tak, żeby najeźdźca po trzech latach impasu znajdował nowe siły by wreszcie zdobyć Verdun.
Można się tu pokłócić o definicję „agresora”, więc proponuję – roboczo – taką, iż to ten, kto się spotyka z wrogością miejscowej ludności. W tym sensie więc Amerykanie i ich sojusznicy byli agresorami w Iraku i Afganistanie, choćby jeżeli propagandowo przedstawiano ich jako wyzwalaczy.
Historia mówi, iż agresor może przegrać choćby jeżeli do końca kontroluje część terytorium. W obu światówkach Niemcy okupowali spore kawałki podbitych państw. Ukraina nie musi więc całkowicie wyprzeć Rosjan, żeby wygrać.
Agresorzy często szukali sposobu na pozorne wyjście z twarzą. Amerykanie formalnie nie przegrali wojny w Wietnamie, po prostu przekazali odpowiedzialność Wietnamowi Południowemu. Sowieci formalnie nie przegrali w Afganistanie, w traktacie „byli” gwarantem pokoju między Afganistanem a Pakistanem. Nie wiem kto z kim teraz zawrze podobny traktat, ale wydaje mi się to jednym z możliwych zakończeń.
Ciągle mam nadzieję na gospodarczy kolaps Rosji. Ukraina jest w stanie zniszczyć rosyjski przemysł petrochemiczny. Już zaczęli, wstrzymali prawdopodobnie pod wpływem matactw Trumpa, teraz wznowili – i jaram się każdą jarającą się rafinerią. Oby zniszczenia sięgnęły 100% potencjału, czym wtedy Putin załata dziurę w budzecie? Eksportem samochodów?
No ale cóż. The floor is open – chętnie poznam Wasze opinie, prognozy, sprostowania oraz oczywiście sarkastyczne „ha ha” jeżeli „Ich Trumpuszka” coś jednak w tej Alasce załatwi.