Stulecie Lex Grabski i wciąż żywe dylematy polskiej polityki narodowościowej

krytykapolityczna.pl 3 miesięcy temu

31 lipca 2024 roku wypada setna rocznica przyjęcia przez sejm I Kadencji tzw. Lex Grabski – ustawy regulującej szkolnictwo dla mniejszości narodowych we wschodnich województwach II RP. Uznawana w momencie przyjęcia za kompromisową i stanowiącą częściowe ustępstwo na rzecz tych mniejszości, dla przeciwników była symbolem niesprawiedliwości i nieskuteczności polityki narodowościowej odrodzonego państwa polskiego. Stulecie uchwalenia ustawy to doskonała okazja do refleksji nad bilansem polityki mniejszościowej międzywojnia i wyzwaniami stojącymi przed dzisiejszą, coraz bardziej wielokulturową Polską.

Komisja czterech

Po wojnie polsko-ukraińskiej o Galicję Wschodnią i wojnie z bolszewikami, w odrodzonej Polsce – w znacznej mierze wbrew swojej woli – znalazło się ponad 6 milionów osób narodowości niepolskiej, przede wszystkim Ukraińców, Białorusinów i Żydów. Gdy nowe granice zostały ostatecznie ukonstytuowane po przyłączeniu Wileńszczyzny do reszty kraju w kwietniu 1922 roku, politycy stanęli przed wyzwaniem zbudowania polityki wobec Kresów w sposób bardziej dalekosiężny i systematyczny niż do tej pory.

Jednym z obszarów wymagających unormowania było szkolnictwo, które w dalszym ciągu regulowały niejednolite przepisy zaborców. Znaczące rozbieżności w podejściu do problemu przez stronnictwa polityczne oraz pochłaniający większość energii kolejnych niestabilnych rządów kryzys gospodarczy sprawiły, iż sprawą na poważnie zajął się dopiero „fachowy” rząd Władysława Grabskiego, a konkretnie tzw. komisja czterech, w której kluczową rolę odgrywał brat premiera Stanisław Grabski, jeden z głównych ideologów endecji i późniejszy (oraz wcześniejszy) minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego, od którego nazwiska wzięła się obiegowa nazwa uchwalonej w lipcu ustawy.

Prace nad lex Grabski przebiegały w atmosferze poczucia konieczności zintegrowania wschodnich terytoriów w struktury odradzającego się państwa i zaradzenia niezwykle napiętej sytuacji powszechnego sprzeciwu wobec polskiej władzy i funkcjonowania regularnej partyzantki na tych obszarach. Jednocześnie we wrześniu 1924 roku mijał termin wdrożenia ustawy samorządowej uchwalonej dwa lata wcześniej (przeforsował ją ówczesny minister spraw zagranicznych Gabriel Narutowicz), która przyznawała dość szeroką autonomię Galicji Wschodniej i była jednym z warunków ostatecznego zaakceptowania przez Radę Ambasadorów granic II RP.

Dominująca w nowym Sejmie prawica bynajmniej nie zamierzała respektować tych zobowiązań, ale nie miała większości do przepchnięcia własnej, nacjonalistycznej agendy. Przyjęte 31 lipca Lex Grabski było efektem ułożenia się reprezentowanej przez Grabskiego endecji z innymi ugrupowaniami (polskimi, nie mniejszościowymi). Swoimi postanowieniami ustawa objęła osoby narodowości ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej, zamieszkujące województwa stanisławowskie, tarnopolskie, lwowskie, wołyńskie, poleskie, nowogródzkie, wileńskie oraz część białostockiego, czyli około 20 proc. ludności kraju.

Jej przepisy zakładały, iż w szkołach powszechnych na terenach etnicznie mieszanych (min. 25 proc. ludności przynależącej do danej mniejszości), o ile rodzice co najmniej czterdzieściorga uczniów nie wyrażą chęci pobierania nauki w swoim języku macierzystym, językiem wykładowym będzie polski. Jednocześnie tam, gdzie taka wola została wyrażona, na żądanie rodziców dwadzieściorga uczniów szkoła miała być przekształcana w utrakwistyczną (dwujęzyczną). Na poziomie szkół średnich naczelną zasadą miało być łączenie istniejących osobno szkół w tej samej miejscowości w jedną, dwujęzyczną.

