Rosja modernizacyjna nie istnieje

ekskursje.pl 1 rok temu


Spotkanie Wojennego Klubu Książki poświęcam książce Chrisa Millera „Chip War”. Pisałem już o niej felieton, ale tak mnie zafascynowała, iż odniosę się też na blogasku.

Książka ukazała się w październiku, czyli iż jej pierwszy draft musiał być gotowy w lutym. Wzmianki o wojnie w Ukrainie pojawiają się, ale jakby dopisane na marginesie – autor pisał ją jeszcze w tych szczęśliwych czasach, gdy najbardziej realnym zagrożeniem wydawała się chińska inwazja na Tajwan.

Inna sprawa, iż w tym kontekście można lepiej zrozumieć amerykańską stanowczość. To może być teatr dla Xi Jinpinga: „skoro tak bronimy Ukrainy, to wyobraźcie sobie, co zrobimy dla Tajwanu”.

Kilka rozdziałów Miller poświęca mitycznej Awalowej „Rosji modernizacyjnej”. interesujące to jest w tym kontekście jako „case study”: dlaczego adekwatnie Rosja przegrała „wojnę o chipy”?

Że amerykańskie wojsko inwestuje w elektronikę ciała stałego, wiedzieli bardzo wcześnie od szpiegów z „kręgu Rosenbergów”. I owszem, uruchomili Zełenograd, czyli „rosyjską Krzemową Dolinę” pod Moskwą.

Jej twórca i wieloletni szef Jurij Osokin, to w pewnym sensie ucieleśnienie modernizacji. Miał początkowo sukcesy, prowadzące do alarmistycznych raportów CIA typu „Rosja skopiowała naszą najnowocześniejszą fabrykę mikrochipów, jesteśmy skończeni”.

„Fabryka nie może działać bez części zamiennych” – pisze jednak Miller. Zełenograd nastawiony był zaś przez cały czas na kopiowanie zachodnich technologii (wykradanych przez Dyrektoriat T w KGB – jak w Bondzie „View To A Kill”).

Na pytanie, czy ZSRR umiał produkować mikroprocesory, odpowiedź więc brzmiała: tak, ale nie. Tak – bo byli w stanie rzemieślniczo wyklepać kilkadziesiąt prototypów do pokazywania na targach. Nie – bo nie byli w stanie uruchomić masowej produkcji.

Versteherzy zwykle wierzą w odpowiedziedź „tak”. Czy Rosja może wyprodukować elektryczny samochód? Nu da, kanieszno, wot wam prototipiczieskaja Łada e-Łargus, zademonstrowana na wystawie w Niżnym Syfiańsku.

Osoby znające Rosję i rosyjski odpowiedzą „nie”, bo to potiomkinowska makieta bez bebechów. Uruchomienie seryjnej produkcji będzie wymagało rozwiązania problemów, których Rosja nie umie rozwiązywać bez zachodnich licencji (od GAZ-A Pobieda przez Żiguli aż po Ładę Largus, która jest kopią Dacii Logan).

Czy mogą to zastąpić chińskimi licencjami? Nie bardzo, bo dzisiejszy samochód to telefon na kółkach (zwłaszcza elektryczny!). A Chińczycy sami boją się sankcji.

Mimo szaleństwa globalizacji (Miller jest wobec niej bardzo krytyczny), Zachód nie oddał Chińczykom kluczy do sejfu. Mamy 100% monopolu na litografię EUV, bez której nie da się wyprodukować nowoczesnego procesora.

Modernizacyjna utopia Osokina ostatecznie skończyła się, gdy KGB zażądało od niego zwolnienia trzech pracowników. Jednego za to, iż nie chciał być TW, drugiego za korespondowanie z kobietą w Czechosłowacji, trzeciego bo Żyd.

Odmówił. Więc wyrzucili jego, zniszczyli też karierę jego żonie. Tak kończy Rosja modernizacyjna (i niech się cieszy, iż tym razem pozwolili nie wyskakiwać przez okno).

