
Władimir Putin wielokrotnie zmieniał strategię w sprawie tego, kto trafia na pierwszą linię frontu. Najpierw był to kadrowy personel wojskowy i separatystyczni pełnomocnicy z Donbasu. Potem skazańcy i zmobilizowani, następnie — najemnicy. Teraz stare zasoby ludzkie się wyczerpują. Nadszedł czas, aby odnowić źródła materiału ludzkiego.
Im więcej Rosjan ginie na wojnie, tym mniej sensacyjne stają się kolejne informacje o stratach. Imienne (i niekompletne) listy poległych — opublikowane przez Mediazonę i BBC z okazji trzeciej rocznicy wybuchu wojny — zawierają już 95 tys. nazwisk. Do początku 2025 r. pełna liczba zabitych po stronie rosyjskiej szacowana jest na 167 tys.-235 tys. osób (BBC) i 165 tys. (Mediazona i Meduza, na podstawie rejestru spraw spadkowych).
Jeśli dodamy ok. 23 tys. zabitych proxies z części obwodów donieckiego i ługańskiego Ukrainy, które zostały zajęte przez Federację Rosyjską w 2014 r. (szacunki BBC), i weźmiemy pod uwagę zabitych w okresie styczeń-luty 2025 r., całkowite straty po stronie rosyjskiej wynoszą w tej chwili co najmniej 200 tys. Jest to górna granica szacunków armii dotyczących inwazji sprzed trzech lat.
Pod względem ofiar wojna znacznie przewyższyła wojny bałkańskie z lat 90., w których po wszystkich stronach zginęło 130 tys.-160 tys., w tym cywile, a które wcześniej były najkrwawszymi konfliktami w Europie od czasów II wojny światowej.
Rosyjski reżim zmienia stratgię
Po stronie ukraińskiej sama imienna i zweryfikowana lista projektu UALosses zawiera nazwiska 70 tys. zabitych, ale całkowita liczba poległych wojskowych jest znacznie wyższa, nie wspominając o cywilach. Dlatego liczba ofiar tej wojny po obu stronach już wyraźnie przekracza 300 tys. Takie są konsekwencje szaleństwa reżimu Putina.
Ale ten sam reżim organizuje również przepływ personelu wojskowego, który wysyła na rzeź w całkiem racjonalny sposób.
W pierwszych miesiącach inwazji wojna toczyła się siłami regularnej armii i formacjami donieckich separatystów, którzy zostali zwerbowani w drodze masowej mobilizacji. Szacowana populacja tych terytoriów wynosi zaledwie 3,5 mln, a śmierć 23 tys. mieszkańców Doniecka mówi wiele o cenie, jaką rosyjski reżim kazał mieszkańcom zapłacić za „wyzwolenie Donbasu”. Gdyby Rosja zapłaciła za wojnę przeciwko Ukrainie w tej samej proporcji, jej straty osiągnęłyby 1 mln zabitych. Donbas jest wykrwawiony i od dawna nie jest w stanie zapewnić Putinowi dodatkowych żołnierzy. Władca doszedł do tego wniosku już jesienią 2022 r. Szybkie uzupełnienie armii było możliwe tylko poprzez mobilizację.
Ówczesny pobór 300 tys. rezerwistów, który nie był tak okazały (w stosunku do liczby mieszkańców był 10-15 razy mniejszy niż pobór w separatystycznych podmiotach Donbasu), wywołał zamieszanie wśród ludzi. Wtedy reżim zaczął liczyć się ze swoimi poddanymi — jedyny raz podczas tej wojny.
Skazańcy i ochotnicy
A potem przeciwnicy zostali wrzuceni do maszynki do mięsa. Następnie, zamiast drugiej fali mobilizacji, której spodziewano się wiosną 2023 r., władze rozpoczęły systematyczną rekrutację najemników — „ochotników”.
Próbując wyjaśnić tolerancję rosyjskich mas na straty wojskowe, BBC podkreśla, iż połowa zabitych to osoby z zewnątrz, „które prawie nie brały udziału w życiu rosyjskiego społeczeństwa”. „Z każdych 10 osób, które zginęły, walcząc po stronie Rosji, trzy były jeńcami, a kolejne dwie były mieszkańcami samozwańczych DRL i ŁRL”.
To tylko częściowo prawda. Mieszkańcy obwodów donieckiego i ługańskiego w Ukrainie, sądząc po powyższych szacunkach, nie stanowią 20 proc. zabitych, ale raczej 10-15 proc. jeżeli chodzi o skazańców, na rosyjskiej wsi z pewnością nie można powiedzieć, iż nie uczestniczyli w społecznym życiu. Są tak samo „swoi”, jak ci, którzy jeszcze nie byli w więzieniu. A ich udział wśród zmarłych nie wynosi 30 proc., ale co najwyżej 25 proc.
Jednak co ważniejsze, w połowie, a zwłaszcza pod koniec 2023 r., reżim przeszedł na „ochotników”. Zmiana była tym łatwiejsza, iż pochodzili oni z tych samych kręgów społecznych. A te kręgi mają fatalistyczny stosunek do śmierci własnego gatunku, nie dlatego, iż są „obcymi”, jak uważa BBC, ale z powodu ich ogólnego światopoglądu.
