Szansa na nowe życie

polska-zbrojna.pl 3 godzin temu

Każdy lot w ramach „Akcji Serce” jest wyjątkowy i niezapomniany. Mamy poczucie, iż pomagamy ratować ludzkie życie – mówią żołnierze, którzy od 40 lat biorą udział w operacjach wsparcia transplantologii. Każdego roku kilkadziesiąt razy wojskowa maszyna transportuje narządy niezbędne do przeszczepu. Dwa lata temu mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska, jak przebiega taka akcja.

Dźwięk telefonu burzy spokój sobotniego poranka. „Mamy dziś »Akcję Serce«. jeżeli chce pani z nami polecieć, to widzimy się na lotnisku za dwie godziny”. Czas nagle przyspiesza, a do pobudki nie jest potrzebna już choćby kawa. Niespełna godzinę później jestem w drodze do 8 Bazy Lotnictwa Transportowego w Balicach. Stacjonują tam samoloty transportowe M-28 B/PT Bryza i C-295M CASA.

Na płycie lotniska spotykam załogę bryzy, która dziś poleci w ramach „Akcji Serce”. „Nie boi się pani lecieć z nami?”, zagaja rozmowę dowódca załogi. Mariusz (na prośbę dowództwa jednostki nie podajemy nazwisk pilotów) jest po czterdziestce. To pilot klasy mistrzowskiej, oblatywacz i instruktor lotniczy. W powietrzu spędził 4,2 tys. godzin. W „Akcję Serce” zaangażowany od kilkunastu lat. „Czekamy na zespół transplantacyjny i lecimy na Mazury. Wracając, wysadzimy lekarzy w Katowicach i wieczorem będziemy w domu”, mówi.

REKLAMA

Smutek miesza się z radością

Medycy ze Śląskiego Centrum Chorób Serca (SCCS) w Zabrzu docierają na lotnisko z kilkunastominutowym spóźnieniem. Kardiochirurg, dwie pielęgniarki i koordynator transplantacyjny z SCCS doskonale znają procedury, bo w lotach z wojskiem uczestniczyli już kilkukrotnie. „Ted”, technik pokładowy, pomaga im wnieść do samolotu transportery medyczne i wskazuje miejsca na pokładzie. Krótki instruktaż dotyczący warunków bezpieczeństwa i startujemy. Siedzę tuż za kokpitem, na uszach mam słuchawki. Słyszę korespondencję radiową pilotów z kontrolerami lotniczymi oraz rozmowy załogi. „W Szymanach będzie wiało. Będziesz miał okazję wykonać lądowanie z bocznym wiatrem”, mówi Mariusz. Uwaga skierowana jest do „Murawa”, świeżo upieczonego pilota 8 BLTr. W Balicach służy od czterech miesięcy. „Spodoba ci się u nas. W cywilu to nie to samo. Tam nie polatasz »kosiakami« [w żargonie lotniczym o lotach koszących], nie będziesz desantował specjalsów i robił taktycznych lądowań na trawie. A tu tak”, opowiada Mariusz.

Lot na Mazury jest bardzo spokojny, a o komfort pasażerów troszczy się technik pokładowy. „Ted” z lotnictwem związany jest od lat dziewięćdziesiątych, w powietrzu spędził 3,5 tys. godzin, wielokrotnie uczestniczył w lotach na rzecz transplantologii. Na płycie lotniska Olsztyn-Mazury czekają już dwie karetki. Szybkie przepakowanie i na sygnale ruszamy do szpitala. Przed wejściem czeka na nas koordynatorka transplantacyjna. Prowadzi do szatni, gdzie zakładamy jednorazowe fartuchy medyczne, szpitalne buty, czepki i maseczki. Wchodzimy na salę przygotowań, a gdy otwierają się przede mną kolejne drzwi, na stole operacyjnym widzę ciało młodego mężczyzny. „Czy ktoś może ogolić mu brzuch?”, słyszę głos z drugiego końca sali. Odwracam się i pospiesznie wychodzę.

Lekarze wyjaśniają, iż pobranych zostanie wiele narządów – zmarły jest dawcą serca, płuc, wątroby i nerek. „Najlepsze, co możemy zrobić po śmierci, to zostać dawcą organów. W ten sposób dajemy komuś szansę na nowe życie”, mówi Krzysztof Tkocz, pielęgniarz anestezjologiczny, a od 1997 roku także koordynator transplantacyjny ze śląskiej kliniki. Wiem, iż ma rację. Myślę jednak o tragedii, jaką przeżywają bliscy zmarłego, i euforii osób, które do swoich operacji szykują się teraz w różnych szpitalach.

Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem dawcą narządów może być osoba, u której komisja lekarska orzekła zgon w wyniku śmierci mózgu lub nieodwracalnego zatrzymania krążenia. I tylko taka, która za życia nie zgłosiła wobec tego sprzeciwu. Zanim jednak zapadnie decyzja o pośmiertnym pobraniu narządów, lekarze każdorazowo pytają bliskich zmarłego o zgodę na taki zabieg. „Jeśli rodzina odmawia, nie naciskamy”, wyjaśniają medycy.

Na włączonych silnikach

„Naprawdę chcesz oglądać z bliska pobranie narządów? Ja byłem przy czterech porodach swoich dzieci, ale chyba nie dałbym rady”, Mariusz zagaduje jeszcze w czasie lotu. Przypominam sobie te słowa, gdy ponownie wchodzę do sali operacyjnej. Wokół zmarłego kręci się ze 20 osób w niebieskich fartuchach. Kilkoro lekarzy stoi przy stole operacyjnym, a pozostali medycy i pielęgniarki krążą wokół. Choć to spora grupa, nie ma gwaru, plątaniny i zamieszania – każdy wie, co ma robić.

