

Od początku bali się, iż tak będzie. Że porywom serca będzie towarzyszyć polska prowizorka. Że ośrodki wypoczynkowe i hotele nie będą odpowiednim miejscem dla dzieci. Że pozbawionym rodzicielskiej miłości i dotkniętym traumą wojny ukraińskim sierotom fundujemy oto kolejne trudne doświadczenie.
— Każde dziecko w Polsce, bez względu na narodowość, powinno być traktowane tak jak polskie dziecko. Niestety przez trzy lata nie potrafiliśmy wszystkim dzieciom z ukraińskiej pieczy zastępczej stworzyć w Polsce równych warunków, a co gorsza dać im perspektywy na przyszłość — ocenia Joanna Luberadzka-Gruca, prezeska fundacji Polki Mogą Wszystko.
Od trzech lat aktywnie działa na rzecz poprawy warunków pieczy zastępczej dla dzieci z Ukrainy i podobnie jak inni eksperci przyznaje, iż obawy, które były w nich w pierwszych tygodniach po wybuchu pełnoskalowej wojny niestety się sprawdziły.
Ukraińskie standardy w Polsce. „Trudno zrozumieć”
Według danych, które Onetowi udostępniło Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w ciągu trzech lat wojny w Ukrainie granicę z Polską przekroczyło prawie 3 tys. dzieci z ukraińskiej pieczy zastępczej. Do naszego kraju trafiło w tym czasie także 858 dzieci, które nie miały przy sobie prawnego opiekuna. Przez pierwsze miesiące wojny (do czerwca 2022 r.) pierwszym miejscem, do którego kierowane były dzieci z Ukrainy, był punkt recepcyjny w Stalowej Woli. Tam działający całodobowo sztab pomagał zagubionym w chaosie ucieczki dzieciom odnaleźć mamę lub tatę. A te osierocone kierował tam, gdzie właśnie w porywach serca ktoś udostępniał miejsce — halę, ośrodek wypoczynkowy, hotel — dla uchodźców wojennych.
Wiceministra rodziny, pracy i polityki społecznej Aleksandra Gajewska wspomina, iż w pierwszych dniach wojny do Polski przyjeżdżały placówki opiekuńczo wychowawcze liczące choćby do 200 osób, bo takie standardy obowiązują w ukraińskiej pieczy zastępczej. — Zarówno władze regionalne, którym podlegają domy dziecka, jak i ukraińskie ministerstwo oczekiwało, iż każda placówka będzie zakwaterowana w całości w jednym obiekcie — zaznacza wiceministra.
I tak już na początku marca 2022 r. najwięcej — prawie 800 ukraińskich małoletnich z domów dziecka trafiło do ośrodka wypoczynkowego w Rawie Mazowieckiej w Łódzkiem.
— To ośrodek położony pośrodku niczego. W jednym miejscu stłoczono tam setki dzieci z doświadczeniem traumy wojennej i o ile było to zrozumiałe przez kilka czy kilkanaście dni, gdy znaleźliśmy się w zupełnie nowej rzeczywistości i pomoc opierała się głównie na wysiłku wolontariuszy i darczyńców, to trudno zrozumieć, dlaczego tym dzieciom gwałtownie nie zapewniono takich warunków, jakie mają dzieci w polskiej pieczy zastępczej — mówi Luberadzka-Gruca.
Polskie przepisy jasno dziś określają, iż w placówce opiekuńczo —wychowawczej można umieścić maksymalnie 14 dzieci.
34 placówki dla ukraińskich dzieci
Resort rodziny, pracy i polityki społecznej przekazał nam, iż ukraińskie sieroty są dziś rozlokowane w 34 miejscach w Polsce.