W Gensztabie już w latach 70. zrozumieli, iż przegrali wyścig o elektronikę – więc zaczęli projektować czołgi, rakiety i samoloty tak, żeby wymagały jej jak najmniej. To poprowadziło rosyjski przemysł zbrojeniowy do ślepej uliczki, o której dużo pisze Tom Cooper.

W 1982 w bitwie o dolinę Bekaa amerykańskie samoloty (w służbie Izraela) zniszczyły syryjskie lotnictwo i obronę przeciwlotniczą bez strat własnych. Nazywano to na Zachodzie „strzelaniem do indyków”, bo radzieckie MiG-i były po prostu bezbronne.

Rosjanie nie wyszli z tej pułapki do dzisiaj. Zakończę nawiązaniem do artykułu „Armaty nie ma i nie będzie, można się rozejść” z rosyjskojęzycznego serwisu topwar toczka ru.

Zgodnie z moim zwyczajem, nie linkuję do wroga. Jest tylko skrin, którego Versteherzy nie sfersztejują, k’sażaleniu.

Skrin mówi, iż czołg T-14 Armata (którego na Zachodzie niektórzy się boją, bo rzekomo jest najnowocześniejszy na świecie) powstał w przedziwny sposób. Rosjanie chcieli się uwolnić od rodziny silników B-2, zapoczątkowanej jeszcze w latch 1930., której kolejne modyfikacje napędzały i Rudego 102, i najnowocześniejszy realnie używany rosyjski czołg, T-90.

Uralwagonzawod próbował wzbudzić zainteresowanie prototypem nowej generacji, A-85-3, ale nie znalazł klientów. Postanowił więc dobudować do niego czołg.

Tego silnika nie wprowadzono do masowej produkcji, więc istniejące (na papierze) 200 czołgów T-14 Armata pozbawione jest części zamiennych. I realnych możliwości serwisowania, bo Uralwagonzawod nie ma już wolnych mocy przerobowych, wszystkie skierowali na remonty i modernizację istniejących T-72, T-80 i T-90.

A to dopiero połowa problemu. I to mniejsza.

Czołg T-14 jest tak nowoczesny i skomputeryzowany, iż wymaga kilkudziesięciu mikroprocesorów. Porządnych, zachodnich, nie żaden tam ruski badziew.

Rzecz jasna, nie można ich teraz kupić. To znaczy, można w imporcie walizkowym, jak za czasów „View To A Kill”.

Tylko iż w ten sposób sankcje może omijać Sasza Iwanow, który ma sklepik z kradzionymi telefonami. ALE NIE DA SIĘ TAK URUCHOMIĆ MASOWEJ PRODUKCJI.

Sasza w walizce może przywieźć sto mikroczipów, ale nie sto tysięcy. A do masowej produkcji i wsparcia serwisowego czegokolwiek (pralek, samochodów, rakiet, czołgów, telefonów), potrzebujemy tysięcy, w dodatku w regularnej dostawie.

Bez seryjnej produkcji dostaniemy najwyżej coś w stylu samolotu Su-57 (tak bardzo stealth, iż sami Rosjanie go nie widzą). Albo egzoszkieletu Vatnik.

Da się z tego nakręcić parominutowy filmik typu „supernowoczesny rosyjski sprzęt na poligonie”. Versteherzy od razu zawołają „Ukraino, nie masz szans, poddaj się”.

Ale sami Rosjanie w to nie wierzą. Bo oni dobrze wiedzą, iż odpowiedź na pytania typu „to kiedy adekwatnie przeciętny rosyjski obywatel będzie mógł sobie kupić taką pralkę albo taki samochód, jak te pokazywane na wystawie rosyjskiej techniki”, brzmi: „a u was Murzynów wieszają”.

Idź do oryginalnego materiału