Strefa

bezkamuflazu.pl 4 miesięcy temu

Wczesną jesienią minionego roku spędziłem kilka dni w Charkowie i okolicach. Byłem wówczas m.in. we wsi Cyrkuny, położonej na północny wschód od miasta, jakieś 20 km od granicy z rosją. Miejscowość wpadła w łapy moskali już w pierwszych godzinach pełnoskalowej inwazji, przez niemal trzy miesiące stacjonowali w niej artylerzyści ostrzeliwujący Charków. Nie dość zatem, iż mieszkańcy padli ofiarą zorganizowanego terroru i żołdackiej bandyterki, to jeszcze znaleźli się pod ogniem własnych dział – rosjanie rozstawiali armaty i wyrzutnie pośród zabudowań, w efekcie część zniszczeń w Cyrkunach powstała na skutek ukraińskich uderzeń kontrbateryjnych.

Wyzwolenie przyszło wiosną 2022 roku, a wraz z nim nadzieja. Cyrkuny – i cztery inne najbardziej zniszczone miejscowości w Ukrainie – objęte zostały rządowym, pilotażowym programem odbudowy. Ogłosił to sam prezydent Zełenski, odwiedzając wieś. Wedle planów, samorząd Cyrkunów miał otrzymać na ten cel 27 mln dol., a skrócona ścieżka prawna pozwoliłaby na szybką realizację zadań. Pod koniec września 2023 roku spotkałem się z nowomianowanym pełnomocnikiem rządu ds. odbudowy miejscowości. Nie był to zwykły urzędnik, a „dorobiony” przedsiębiorca. Mocno „zajawiony na temat”, kreślił przede mną wizję Cyrkunów jako strefy przyjaznej dla biznesu. „Nie chodzi o odbudowę samych domów i obiektów publicznych”, mówił. „To za proste i nie przyniesie dodatkowej wartości. Wokół wsi są rozległe tereny nadające się pod działalność przemysłową, magazynową; w tę stronę chciałbym pójść”.

Ambicje ambicjami, a rzeczywistość wyglądała marnie. Cyrkuny pozostawały w dużej mierze opuszczone, w zasadzie nie było tam dzieci. Zamieszkałe kwartały powolutku się odbudowywały, działo się to jednak w zakresie inicjatywy własnej i własnych skromnych możliwości mieszkańców oraz za sprawą organizacji pozarządowych, takich jak Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. No i w większości były to prowizoryczne remonty – „na chwilę”, „byle nie leciało na głowę”, „byle dało się przetrwać zimę” – nie zaś gruntowna rekonstrukcja. Gdzie podziały się obiecane miliony? Gdzieś. Czy ta niemrawość wynikała z ukraińskiej urzędniczej nieudolności, korupcji, braku środków? Być może, choć moim zdaniem odpowiedź zawierała się w czym innym. W dźwiękach kanonady, które dało się usłyszeć po kilkadziesiąt razy dziennie.

Niedawni okupanci ani myśleli dać mieszkańcom wyzwolonych miejscowości święty spokój. Ci mieli się bać i uciec z dala od granicy, albo żyć w realiach ciągłego ryzyka, iż coś przyleci i odbierze im życie.

Czy w takich okolicznościach ma sens poważna odbudowa, mają sens poważne inwestycje? Ano właśnie…

Do Cyrkun rosyjskie pociski zwykle nie dolatywały (najczęściej waliły po obrzeżach), ogniem artyleryjskim obrywały przede wszystkim wioski położone bardziej na północ. Wtedy, we wrześniu 2023 roku, udało mi się dotrzeć do miejscowości Lipce, 8 km od „mordoru” – dalej była już „szara strefa”. Teren formalnie należący do Ukrainy, de facto będący ziemią niczyją. W znajdujących się w niej maleńkich wioskach i przysiółkach przez cały czas mieszkali ludzie, zwykle staruszkowie, którzy nie mieli sił i ochoty na ewakuację. „Co kilka dni wolontariusze podrzucają im wodę, jedzenie, leki”, zapewniał przedstawiciel lokalnej administracji wojskowej. „Najlepiej, gdyby ci mieszkańcy wyjechali, ale nie możemy nikogo zmusić do opuszczenia domu. Nie możemy też pozostawić takich osób samym sobie”.