„Są to ośrodki zbiorowego zakwaterowania na terenie całego kraju, w których przebywa ok. 600 dzieci z ukraińskiej instytucjonalnej pieczy zastępczej” — przekazało na MRPiPS, zaznaczając, iż te liczby są szacunkowe, bo podopieczni są bardzo mobilni. Słyszymy to także od ekspertów, którzy wskazują, iż często zdarzało się, iż ukraińskie dzieci trafiały pod opiekę polskich wychowawców, ale nim sądy zdążyły wydać decyzję o prawnym opiekunie, pojawiali się ukraińscy opiekunowie i zabierali dziecko. Często tylko na chwilę, więc dziecko znów trafiało do ośrodka w Polsce.
Dziś we wspomnianym hotelu OSSA w Rawie Mazowieckiej nadal przebywa ok. 160 podopiecznych. Drugi co do wielkości z takich ośrodków znajduje się w Moryniu w woj. zachodniopomorskim. W „Szafirze” mieszka 74 dzieci. Do tego 61 podopiecznych wciąż gości Powiatowe Centrum Młodzieży w Garczynie na Pomorzu oraz prowadzona przez częstochowski Caritas placówka w Świętej Puszczy – 35 dzieci.
„UNICEF wjechał na białym koniu”
Eksperci, którzy wraz z poprzednim i obecnym kierownictwem resortu rodziny, pracy i polityki społecznej pracowali nad przepisami, które mogłyby sprawić, by dzieci z ukraińskiej pieczy nie były traktowane, jak sieroty drugiej kategorii wspominają, iż największą przeszkodą ku temu był opór po stronie Ukrainy.
Władze naszego wschodniego sąsiada pilnowały, by dzieci nie rozdzielać. Obawiały się, iż przekazując dzieci w ręce polskiej pieczy, bezpowrotnie stracą nad nimi kontrolę. Padały słowa o wynarodowieniu. Strona ukraińska była w tej sprawie mocno usztywniona, ale — wspominają eksperci — także wśród polskich decydentów od początku brakowało determinacji, by wykłócać się o lepsze warunki dla dzieci. A było to o tyle dla Polski wygodne, iż odpadały i koszty i odpowiedzialność.
Rozwiązanie — jak to już nad Wisłą bywa — przyszło od dołu.
— Można powiedzieć, iż UNICEF wjechał do nas na białym koniu we właściwym momencie — uśmiecha się Piotr Rydzewski, dyrektor Centrum Administracyjnego Pieczy Zastępczej w Łodzi. Do miasta w pierwszych dniach wojny trafiło ok. 80 dzieci z ukraińskiej pieczy. Dyrektor wspomina, iż dla dużego miasta, które od lat jest największym ośrodkiem pieczy zastępczej w Polsce, zapewnienie dachu nad głową tym dzieciom nie było problemem. Zwłaszcza iż wciąż dysponowało budynkami, które służyły za domy dziecka i mogły pomieścić po 80-100 osób. Ale gdy ustawa narzuciła, iż grupy wychowanków mogą liczyć maksymalnie 14 wychowanków, zrobiło się w nich więcej miejsca, bo grupy zmniejszono i część dzieci przeprowadziła się stamtąd do kameralnych domków.
„Nie chodzi o to, żeby dzieci przechować, a wychować”
— Mieliśmy więc gdzie umieścić te grupy dzieci z Ukrainy, ale dla nas kluczowym stało się to, by nie tylko dać im dach nad głową, ale dać im warunki, jakie gwarantujemy polskim dzieciom — mówi dyrektor Rydzewski, dodając, iż żeby zapewnić dzieciom lepsze warunki, trzeba było zagwarantować im także dodatkowych opiekunów. Z kilkudziesięcioosobowymi grupami ukraińskich dzieci przyjeżdżało do Polski raptem 2-3 wychowawców. To za mało, by należycie zadbać o wychowanków 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu.
W pierwszych dniach wojny z pomocą przyszli studiujący w Łodzi wolontariusze. Ale — mówi Rydzewski — wiadomo było, iż to nie zadziała na dłuższą metę i w taki sposób nie uda się też skruszyć uporu strony ukraińskiej. Wtedy zbawienne okazały się pieniądze z UNICEF-u. Dzięki nim w Łodzi udało się zatrudnić wychowawców (głównie Ukraińców), a także wynająć kolejne domki i ulokować w nich kilkunastoosobowe grupy wychowanków.