To właśnie najemnicy ponieśli ciężar inwazji w ciągu ostatniego półtora roku i ginęli najczęściej. w tej chwili są już największą kategorią wśród tych, którzy zmarli na wojnie i stanowią ok. 30 proc. wszystkich ofiar. jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż w ciągu trzech lat najemnikami zostało ok. 700 tys. osób, to co dziesiąty z nich zginął. Większość poniosła śmierć w krwawych ofensywach ostatniego roku.
Wydawałoby się, iż dostarczanie materiału ludzkiego na front zostało ustalone.
Władze Rosji się przeliczyły
Jednocześnie przezwyciężono nadmierne zużycie oficerów, których nie można tak gwałtownie zastąpić. jeżeli na początku inwazji oficerowie stanowili aż 10 proc. zabitych, to teraz „ich udział uległ zmniejszeniu do 2-3 proc.: jest to spowodowane zmianami w charakterze działań bojowych i aktywną rekrutacją żołnierzy-ochotników, którzy giną wielokrotnie częściej niż starsi oficerowie” — podaje Mediazona.
Ale wszystko, co proste i wygodne, kiedyś się kończy. Sądząc po szybkim wzroście premii w drugiej połowie 2024 r., liczba chętnych do zatrudnienia spadła. Oczekiwany przez władze patriotyczny zryw z okazji ukraińskiej inwazji na obwód kurski (sierpień 2024 r.) nie nastąpił. A podaż rekrutów głodnych szalonych pieniędzy zaczęła się wyczerpywać.

Ćwiczenia zmobilizowanych Rosjan, grudzień 2022 r.
Lokalne budżety okazały się niewymiarowe. Niedawno gubernator Samary obniżył ryczałt za podpisanie kontraktu z rekordowych 3,6 mln rubli (według aktualnego kursu 163 tys. zł) do 2,1 mln rubli (95 tys. zł).
Wygląda na to, iż zbliża się kolejna rewizja metody pozyskiwania ludzi na wojnę. Najemników i pieniędzy brakuje, a na agendę powraca brutalna, ale wypróbowana i przetestowana procedura: druga fala mobilizacji.
Na kogo spadła pierwsza? 10,8 tys. zabitych zmobilizowanych zostało zidentyfikowanych z imienia i nazwiska. W rzeczywistości może ich być dwa razy więcej — to jedna dziesiąta wszystkich, którzy zginęli po stronie rosyjskiej, i jedna piętnasta z 300 tys., którzy zostali powołani ponad dwa lata temu.
Podatek od krwi rozkłada się w nieproporcjonalny, ale zrozumiały sposób. Stolice są najmniej dotknięte. Moskwianin rzadko jest „ochotnikiem”, jeszcze rzadziej zmobilizowanym przymusowo, a wyjątkowo rzadko poległym. Na froncie zginęło 156 zmobilizowanych moskwian i 114 petersburżan, a jednocześnie 601 osób z Baszkirii i 544 z Tatarstanu.
Druga fala mobilizacji
Populacja Baszkortostanu i Tatarstanu razem jest znacznie mniejsza niż ludność Moskwy, a osobno — znacznie mniejsza niż Petersburg. Wielu zabitych jest też wśród zmobilizowanych z innych regionów Wołgi — Samary i Wołgogradu. Dość skromne straty w zmobilizowanych zostały poniesione na Krymie (64) i Sewastopolu (18), które zostały zajęte w 2014 r.
Jeśli porównamy pierwszą falę rosyjskiej mobilizacji z amerykańską mobilizacją podczas wojny w Wietnamie, to w USA, których populacja była wówczas 1,4 razy większa od Federacji Rosyjskiej obecnie, na wojnę poszło osiem razy więcej zmobilizowanych mężczyzn (2 mln i więcej), wśród których zginęła co czterdziesta osoba (ponad 50 tys.).
W ramach rosyjskiej mobilizacji w 2022 r. było znacznie mniej ludzi, ale z dużo większym prawdopodobieństwem szybkiej śmierci. Jeśli dojdzie do drugiej fali, scenariusz będzie prawdopodobnie kontynuacją pierwszej.
Oznacza to, iż mobilizacja nie uderzy zbyt mocno w rozpieszczone i lojalne wobec reżimu stolice. Nie uderzy też w zubożałe zaplecze, które dostarcza większość najemników. Główny ciężar będą musiały ponieść regiony przemysłowe o średnich dochodach. Każdy rodzaj powszechnego i przymusowego poboru będzie oznaczał głębsze zaangażowanie w wojnę, niż miało to miejsce do tej pory.
Reżim opóźnia mobilizację od ponad dwóch lat nie bez powodu. Antywojenne zamieszki nie są całkowicie wykluczone. Poddani mają dość tzw. specjalnej operacji wojskowej i mają nadzieję, choć nieśmiało, iż przywódca zakończy ją zwycięsko, zamiast ją napędzać. Cena drugiej fali będzie wyższa niż pierwszej.
Ale kryzys z dostawami materiału ludzkiego na front zmusi Putina do wyboru: albo podjąć ryzyko i ponownie ogłosić mobilizację, albo zaakceptować zawieszenie wojny.