Ustawa spotkała się ze stanowczym sprzeciwem reprezentacji parlamentarnej mniejszości narodowych, ale przeszła przy poparciu większości partii polskich, które z różnych przyczyn traktowały ją jako konieczny kompromis, który przy pierwszej okazji będzie należało podważyć. Jak pisał Andrzej Chojnowski: „Dla Narodowej Demokracji choćby polityka jej współlidera, Stanisława Grabskiego, który ustawy z 1924 roku traktował jako wygodny taktycznie instrument stopniowej polonizacji, była przejawem zbyt daleko idących ustępstw na rzecz mniejszości”.

Polscy Nacjonaliści wobec zagadnienia mniejszości

Program narodowościowy endecji zakładał, iż w niepodległej Polsce jedynie Polakom przysługiwała rola suwerena w państwie, które powinno być podporządkowane interesom narodowym dominującej grupy. Jednocześnie, nie wyrzekano się terytorialnej kontroli nad ziemiami etnicznie niepolskimi, co znalazło wyraz w tzw. koncepcji inkorporacyjnej, zakładającej wchłonięcie przez Polskę jak największych obszarów na wschodzie, o ile tylko odsetek Ukraińców i Białorusinów w Państwie nie będzie na tyle duży, aby uniemożliwiło to ich polonizację.

Polityka ta opierała się na logice nakreślonej przez Romana Dmowskiego, który w Myślach Nowoczesnego Polaka deklarował: „Tam, gdzie możemy pomnożyć swe siły i swą pracę cywilizacyjną, wchłaniając inne żywioły, żadne prawo nie zabrania nam tego, ale czynić to mamy choćby obowiązek. Bo mamy obowiązek żyć i wydobyć się na wierzch”.

Takie myślenie odnosiło się oczywiście w pierwszej kolejności do mniejszości słowiańskich. Przez endeków – pisał Chojnowski – „Białorusini i Ukraińcy, jako żywioły bez «wyrazistej fizjonomii narodowej» traktowani byli jako potencjalny przedmiot asymilacji, w drodze naturalnego oddziaływania kultury polskiej oraz zmiany struktury narodowościowej Galicji Wschodniej i kresów północno-wschodnich”. Dla Żydów przewidziana była całkowita izolacja i zepchnięcie na margines życia społecznego. Koncepcje te w dużej mierze przyświecały rządowi Chjeno-Piasta w 1923 roku, jednak większość z nich nie doczekała się wejścia w życie. Z tamtego okresu pochodził między innymi zakaz używania przez administrację państwową terminu „ukraiński”, który w ustawach z lipca 1924 roku zastąpiony został zwrotem „ruski (rusiński)”.

Sprzeciw mniejszości

Dla przedstawicieli mniejszości za pozornym równouprawnieniem języków kryło się uprzywilejowanie ludności polskiej, wyrażające się w nierównych proporcjach wymaganej liczby deklaracji rodziców dzieci koniecznych do zorganizowania nauczania w języku polskim lub języku mniejszości. Z drugiej strony obawiano się, iż ustawy otworzą drogę do nadużyć polskiej administracji na Kresach, zajmującej zwykle bardzo niechętne stanowisko wobec kwestii równouprawnienia mniejszości.

