Rosjanie eskalują kampanię powietrznego terroru

polska-zbrojna.pl 1 dzień temu

W nocy z 9 na 10 lipca Rosjanie znów przypuścili potężny nalot dronowo-rakietowy na Ukrainę. Tym razem gros sił skierowali na stolicę. Dobę wcześniej na cel wzięto Łuck, położony kilkadziesiąt kilometrów od polskiej granicy. Ataki z użyciem kilkuset aparatów latających jednocześnie zdarzają się już niemal dzień po dniu. 8 lipca rosyjscy najeźdźcy wypuścili ich ponad 700 – i był to specyficzny rekord tej wojny.

Ukraiński żołnierz operuje dronem bojowym na froncie

Większość dronów i rakiet spada na obiekty niewojskowe, co jest celowym działaniem i elementem rosyjskiej kampanii terroru. Rosjanie wysyłają ukraińskim cywilom jasny komunikat: ani Kijów, z jego rozbudowaną obroną przeciwlotniczą, ani zachód kraju oddalony od Rosji, nie są i nie będą już bezpieczne. O rosyjskich intencjach w rozmowie z „Polską Zbrojną” mówił niedawno gen. Norbert Iwanowski, dowódca 1 Dywizji Piechoty Legionów. Rosjanie „usiłują wywołać poczucie zagrożenia, paniki i braku nadziei na przetrwanie. Liczą, iż wyczerpane wojną społeczeństwo coraz bardziej będzie wpływało na decyzje polityczne dotyczące zakończenia wojny, oczywiście na zasadach rosyjskich”. Nic dodać, nic ująć.

REKLAMA

Drastyczny skok zapotrzebowania

W ataku z 9 na 10 lipca użyto ponad 400 dronów. Jeszcze wiosną tego roku Rosjanie byli w stanie rzucać do pojedynczego nalotu 100–150 maszyn. W ubiegłym roku 400 aparatów odpowiadało miesięcznemu zużyciu – w napadach powietrznych z tamtego okresu, powtarzanych co dwa–trzy dni, brało udział po 20–40 bezpilotowców. Mamy więc do czynienia z ewidentną eskalacją działań, za którymi stoi drastyczny wzrost rosyjskich możliwości produkcji i pozyskiwania dronów. Nie bez powodu piszę o „pozyskiwaniu”, bowiem nie ma jasności, na ile realnie Rosjanie rozbudowali własne linie produkcyjne. Faktem jest – raportują to ukraińskie służby – iż coraz więcej wraków i niedolotów odnajdywanych na terenie Ukrainy, ma cechy wskazujące na to, iż zostały stworzone w Chinach. Możliwe, iż ostateczny montaż następuje w Rosji, niemniej w takim scenariuszu to uruchomione przez Chińczyków moce produkcyjne stoją za intensyfikacją nalotów.

To bardzo zła wiadomość dla Ukraińców, także w kontekście chwiejnej postawy Stanów Zjednoczonych. Waszyngton niedawno wstrzymał dostawy broni i amunicji przeciwlotniczej dla Kijowa, potem się z tego embarga wycofał, na razie tylko obiecując wznowienie pomocy. Tymczasem ukraińskie zapasy topnieją, a wsparcie Europy nie jest w stanie zrekompensować ubytków (nie w najbliższej przyszłości). I nie chodzi tylko o to, iż Ukraińcom zabraknie „wsadu” do wyrzutni Patriot (zresztą strzelanie z nich do dronów typu szahed byłoby marnowaniem potencjału). Problem dotyczy też innych rodzajów broni przeciwlotniczej. Niemieckie samobieżne działa Gepard doskonale sprawdzają się w roli „zabójców szahedów”, ale ich słabym punktem przez cały czas pozostaje ograniczona podaż amunicji. Niemcy w zeszłym roku wznowili jej produkcję, ale zapotrzebowanie na nowe pociski drastycznie skoczyło.

Połowa dronów to wabiki

Problem Ukrainy jest o tyle większy, iż rosyjska eskalacja ma poza terrorystycznym także ściśle wojskowy wymiar. Ukraińcy (z oczywistych powodów) i media skupiają się na uderzeniach w cywilne obiekty; faktem jest, iż stanowią one większość porażonych przez Rosjan celów. Ale równie prawdziwe są doniesienia o udanych rosyjskich atakach w ukraińskie zaplecze produkcyjne i magazynowe. Od co najmniej kilku tygodni Rosjanie – z niespotykaną dla nich precyzją i systematycznością – niszczą kolejne ukraińskie zakłady, w których wytwarzana jest i remontowana broń i amunicja. Ze szczególną zaciekłością skupiają się na fabrykach (właściwie manufakturach) dronów oraz miejscach, gdzie wytwarzane są komponenty dla rakiet. Dalsze osłabienie ukraińskiego „parasola” z pewnością im w tym pomoże. Stąd też m.in. masowość ataków, często pozornie tylko chaotyczna, de facto czyniona z zamiarem przesaturowania ukraińskiej OPL (jej zużycia i wystrzelania się).

Dlatego w nalotach wykorzystywanych jest mnóstwo wabików – nieuzbrojonych dronów, które mają „robić tłum”, angażować uwagę i środki ukraińskiej OPL. W atakach z ostatnich dni stanowią one co najmniej połowę bezzałogowców. Skąd to wiemy? To maszyny jednorazowego użytku, one nie wracają do Rosji, tylko spadają w Ukrainie po wyczerpaniu zapasu paliwa. No i niektóre z nich spełniają do końca swoją rolę – mam tu na myśli wraki uprzednio zestrzelonych (a więc wziętych za wartościowy cel) maszyn. Warto o tym pamiętać, gdy mówimy o drastycznym skoku możliwości Rosjan. Ilościowo owszem, jest on imponujący, jakościowo już znacznie mniej, skoro „tylko” połowa dronów to naprawdę niebezpieczne szahedy.

Pozostając jeszcze na gruncie statystyki – drony wywołują szkody, jednak mają istotne ograniczenia związane z niską prędkością i wagą. Łatwo je zestrzelić i nie przeniosą zbyt dużej głowicy. Największe spustoszenia czynią rakiety i pociski manewrujące – a tych Rosjanie wystrzeliwują ostatnio znacznie mniej. W ataku z 9 na 10 lipca było to 18 sztuk, podobnie jak we wcześniejszych uderzeniach. Większość tych rakiet stanowią pociski balistyczne, wystrzeliwane z wyrzutni naziemnych, przede wszystkim koszmarnie niecelne północnokoreańskie odpowiedniki iskanderów. Co z lotniczymi pociskami manewrującymi? Po 1 czerwca Rosjanie podnoszą do ataków na Ukrainę po 3–4 bombowce strategiczne – więcej nie są w stanie. To pokłosie ukraińskiej operacji „Pajęczyna”, która znacząco przerzedziła lotniczą część nuklearnej triady Rosji.

Marcin Ogdowski dziennikarz „Polski Zbrojnej”, korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Idź do oryginalnego materiału