W tych słowach mieszała się zarówno bezsilność, jak i determinacja, co wraz z poczuciem tymczasowości tworzyło specyficzny klimat pogranicza. Widziałem, słyszałem, czułem to nie tylko w kontaktach z przedstawicielami lokalnych władz, ale też w relacjach ze zwykłymi ludźmi. Nikt nie mówił tego wprost, ale panowała domyślna zgoda, iż „póki trwa wojna oni nie przestaną nam dokuczać, ba, spróbują tu wrócić”.

No i spróbowali…

W miniony piątek, na razie nieco bardziej na wschód, za cel obierając nadgraniczne miasteczko Wołczańsk. Które – podobnie jak wspomniane wioseczki i przysiółki – leży w „szarej strefie” i gdzie również mieszkali ludzie, głównie osoby w podeszłym wieku. Używam czasu przeszłego, bowiem po tym, co w weekend z Wołczańskiem zrobiła rosyjska artyleria, chętnych do pozostania na ziemi niczyjej znacząco ubyło. W niedzielę w miasteczku przebywało jeszcze około 500 osób, ale armia ukraińska i wolontariusze cały czas prowadzili ewakuację.

Realizowaną pod ogniem, gdyż rosjanie ewidentnie chcieliby miasto zająć.

Czy to wstęp do poważniejszej operacji? Nie sądzę. Apokaliptyczne doniesienia o otwarciu przez moskali kolejnego frontu można włożyć między bajki. Owszem, rosjanie bardzo by chcieli zdobyć Charków, a droga do metropolii wiedzie przez przygraniczne miejscowości. Tyle iż całe zgrupowanie armii rosyjskiej wzdłuż północnej granicy Ukrainy liczy sobie 53 tys. żołnierzy. Nieco ponad 70 tys., jeżeli policzymy wojsko stacjonujące w odległości 100 km od granicy. To co najmniej trzy razy za mało, żeby myśleć o powodzeniu operacji zajęcia miasta wielkości Charkowa.

O co więc idzie moskalom? Moim zdaniem mamy tu lustrzane odbicie akcji, jakie przeprowadzała druga strona. Ukraińskie uderzenia na przygraniczne miejscowości w obwodzie biełgorodzkim miały odciągnąć część sił z frontu/wydrenować rosyjskie rezerwy. Co w gruncie rzeczy się powiodło, bo wspomniane 53 tys. to stosunkowa nowa jakość – wcześniej tego fragmentu granicy chroniło raptem kilkanaście tysięcy wojskowych. Co interesujące – i w czym również zawiera się podobieństwo – o ile Ukraińcy przeprowadzali rajdy na terytorium rosji posiłkując się rosyjskimi kolaborantami, o tyle moskale do ataków na Wołczańsk (i kilka okolicznych wiosek) używają najemnych żołnierzy z państw afrykańskich. Obie strony walczą więc rękoma cudzoziemców, choć gwoli rzetelności zastrzec należy, iż ciemnoskórzy wojskowi stanowią zdecydowaną mniejszość atakujących (ponoć na Wołczańsk nacierają cztery bataliony, jeden z nich ma się składać z cudzoziemskich ochotników).

Jeśli celem rosjan było rozproszenie ukraińskich oddziałów, zabieg ten – przynajmniej na razie – niespecjalnie się udał. W rejon walk Kijów pchnął dodatkowo elementy jednej brygady, próbując opanować kryzys przede wszystkim miejscowymi siłami. Dziś dotarła wiadomość, iż zmieniono dowódcę charkowskiego zgrupowania ZSU, co może być konsekwencją złej oceny dotychczasowych działań, podjętych na przestrzeni ostatnich czterech dni. Niezależnie od powodów tej dymisji, sytuacja na północ od Charkowa nie jest „załamaniem frontu”, nie grozi „wyjściem rosjan na tyły ukraińskiej armii” i nie przerodzi się z minuty na minutę w „zmasowany szturm na Charków” – do czego usiłują przekonać nas (pro)rosyjscy propagandyści. Taktyczne sukcesy rosjan – o jakich informuje ukraiński sztab generalny – to zajęcie kilku wioseczek w „szarej strefie”, gdzie dotąd nie było ukraińskiej armii.