Obawy te okazały się zasadne. Bardzo gwałtownie stało się jasne, iż praktyka odbiega od ogólnych zasad określonych w ustawie. Rozporządzenia ministrów zdecydowały, iż do określenia terenów, na których istniałaby możliwość wnioskowania o wprowadzenie nauczania w języku macierzystym mniejszości, użyte zostaną dane ze spisu powszechnego z 1921 roku, masowo zbojkotowanego przez Ukraińców. Wytyczne dla nauczania w szkołach dwujęzycznych zorganizowano w taki sposób, iż więcej lekcji odbywało się po polsku. W wielu małych miejscowościach, w których szkoły powszechne miały jednoosobową lub dwuosobową obsadę, zatrudniano wyłącznie Polaków. Po przyjęciu ustaw – pisał Włodzimierz Mędrzecki – „W ciągu kilku lat w Galicji Wschodniej i na Wołyniu zdecydowaną większość szkół ukraińskich przekształcono w dwujęzyczne. Natomiast w województwach północno-wschodnich i na Polesiu praktycznie wszystkie powszechne szkoły państwowe przyjęły wyłącznie polski język nauczania”.

Powodowało to opór miejscowej ludności, szczególnie Ukraińców, którzy zmobilizowali się przy udziale w tzw. plebiscytach szkolnych, i napędzało kresowe antagonizmy. Szkoła, która w przeświadczeniu polskich elit miała być narzędziem asymilacji, o ile nie narodowej, to państwowej, stawała się w oczach miejscowej ludności narzędziem ucisku. W konsekwencji kwitły prywatne oraz nielegalne struktury nauczania, a polska szkoła stała się obiektem bojkotu i kontestacji, szczególnie nasilonej w latach 30.

Uniwersytet Ukraiński

Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja mniejszości narodowych w szkolnictwie wyższym. Zaraz po opanowaniu Galicji Wschodniej polskie władze przystąpiły do likwidowania ukraińskich katedr na Uniwersytecie Lwowskim, odziedziczonych jeszcze z czasów Austro-Węgier. W odpowiedzi na represje Ukraińcy zorganizowali nielegalne placówki: Tajny Uniwersytet Ukraiński i Ukraińską Szkołę Politechniczną. Obie instytucje spotkały się z prześladowaniami polskich władz, ale ustawy z września 1922 roku przewidywały utworzenie utrzymywanego przez państwo autonomicznego ukraińskiego uniwersytetu w przeciągu dwóch lat. W miarę zbliżania się tego terminu stawało się jednak jasne, iż strona polska nie jest zainteresowana wypełnieniem swoich zobowiązań. Ignorując apele Ukraińców o legalizację istniejących już struktur, Polacy wysuwali propozycje zorganizowania ukraińskiej uczelni (a na początek w zasadzie jedynie poszczególnych kursów dla młodzieży ukraińskiej) w Warszawie, następnie w Krakowie.

Ukraińskim środowiskom naukowym zależało, aby uczelnia znalazła się na terenach zamieszkałych przez ludność ukraińską, poza Lwowem wysuwano propozycje Przemyśla i Stanisławowa. Sugestie te spotkały się z furią endeków, którzy zaczęli organizować w tych miastach pochody w obronie ich „odwiecznie polskiego charakteru”. Ostatecznie wszelkie próby porozumienia spaliły na panewce, a największym „przełomem” do końca okresu międzywojennego było utworzenie w 1930 roku ukraińskiego Instytutu Naukowego w Warszawie. Podziemne nauczanie było stopniowo likwidowane, a chcący swobodnie pobierać naukę akademicką we własnym języku Ukraińcy musieli jeździć w tym celu do Pragi. Sprawa uniwersytetu ukraińskiego była jednoznacznym manifestem złej woli po stronie polskiej i – jak stwierdził Chojnowski – „urosła do rangi symbolu niemożności polsko-ukraińskiego porozumienia”.

Kresowy węzeł gordyjski?

Problem mniejszości narodowych obok zacofania gospodarczego i kwestii agrarnej stanowił jedno z najważniejszych wyzwań II RP, a szkolnictwo było jedynie jego częścią. Państwo polskie, które narzuciło swoje panowanie ludności wschodnich województw, nie zdołało, a choćby nieszczególnie próbowało, stawić czoła bolączkom tych obszarów, takim jak zacofanie i rozdrobnienie rolnictwa, brak przemysłu, analfabetyzm, gwałtowny wzrost demograficzny i wiążąca się z tym wszystkim dramatyczna nędza ludności kresowej. Przede wszystkim nie rozwiązano ekonomicznych przyczyn napięć narodowościowych. Polski rząd bał się rozparcelowania ogromnych posiadłości ziemskich na tych terytoriach, ponieważ takie działanie uderzyłoby w „polski stan posiadania”, tj. w majątki Kościoła i polskich ziemian. W ten sposób grupą, która najbardziej skorzystała na przejęciu odebranych Rosjanom majątków, byli polscy osadnicy wojskowi, którzy trafiali na Kresy w celu umocnienia tam elementu polskiego, budząc sprzeciw lokalnej ludności.