MRPiPS przekazało nam, iż w Łodzi w 17 kameralnych domach, zbliżonych standardem do polskich placówek opiekuńczo-wychowawczych przebywa łącznie 202 podopiecznych. — Liczba wychowanków stale się zmienia, bo ciągle przyjmujemy kolejne dzieci z Rawy Mazowieckiej, a część dzieci placówki opuszcza, bo kończą 18 lat albo znajdują się ich prawni opiekunowie — precyzuje dyrektor Rydzewski.
To właśnie dzięki wysiłkowi urzędników z Łodzi w hotelu OSSA mieszka już coraz mniej ukraińskich dzieci. — Mamy takie przeświadczenie, iż w tym naszym działaniu nie chodzi o to, żeby te dzieci u nas w Polsce przechować na jakiś czas. Chodzi o to, żeby je wychować. Ci młodzi ludzie już nigdy potem nie będą mieli po 14-15 lat i to, jakie otrzymają dziś wykształcenie, wsparcie psychologiczne, opiekę zdrowotną będzie rzutowało na ich przyszłość — mówi Rydzewski.
„Pieniądze na pewno się znajdą”
Ale podobnej determinacji co w Łodzi, by zadbać o ukraińskie sieroty, próżno było szukać w innych polskich samorządach. Od ekspertów słyszymy, iż wszystko rozbija się o kwestie bezpieczeństwa finansowego. — Chodzi o to, iż budżet gminy jest ustalony do końca roku i w nim pieniądze na opiekę dla ukraińskich dzieci są. Ale zapala się też żółta lampka i pytanie, co będzie, jeżeli w kolejnym roku tych pieniędzy nie będzie. Przecież nie wyrzucimy dzieci — mówi nam jeden z samorządowców, tłumacząc dylematy włodarzy gmin związane z pomocą ukraińskim sierotom. Do tego nie pomaga też fakt, iż polska piecza zastępcza nie jest w pełni wydolna – dzieci potrzebujących zastępczego domu jest więcej niż możliwości, by im ten dom zapewnić.
— A co, jeżeli pieniądze z UNICEF-u się skończą? — pytam dyrektora Rydzewskiego.
— Poszukamy ich gdzie indziej i na pewno się znajdą — odpowiada krótko.
Nie wszystkie sieroty miały szczęście trafić do Łodzi
Joanna Luberadzka-Gruca stawia Łódź za wzór tego, jak pomimo przeszkód prawnych, można stworzyć dzieciom z Ukrainy warunki zbliżone do tych, jakie mają polskie dzieci. Martwi ją więc to, jak dużo sierot nie miało szczęścia trafić do Łodzi.
— Moim zdaniem spora grupa dzieci z Ukrainy jest dokładnie w tym samym punkcie, w jakim była w momencie ewakuacji. Czyli przede wszystkim one nie mają wyobrażenia, jak będzie wyglądała ich przyszłość i czują się pozostawione z tym same sobie — mówi Luberadzka-Gruca, której fundacja organizuje warsztaty dla dzieci z ukraińskiej pieczy. Opowiada, iż w ich trakcie, podczas wspólnej pracy w grupach może zaobserwować to, jak te dzieci zostały przez polskie państwo zawiedzione.