Oczywiście każdy pokonanym przez rosjan kilometr na drodze do Charkowa to narastające zagrożenie dla miasta – nie tyle szturmem, co ostrzałem artyleryjskim. Metropolia jest przez moskali regularnie okładana z systemów rakietowych, ale od lata 2022 roku pozostaje poza zasięgiem artylerii lufowej. Jeśliby to się zmieniło, ciągłość i intensywność ognia dramatycznie by wzrosły, a charkowianie podzieliliby los terroryzowanych „na odległość” mieszkańców Cyrkun i okolic. ZSU nie może do takiej sytuacji dopuścić, dla rosjan może to być drugi z celów operacji.

Trzeci wiąże się z koniecznością – patrząc z perspektywy moskali – zbudowania buforu, za pomocą którego udałoby się ograniczyć ukraińskie ostrzały Biełgorodu. Od wielu miesięcy Ukraińcy atakują cele wojskowe pod miastem – na przykład stanowiska ostrzeliwujących Charków wyrzutni Iskander – i w samym mieście, co czasem kończy się uderzeniami w obiekty cywilne. Nie ma przekonujących dowodów, by ZSU z premedytacją „waliło po cywilach”, mszcząc się za ataki na ukraińskie miasta, tym niemniej Biełgorod powoli zamienia się w rosyjską „szarą strefę”. (Pro)kremlowska propaganda tego nie pokazuje, ale analiza lokalnych ogólnodostępnych źródeł skłania mnie do wniosku, iż miasto opuścił co czwarty mieszkaniec. „To widać na ulicach”, czytam na jednym z lokalnych forów, gdzie mowa jest o „postępującej psychozie” i „panice”.

Dobrostan obywateli federacji nigdy nie był nadrzędnym celem Kremla, ale zwalczanie defetyzmu już owszem. Stąd konieczność uderzenia w jego źródła i zapewnienia miastu „szerszej otuliny”.

W tym kontekście warto się odnieść do zdarzenia, które miało miejsce w niedzielę. Gdzie jeden z biełgorodzkich wieżowców uległ częściowemu zawaleniu rzekomo po trafieniu przez ukraińską rakietę. Obejrzałem zapis z monitoringu, który uchwycił moment wybuchu i w mojej ocenie w budynku doszło do eksplozji gazu. Banalna w gruncie rzeczy sprawa, przypadkiem skorelowana z wojną. Użyteczna dla (pro)kremlowskiej propagandy, która katastrofę budowlaną zmieniła w akt terroryzmu, przypisując go Ukrainie. Co zresztą uaktywniło antyrosyjskich poszukiwaczy niebanalnych wyjaśnień, według których wieżowiec wysadziły rosyjskie służby. Po co? By zyskać pretekst do ostrzałów cywilnych obiektów w Ukrainie. Naprawdę? Po ponad dwóch latach rosyjskich bestialstw ktoś jeszcze wierzy, iż rosja takich pretekstów potrzebuje? Potrzebuje dalszego zniechęcania zachodnich opinii publicznych dla idei wspierania Ukrainy – stąd takie a nie inne „zagospodarowanie” wypadku. Oskarżenie Kijowa o atak na bezbronny budynek może poskutkować przekonaniem, iż obie strony są siebie warte. „Dzikusy, niech się pozabijają, będzie spokój, nam nic do tego” – jeżeli obywatele Zachodu zaczną w ten sposób myśleć i przełoży się to na działania ich rządów, rosja na tym skorzysta.

Skorzysta – w myśl wojskowej filozofii „rozwijania powodzenia” – jeżeli ograniczona w założeniach operacja na północ od Charkowa przyniesie nieoczekiwanie pozytywne dla rosjan skutki. jeżeli Ukraińcy rzeczywiście pękną i pojawi się okazja na przykład do zablokowania miasta. ale choćby w takim scenariuszu sprawy nie będą mogły potoczyć się błyskawicznie – przerzucenie silnych odwodów to nie jest kwestia godzin czy choćby dób. No i czas na takie same działania ma też druga strona.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Monice Rani, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Joannie Marciniak i Andrzejowi Kardasiowi. A także: Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi i Jarosławowi Grabowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Grzegorzowi Smulce, Czytelniczce Magdzie (za „wiadro kawy”!), Arkadiuszowi Żmudzińskiemu, Grzegorzowi Zgnilcowi, Kamilowi G., Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu i Arkadiuszowi Wiśniewskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Cyrkuny – 20 km dalej, jadąc tą drogą, zaczynał się „mordor”…/fot. własne

Idź do oryginalnego materiału