Administracja państwowa we wschodnich województwach zdominowana była niemal wyłącznie przez osoby narodowości polskiej, nieliczni przedstawiciele mniejszości zatrudniani byli przede wszystkim jako nauczyciele i wizytatorzy. Z tego powodu zdolni i ambitni przedstawiciele mniejszości, których można było związać z państwem, uzależniając ich od niego materialnie, zmuszeni byli szukać ścieżek samorealizacji poza oficjalnymi strukturami. Z kolei pracujący w kresowym aparacie państwowym Polacy byli pod silnym wpływem endeckich koncepcji i bardzo często patrzyli na stosunki narodowościowe w kategorii rywalizacji. Jako przedstawiciele „narodu panującego” organy państwa traktowali jak swoją własność, którą bezwzględnie wykorzystywali dla osiągnięcia celu, jakim było „umacnianie polskości” na Kresach i zintegrowanie tych obszarów z resztą państwa. Miejscowym często zamykano możliwość załatwiania spraw urzędowych w języku innym niż polski i na każdym kroku dawano im odczuć, iż są obywatelami drugiej kategorii.

Stare dylematy nabierają aktualności

Polscy politycy nieustannie powtarzają, iż w dialogu z Ukraińcami oczekują od Kijowa dojrzałej polityki historycznej i umiejętności stawienia czoła niewygodnym faktom. Mają oczywiście rację, ale zastanawia mnie, czy wśród rządzących znajdzie się ktoś, kto w setną rocznicę uchwalenia Lex Grabski zdecyduje się napomknąć o niegodziwościach polityki narodowościowej Drugiej Rzeczypospolitej, wyrazić skruchę, zaproponować przyjęcie upamiętniającej uchwały. Bo polityka historyczna nie polega na „obronie polskiego stanu posiadania”, ale na dążeniu do prawdy i wyciąganiu z niej wniosków. Na przykład takich, iż rozumienie stosunków narodowościowych wewnątrz społeczeństwa przez pryzmat rywalizacji, po obu stronach, nie może być podstawą do budowania żadnej trwałości.

Tym bardziej iż dylematy sprzed stu lat znów zaczynają nabierać aktualności. Po drugiej wojnie światowej Polska stała się państwem niemal jednolitym etnicznie – marzenia Dmowskiego zostały zrealizowane rękami Hitlera i Stalina. Współistnienie różnych kultur zostało ograniczone do kilku enklaw, takich jak Podlasie czy Opolszczyzna. Dzisiaj, w obliczu fal migracji, nasze społeczeństwo na powrót zaczyna stawać się wielokulturowe, z czym wiążą się ogromne możliwości, ale również wyzwania.

Bardzo niepokojące wydają się doniesienia o zamykaniu białoruskich szkół na Podlasiu, o których mówiła niedawno Swietłana Cichanouska, czy o ograniczaniu usług socjalnych dla uchodźców z Ukrainy. Istnieje wiele tradycji historycznych, z których politycy mogą czerpać, mniej lub bardziej chlubnych. W setną rocznicę wprowadzenia Lex Grabski granie na strachu przed obcymi również przez tych, którzy do bycia spadkobiercami międzywojennego nacjonalizmu nie aspirują, to nie najlepszy omen. Świadomie instrumentalizowanie drzemiącego w Polakach endeckiego bakcyla przez Donalda Tuska i Władysława Kosiniaka-Kamysza stanowi igranie z ogniem, który naszej historii wzniecił już niejeden pożar.

Idź do oryginalnego materiału