„G***ojady”, pożyteczni idioci i Ukro-Polin. O rosyjskiej polityce historycznej

pch24.pl 1 miesiąc temu

Sowiecki cios w plecy, zakończony wspólną defiladą dwóch totalitaryzmów na trupie katolickiej Polski, nie istnieje ani w rosyjskiej, ani tym bardziej światowej świadomości historycznej. To jeden z przykładów skuteczności polityki historycznej Rosji, mającej bezpośrednie przełożenie również na współczesne decyzje.

„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość” – miał proroczo napisać George Orwell. Jednak istnieje różnica między polityką historyczną, prowadzoną przez każde poważne państwo a bezczelną propagandą obliczoną na masową dezinformację, stanowiącą element wojny w coraz bardziej usieciowionym świecie.

„Wojna nigdy się nie zmienia” – zauważyli autorzy kultowej, osadzonej w środowisku postapokaliptycznym serii gier Fallout. Jej prawidła, polegające na podboju i zniewoleniu, obejmują również noosferę – informacyjne nowoczesne pole bitwy o świadomość i umysły.

„Nowością w tych zmaganiach jest to, iż nie chodzi w nich o bezpośrednie, fizyczne podporządkowanie sobie ciała innych ludzi, ale o takie zdegenerowanie ich myśli, by porzucili wrodzoną godność i wolność, oddając dobrowolnie swe ciała i świadomość na łup agresora” – wyjaśnia znawca tematyki służb specjalnych, dr Rafał Brzeski.

Rosja zawsze nadrabiała zaległości technologiczne i organizacyjne pracą na odcinku destabilizacyjnym. Bazując na sowieckiej spuściźnie – jak przekonuje prof. Jan Ryszard Sielezin – przez lata udoskonaliła podprogowe metody agresji propagandowo-politycznej, które są coraz bardziej niebezpieczne dla Polski.

Polskie obozy koncentracyjne

Rosyjska polityka historyczna stała się coraz bardziej napastliwa wobec Polski od 2008 r. To wtedy w podręcznikach szkolnych zaczęto forsować tezę, iż Stalin „był skutecznym menadżerem”, a zaprowadzony przez niego terror to „racjonalny instrument rozwoju kraju”. Natomiast zbrodnia katyńska była zemstą za „śmierć sowieckich żołnierzy w polskich obozach jenieckich po 1920 r.”.

Rosja nie może wyrzec się odpowiedzialności za Katyń, od kiedy w 1990 r. Borys Jelcyn ujawnił przed całym światem sowieckie czystki polskiej inteligencji. Zamiast wyparcia, zdecydowano się na zuchwały akt symetryzmu, podnosząc do niewyobrażalnej rangi śmierć – rzekomo – setek tysięcy czerwonoarmistów w obozach w Tuchowie, Puławcach, Strzałkowie i Baranowiczach. Przekaz był prosty – być może wymordowaliśmy polskich oficerów w Katyniu, ale to wy zaczęliście, głodząc naszych ludzi.

Z czasem dodano narrację, iż wielu pomordowanych w Katyniu było rzekomo odpowiedzialnymi za nadzór radzieckich więźniów. Polska z kolei miała stać się prekursorem obozów koncentracyjnych, na których wzorowali się Niemcy (sic!). Z tym zarzutem łączy oskarżenie naszego kraju o kolaborację z Hitlerem. W 2009 r. wydano kilka opracowań, przekonujących o wspólnych planach Berlina i Warszawy rozbioru Czechosłowacji, Litwy oraz agresji zbrojnej na kraje bałtyckie i ZSRR. Dlatego pakt Ribbentrop-Mołotow, którego Kreml również nie może zamilczeć, zaczęto przedstawiać jako sojusz defensywny, zawiązany… w obronie przed mocarstwowymi zapędami Rzeczpospolitej.

