Rosyjskie „młotkowanie” nie dało Moskwie upragnionego sukcesu

polska-zbrojna.pl 23 godzin temu

Siły zbrojne Federacji Rosyjskiej nie odniosły w 2024 roku strategicznego zwycięstwa w Ukrainie. Rozpoczęta w październiku 2023 roku i zintensyfikowana w czerwcu ubiegłego roku ofensywa nie doprowadziła do załamania się frontu. Rosjanie zdobyli punktowo kilka miasteczek i kilkadziesiąt wiosek w Donbasie, przesunęli się o 45 km, ale ceną było 430 tys. zabitych i rannych. W tym samym czasie Ukraińcy przenieśli działania zbrojne na obszar Rosji – do obwodu kurskiego.

W tym obwodzie ogniskują się procesy typowe dla całości konfliktu na wschodzie. Z jednej strony mamy buńczuczną propagandę Moskwy, zwiastującą rychłe pognębienie armii ukraińskiej. Z drugiej relatywną słabość obu stron niezdolnych do wyprowadzenia szybkich, decydujących ciosów. Zmieniający się stan posiadania jest efektem „młotkowania”, jak w potocznym języku wojskowym mówi się o mało mobilnych, uporczywych bojach nastawionych na stopniowe wymęczenie przeciwnika.

Brak taktycznego i operacyjnego kunsztu widać zwłaszcza w sposobie, w jaki rosyjskie dowództwo wykorzystuje oddziały północnokoreańskie. Wojskowi Kim Dzong Una rzucani są do kolejnych szturmów – bez wsparcia artylerii i ciężkich wozów – których jedyną doraźną korzyścią jest zużywanie przez Ukraińców środków bojowych oraz fizyczne i psychiczne zużycie broniących się żołnierzy.

REKLAMA

Ale to działa! – można by rzec. Czyżby? Ukraińcy utracili w obwodzie kurskim 600 z 1200 kilometrów kwadratowych zajętego terenu, czyli połowę zdobyczy, co w warstwie czysto retorycznej uchodzi za porażkę. Tyle iż mówimy o mikroskopijnym teatrze działań, to po pierwsze. Po drugie, w operację kurską po rosyjskiej stronie zaangażowanych jest do 100 tys. wojskowych, co odpowiada połowie sił przeznaczonych do inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku. I po trzecie, najważniejsze, ta „rekonkwista” jak dotąd oznaczała dla Rosjan (i Koreańczyków z Północy) 38 tys. zabitych i rannych – takie straty ponieśli między sierpniem a grudniem 2024 roku. Innymi słowy, jeden odzyskany kilometr kosztował Moskwę życie i zdrowie 63 żołnierzy.

A ów współczynnik wygląda jeszcze gorzej w przypadku rosyjskich zysków terenowych w Ukrainie. W 2024 roku Rosjanie wyszarpali Ukraińcom 3200 kilometrów kwadratowych. Dużo? I tak, i nie. To odpowiednik sześciu miast wielkości Warszawy, co przemawia do wyobraźni, ale realnie mówimy o terenach w większości rolniczych i nieużytkach, w najlepszym razie o zrujnowanych małych miasteczkach. Których zdobycie wiązało się z koniecznością zapłaty życiem i zdrowiem ponad 120 żołnierzy – za każdy przejęty kilometr. A jak już wiadomo, front się przy tym nie załamał.

Nie zapominajmy, iż Rosjanie mają znacznie wyższy „próg bólu” – mógłby przekonywać ktoś, kto w rosyjskich działaniach nie dostrzega finezji, ale widzi potężną determinację i wywodzi z tego korzystny dla Moskwy wniosek. Taki mianowicie, iż „młotkowanie” i tak się opłaci, bo Ukraińcy w końcu pękną, a jest ich dużo mniej i mają mniejsze możliwości mobilizacyjne.

Na gruncie logicznym to poprawne myślenie, tyle iż ukraińskie straty od początku wojny utrzymują się na znacznie niższym poziomie. w tej chwili są trzy, a choćby czterokrotnie mniejsze. Poza tym brakuje przesłanek, które pozwalałyby przyjąć, iż Rosjanie dysponują potencjałem umożliwiającym wykorzystanie gwałtownego osłabienia Ukraińców. Rosyjskie ministerstwo obrony od kilku miesięcy nie ogłasza informacji o podwyżkach uposażenia dla uczestników tzw. spec-operacji. Gubernatorzy obwodów apelują do Putina, by ogłosił obowiązkową powszechną mobilizację. Kasy na utrzymanie obecnego tempa pozyskiwania ochotników nie ma, stąd pomysły, by wprowadzić przymusowe stawiennictwo. A ludzka masa – dotąd najważniejszy atut Moskwy – i problemy z jej dostępnością, to nie jedyne wyzwanie na kolejny rok wojny. Rosjanom coraz bardziej dramatycznie brakuje wozów bojowych i czołgów. Bez północnokoreańskich dostaw także amunicji artyleryjskiej nie mają czym – i nie zanosi się, by to się zmieniło – wykorzystać ewentualne wyłomy we froncie. Nie zaleją Ukraińców potokami stali, choćby gdyby ich dostatecznie „wymłotkowali”.

Po co więc walczą? Mam wrażenie, iż chodzi już tylko o tworzenie iluzji sprawczości i siły. Punktowa presja jest w tym pomocna, świat może się nabrać na kolejne „sukcesy” rosyjskiej armii. I naciskać na Kijów, by kończył wojnę choćby na niekorzystnych dla Ukrainy warunkach.

Marcin Ogdowski , korespondent wojenny, autor bloga bezkamuflazu.pl
Idź do oryginalnego materiału