— Lokując te dzieci w dużych grupach, nie da się zapewnić im dostatecznej uwagi i troski. Większość nie ma w głowie innej perspektywy niż oczekiwanie na ukończenie 18. roku życia, opuszczenie placówki i usamodzielnienie się. Ale nie mają przy tym też pomysłu, co będą wtedy robili. Od chłopców słyszymy, iż chcą wrócić do Ukrainy, na front, od dziewczyn, iż muszą założyć rodzinę, bo same sobie nie poradzą — opowiada ekspertka. — Nie ma nic złego ani w patriotycznych postawach, ani w marzeniach o rodzinie, ale problem jest wtedy, gdy te decyzje nie wynikają ze świadomego wyboru, ale poczucia, iż się tego wyboru nie ma, iż ode mnie nic nie zależy. Dodatkowe doświadczenie wojny sprawia, iż te dzieci nie mają poczucia, iż mogą coś zaplanować i iż te plany nie zostaną zrujnowane — mówi Luberadzka-Gruca.
„Czują się jak przedmiot, który można przesuwać między granicami”
Ale na brak poczucia sprawczości u dzieci jej zdaniem wpływa także podejście wielu ukraińskich wychowawców. — Niektórzy mają mało demokratyczny styl wychowawczy. Po prostu uważają, iż to oni za te dzieci odpowiadają i iż wszystkie decyzje oni podejmują. To wzmacnia u dzieci poczucie bezwolności, niskiej samooceny i adekwatnie brak poczucia własnej wartości — ocenia ekspertka. Na korzyść nie działa także niestabilna sytuacja wojenna. Bywa i tak, iż dzieci z dnia na dzień dowiadują się, iż wracają do Ukrainy. Są wyrywane z polskiego środowiska tak samo gwałtownie, jak z Ukrainy wyrwane zostały przez rakiety Putina.
— Podczas warsztatów często przewijała się kwestia tego, iż to nie od nich zależy, gdzie i kiedy się znajdą, iż jak im ktoś każe wyjechać, to wyjadą, jak wracać to wrócą. Czują się jak przedmiot, który można przesuwać między granicą ukraińsko-polską — opowiada ekspertka.
„To wyobrażenie jest z pozoru niewinne”
Podczas warsztatów dostrzegła coś jeszcze – jak bardzo ukraińskie dzieci idealizują swój kraj. — Mają takie wyobrażenie, iż o ile będą musiały wracać na Ukrainę, to one absolutnie nie będą protestowały, bo one chcą wrócić. I w ogóle nie spotkałam ani jednego dziecka, które powiedziałoby, iż nie chce. I to wyobrażenie wydaje się z pozoru niewinne. Ale gdy się w to głębiej wejdzie, no to ono może wynikać zupełnie z czegoś innego — mówi Luberadzka-Gruca.
Jej zdaniem to mechanizm obronny — idealizujemy sobie jakieś miejsce, gdy nie czujemy się dobrze tam, gdzie właśnie jesteśmy. Dlatego rozmawiając i współpracując z ukraińskimi sierotami trudno jej zrozumieć, dlaczego przez trzy lata nie udało się im wszystkim zapewnić im takich warunków, w których czułyby się dobrze.
Jak mówi, przestał do niej już przemawiać argument, iż to strona ukraińska cokolwiek blokuje.
—Ten argument stracił na wartości, dlatego, iż jednak w polskim systemie pieczy zastępczym mamy w tej chwili kilkaset dzieci ukraińskich, które po prostu zostały odebrane rodzicom albo znalazły się całkiem bez opieki i trafiły do polskich placówek, trafiły do polskich rodzin zastępczych albo do ukraińskich rodzin zastępczych, które zostały w Polsce ustanowione. Mamy też dzieci relokowane z tych dużych instytucji i też się Ukraina na to zgodziła i ja wiem, iż w jakimś sensie władze ukraińskie przynajmniej częściowo są dumne z tego, co się w Łodzi udało zrobić. Argument, iż to strona ukraińska się na to nie zgadza, jest coraz mniej wiarygodny, a mam wrażenie, iż myśmy się na tym zatrzymali i pozwalamy, żeby te dzieci tak trwały — mówi ekspertka.