Rosjanie oskarżają Polskę również o wywołanie II wojny światowej. Przyczynkiem do jej wybuchu miało być – ponownie – nie przypieczętowany tajnym protokołem rozbiór Polski, ale odrzucenie niemieckich roszczeń terytorialnych. Analogicznie, w rosyjskiej optyce nie istnieje wrześniowa inwazja. Przekraczając polską granicę, sowiety nie miały realizować wspólnych niemiecko-sowieckich porozumień, ale „zapobiec okupacji odwiecznie rosyjskich terenów przez Niemcy”. Przy czym do tych terenów zaliczono m.in. Lwów czy Wileńszczyznę, które nigdy w granice rosyjskiego imperium nie wchodziły. Z kolei przewijającym się lajtmotiwem jest przekonanie, iż Polacy powinni być do dzisiaj wdzięczni Armii Czerwonej za „wyzwolenie” spod niemieckiej okupacji i „dary Stalina” w postaci Śląska i Pomorza.

„G***ojady”

Prof. Sielenin przypomina, iż dzięki technologii komunikacyjnej i wykorzystaniu ogromnej liczby pośrednich informacji, Rosja potrafi jeszcze skuteczniej kształtować świadomość poszczególnych osób, grup społecznych i opiniotwórczych, a także wpływać na ich postawy i oceny. Rosyjska propaganda oddziałuje na użytek wewnętrzny – utwierdzając społeczeństwo w mocarstwowej wizji własnego kraju i usprawiedliwiając wojny napastnicze – a także zewnętrzny; przekonując do swoich racji aktorów zagranicznych.

Nie do przecenienia w wojnie informacyjnej są, używając nomenklatury KGB i GRU, „g***ojady”. Ci agenci wpływu są gotowi dobrowolnie, bez przymusu oraz szantażu, stanąć po stronie Rosji. W połączeniu z dużo groźniejszą agenturą wpływu, stanowią doskonałe narzędzie prowadzonego często przez lata procesu destabilizacji. „Wykrycie agentury wpływu jest niezmiernie trudne, a udowodnienie działania na rzecz obcego państwa wręcz niemożliwe, gdyż w demokratycznym państwie każdy ma prawo do głoszenia własnych poglądów” – zauważa dr Brzeski.

Doskonałym przykładem oddziaływania kremlowskiej propagandy był wywiad Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem. Przywódca Federacji Rosyjskiej, ku zdumieniu amerykańskiego dziennikarza, wyjątkowo wiele miejsca poświęcił Polsce, przy czym jego wypowiedzi stanowiły najdoskonalszy destylat niemal wszystkich kłamstw powielanych konsekwentnie od 2008 r. Putin ponownie obarczył Polskę odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej, zarzucił nam rozbiór Czechosłowacji, a wkroczenie Sowietów w 1939 r. określił mianem powrotu Rosji „na swoje historyczne terytoria”.

Rosyjski przywódca cofnął się w swoich rozważaniach aż do XVI w., oskarżając I Rzeczpospolitą o polonizację ludności prawosławnej, będącej – zgodnie z imperialną koncepcją III Rzymu – pod samozwańczym protektoratem Moskwy. Putin posunął się choćby to stwierdzenia, iż to w Polsce powstała idea narodu ukraińskiego, taktycznie milcząc na temat obsesyjnie antypolskiego charakteru ukraińskiego nacjonalizmu. Przekaz dla amerykańskiego, zdezorientowanego odbiorcy był prosty: Ukrainę „wymyślili Polacy”, a dzisiaj uważają Kijów za swoją strefę wpływów.

Słuchając tych rewelacji można by dojść do przekonania, iż ideę Ukro-Polin wymyślili…sami Rosjanie.

Ale nie łudźmy się, iż rosyjska propaganda nie oddziałuje również na polskie środowiska patriotyczne. Wydaje się, iż od wybuchu wojny w 2022 r., ostrze sprzeciwu wobec kremlowskiej polityki historycznej przechyla się w stronę coraz wyraźniej eksponowanych przykładów propagandy neo-banderowskiej.

Przykładowo, w tym roku z wielką nabożnością obchodzono kolejną rocznicę Krwawej Niedzieli na Wołyniu, natomiast próżno było szukać podobnego zainteresowania rocznicą Operacji Polskiej NKWD z 1938 r., która – podobnie jak zbrodnia wołyńska – stanowiła czystkę etniczną ponad 110 tys. Polaków.

W kwietniu natomiast niemal bez echa przeszła też kolejna rocznica zbrodni katyńskiej. Dlatego pomstując na bezczelną propagandę historyczną Kijowa, Berlina czy Tel-Awiwu, nie zapominajmy, iż szlaki na tym odcinku od dawna przeciera Kreml.

Piotr Relich

Idź do oryginalnego materiału