Stopa

bezkamuflazu.pl 4 godzin temu

Eksperci miotają się od skrajności do skrajności w ocenie ryzyka rosyjskiego ataku na Polskę. Jedni wieszczą, iż jest przesądzony, iż nastąpi w ciągu 3-5 lat, inni – zwracając uwagę na kiepską kondycję rosyjskiej armii i gospodarki – przewidują, iż nie dojdzie do niego w dającej się przewidzieć przyszłości, a najpewniej nigdy. Jednak rzetelne wojskowe planowanie musi uwzględniać także scenariusze bazujące na relatywnie niedużym ryzyku – i właśnie dlatego Polska przygotowuje się do wojny z rosją.

Temu, przede wszystkim, służą znaczące zbrojenia, trwające w naszym kraju już od kilku lat. Idzie w nich o zbudowanie potencjału, który by rosję odstraszył. Gdyby ów zamiar się nie powiódł, mamy dysponować taką siłą, by w najgorszym razie wytrwać do nadejścia pomocy sojuszników, w najlepszym, samodzielnie uporać się ze złamaniem kręgosłupa najeźdźczej armii.

Z przyczyn oczywistych walczyć z rosjanami będziemy w północno-wschodniej Polsce, na tzw.: przesmyku suwalskim. Gdyby sytuacja w Ukrainie rozwinęła się nie po naszej myśli – doszłoby tam do rosyjskiego zwycięstwa, co jest bardzo mało prawdopodobne – także w południowo-wschodniej części kraju. Oczywiście brać pod uwagę należy również ryzyka desantów powietrznych, w innych rejonach Polski, oraz morskich, wzdłuż całego wybrzeża. Jednak tego rodzaju operacje wymagają wcześniejszego powodzenia na pierwotnych kierunkach uderzeń, co oznacza – patrząc z polskiej perspektywy – konieczność przygotowania do obrony terenów Rzeczypospolitej położonych między Wisłą a Bugiem. Tam musi się rozstrzygnąć „wszystko”.

W takich okolicznościach na plan pierwszy wychodzi projekt znany jako „Tarcza Wschód”. Kilka tygodni temu rozmawiałem na ten temat z gen. Stanisławem Czosnkiem, zastępcą szefa Sztabu Generalnego WP. Ta rozmowa ukazała się na łamach miesięcznika „Polska Zbrojna”, na potrzeby tego tekstu pozwolę sobie wrócić do poruszonych w wywiadzie kwestii, dotyczących naszych przygotowań obronnych. A więc jak zamierzamy się bronić?

Już od samej granicy, co stanowi pewien zwrot w myśleniu strategicznym. Dotąd bowiem zakładaliśmy szereg działań opóźniających w strefie międzyrzecza (Bugu i Wisły) i ustanowienie głównej linii obrony wzdłuż królowej polskich rzek. Wedle takiego scenariusza, doszłoby do czasowej okupacji części terytoriów RP, które następnie – po przejściu od defensywy do ofensywy (przy wsparciu sojuszników) – zamierzaliśmy odbić. Teraz naszym priorytetem jest niedopuszczenie do okupacji, wiemy wszak – to lekcja płynąca z Ukrainy – czym jest ta rosyjska. Wystawiamy więc lufy przy samej granicy, od razu z zamiarem zgruchotania przeciwnika, a nie tylko opóźnienia jego marszu.

Owo „wystawianie luf” to budowanie umocnień – choć nie tylko, o czym szerzej we wspomnianym wywiadzie. A z ukraińskich doświadczeń jednoznacznie wynika, iż żadne fortyfikacje nie spełnią swojej roli, jeżeli nie „wzbogaci się” ich minami – zarówno przeciwpancernymi, jak i przeciwpiechotnymi. W ramach „Tarczy Wschód” wytypowano kilkadziesiąt miejsc przewidzianych jako pola minowe. O ile wykorzystanie min przeciwpancernych nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji formalno-prawnych, o tyle ładunki przeciwpiechotne w obowiązującym dotąd stanie prawnym byłyby nielegalne. Polska bowiem ratyfikowała konwencję ottawską, zakazującą ich użycia, w 2012 roku.

Ale to już historia – wczoraj wieczorem Sejm przyjął ustawę o wypowiedzeniu konwencji. „Za” zagłosowało 413 posłów, przeciwko – 15, trzech wstrzymało się od głosu.

Rządowy projekt ustawy o wypowiedzeniu konwencji ottawskiej trafił do Sejmu w maju. Przed wczorajszym głosowaniem wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz podkreślał, iż wycofanie się z konwencji jest najważniejsze dla bezpieczeństwa w regionie. Jak zaznaczył, inicjatywa o rezygnacji powstała na wniosek Polski oraz partnerów z państw bałtyckich i Finlandii.

W praktyce oznacza to, iż nasadzimy min wzdłuż całej granicy między północno-wschodnią flanką NATO a mordorem. Częściowo z wyprzedzeniem, częściowo gdy będzie narastał kryzys (spokojnie, mamy zdolność do szybkiego nasycenia minami wybranych obszarów). Miny przeciwpiechotne to brutalna broń, ale jeżeli nie chcemy, by ruski żołdak postawił stopę na naszej ziemi, innego wyjścia nie mamy. Niech wie, iż może tę stopę stracić…

A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

To dzięki Wam powstają także moje książki – także „Międzyrzecze”, które opowiada o wojnie polsko-rosyjskiej, dziejącej się współcześnie. Zapraszam do lektury, także innych pozycji. A jeżeli o nich mowa… – możecie je nabyć, w wersji z autografem i pozdrowieniami. Ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Zdjęcie ilustracyjne, z tzw.: paska (odcinka granicy polsko-białoruskiej)/fot. własne

Idź do oryginalnego materiału