Resort zapowiada kolejne relokacje dzieci
Prezeska fundacji dodaje, iż nie przemawia do niej także argument, iż 38-milionowy kraj nie stać na to, by zająć się kilkusetosobową grupą ukraińskich dzieci. — jeżeli nie ma pieniędzy, to trzeba poszukać tak, jak Łódź poszukała. A jeżeli ktoś boi się, iż pieniądze z organizacji międzynarodowych się skończą, to powiem mu, iż skoro zapewniliśmy dobre warunki dzieciom, to pieniądze na to, żeby przez cały czas żyły w takich warunkach muszą się znaleźć — podkreśla Luberadzka-Gruca.
Adam Chmura, zastępca Rzecznika Praw Dziecka w rozmowie z Onetem podkreśla, iż decyzja o ulokowaniu ukraińskich sierot w dużych ośrodkach tuż po wybuchu wojny była zrozumiała ze względu na okoliczności. Ale zaznacza: — Uważamy jednak, iż należy z jednej strony kontynuować działania na rzecz „dzielenia” ukraińskich placówek na mniejsze jednostki, a z drugiej — wzmocnić instytucjonalny nadzór Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie nad pieczą ukraińską, np. poprzez zapewnienie stałej obecności pracownika PCRP w ukraińskich placówkach lub wprowadzenie możliwości wydawania przez PCPR wiążących poleceń kierownictwu tych ukraińskich placówek — mówi Chmura.
Wiceministra Aleksandra Gajewska pytana przez Onet o działania, które mogą poprawić los ukraińskich sierot w Polsce, także powołuje się na przykład Łodzi. Jak mówi, to dopiero dobre doświadczenie z łódzkiej pieczy pozwoliło na stopniową zmianę postawy władz ukraińskich i rozlokowanie dzieci z Rawy Mazowieckiej w kameralnych domkach. — w tej chwili wspólnie z UNICEF, rozpoczęliśmy działania mające na celu przeprowadzenie kolejnej grupy dzieci z Rawy Mazowieckiej do małych domów. Zadanie to będzie realizowała wyłoniona w już ogłoszonym konkursie organizacja pozarządowa — zaznacza Aleksandra Gajewska.
Kontrole w ośrodkach ukraińskiej pieczy. „RPD zawiadamiał prokuraturę”
Co jednak z ukraińskimi dziećmi, które przez cały czas przebywają w ośrodkach w Polsce liczących po kilkudziesięciu podopiecznych? Wiceministra przekazała nam, iż na ich relokację resort otrzymał już unijne dofinansowanie. — Uzyskaliśmy też zgodę strony ukraińskiej na kolejne relokacje. W tym roku MPiPS planuje rozpoczęcie przenoszenia dzieci z pozostałych ośrodków w kameralne warunki – zapewnia wiceministra Gajewska.
O tym, jak jest to istotne mogą świadczyć wyniki dwóch kontroli przeprowadzonych w ubiegłym roku przez RPD w siedmiu placówkach ukraińskiej pieczy zastępczej w Polsce. Sprawdzane były m.in. zapewniane dzieciom warunki materialne, socjalne, dostęp do edukacji i zapewniane wsparcie psychologiczne. — Zidentyfikowane wówczas potrzeby dzieci, ale także problemy i nieprawidłowości w opiece nad nimi RPD sygnalizował swoim ukraińskim partnerom, ale przede wszystkim adekwatnym powiatowym centrom pomocy rodzinie (sprawującym — zgodnie z ustawą — nadzór nad ukraińskimi placówkami pieczy zastępczej ewakuowanymi do Polski) i sądom opiekuńczym, wnosząc o wgląd w sytuację małoletnich — mówi Onetowi zastępca RPD Adam Chmura. — W sytuacjach najtrudniejszych, ujawnienia przypadków krzywdzenia dzieci, RPD zawiadamiał o tych przypadkach prokuraturę — dodaje.
Zdaniem RPD, żeby poprawić sytuację tych dzieci, konieczne jest pełne włączenie wszystkich małoletnich obywateli Ukrainy do polskiego systemu oświaty.