Medycy wyjaśniają, iż ostatnie badania wykonuje się tuż przed pobraniem narządów. „Dokładna diagnostyka była wykonana wcześniej, ale mimo to jeszcze potwierdzamy, czy wszystko się zgadza. Ponieważ nasz zespół pobiera dziś płuca, to przed chwilą wykonałem jeszcze bronchoskopię i gazometrię. Oba wyniki wyszły bardzo dobrze. Jak otworzymy klatkę piersiową, to płuca ocenię jeszcze wzrokowo. Ale wszystko wskazuje na to, iż są w doskonałej formie”, mówi dr n. med. Piotr Pasek, kardiochirurg ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Wyjaśnia, iż w SCCS w ubiegłym roku wykonano 51 transplantacji płuc i przeszczepiono 50 serc. Wiele z tych operacji możliwych było dzięki wsparciu wojska.

„Koordynacją transplantacji zajmuję się od 1997 roku i od tego czasu współpracuję z wojskiem. Jestem armii ogromnie wdzięczny za pomoc. Bez niej połowa tych operacji w ogóle nie byłaby możliwa”, opowiada Tkocz. Wspomina, iż wojskowymi samolotami latał po całej Polsce, m.in. do Białegostoku, Olsztyna, Szczecina. „Kilkanaście lat temu wracaliśmy z sercem do przeszczepu podczas takiej śnieżycy, iż pługi nie nadążały z oczyszczaniem pasa startowego. Stresowaliśmy się jak diabli. Wszystkie kontrolki w samolocie świeciły na czerwono, ale piloci i tak wylądowali perfekcyjnie. Dlatego zawsze powtarzam, iż jak wojsko powie, iż nie da rady polecieć, to nikt tego nie zrobi”, mówi pielęgniarz z SCCS. I dodaje: „Lotnicy wojskowi są świetnymi fachowcami. Już tyle razy im dziękowaliśmy, ale mam poczucie, iż zawsze za mało. Przydałoby się umówić po pracy. Ale nie ma jak – na dyżurze jesteśmy zawsze albo my, albo oni”.

W trakcie naszej rozmowy, o godzinie 14.25, u dawcy zostaje zaklemowana aorta. Od tego momentu zaczyna się wyścig z czasem. Jako pierwsi z sali operacyjnej wychodzą chirurdzy, którzy do przeszczepu pobrali serce. Potem pobrane zostają płuca. Narząd zanurzony w specjalnym płynie, obłożony lodem trafia do lodówki transportowej, a już kilka minut później pędzimy karetkami na lotnisko. Medycy co i rusz spoglądają na zegarek. „Nie jest źle, mamy dobry czas. Ale gdybyśmy dziś pobierali serce, to byłyby nerwy”, mówi Krzysztof Tkocz.

Więcej szczegółów zdradza chirurg Piotr Pasek. „W akcji transplantacyjnej najważniejszy jest czas. Musimy jak najszybciej dostarczyć organy dawcy do ośrodka, w którym czeka biorca. Te placówki bardzo często dzielą setki kilometrów, dlatego niezwykle cenimy sobie pracę z wojskiem. Tym razem organy pobieramy na drugim końcu Polski, bez pomocy lotnictwa wojskowego nie mielibyśmy szansy na uratowanie pacjenta w Zabrzu”, mówi doktor. I dodaje: „Przyjęło się, iż dla serca limit czasowy wynosi cztery godziny od pobrania, dla płuc maksymalnie osiem, wątrobę można przeszczepić do 12 godzin, a nerki choćby w ciągu doby. Oczywiście im krótszy okres niedokrwienia narządów, tym lepiej”.

Świątek – Piątek

Gdy karetkami wjeżdżamy na płytę lotniska, samolot ma już włączone silniki. Pospiesznie zajmujemy miejsca, zapinamy pasy. „Ted” starannie mocuje transportery medyczne i sprawdza, czy będą stabilne w czasie lotu. Startujemy o 16.20. Samolot wiozący narządy do przeszczepu otrzymuje status „hospital”. Oznacza to, iż służby ruchu lotniczego traktują go priorytetowo i prowadzą załogę do celu najkrótszą trasą, a na lotniskach przyznają pierwszeństwo w kołowaniu, starcie i lądowaniu. „Dla każdego lotnika »Akcja Serce« ma szczególne znaczenie. Jesteśmy dumni, iż możemy nieść społeczeństwu realną pomoc. Nikt nigdy nie odmawia wykonania takiego lotu, mimo iż bardzo często realizowane są one późno w nocy, w święta, nierzadko w weekendy”, opowiada Mariusz. Dowódca załogi podkreśla, iż nie tylko oni traktują loty medyczne w sposób wyjątkowy. Za przykład podaje obsługę portu lotniczego Olsztyn-Mazury, która specjalnie dla „Akcji Serce” wydłużyła godziny otwarcia lotniska.

W Katowicach lądujemy około 17.30, medycy biegiem przesiadają się do karetek. „Prosimy o wiadomość. Oby operacja się udała!”, rzuca na odchodne w stronę medyków dowódca załogi. Chwilę później startujemy ponownie, tym razem lecimy w stronę Balic. „To mój pierwszy dyżur w ramach »Akcji Serce« i pierwszy lot dla transplantologii”, mówi „Muraw”. „O tym, iż polecę, dowiedziałem się wczoraj tuż przed północą. Przez stres i ekscytację nie mogłem zasnąć. Cieszę się, iż tu jestem. Mam poczucie, iż biorę udział w ratowaniu ludzkiego życia”, przyznaje. „Kiedy po »Akcji Serce« dostaję SMS-a z wiadomością o udanym przeszczepie, to naprawdę bardzo się cieszę. To dla nas najlepsze podziękowanie. Moja żona opowiada wtedy dzieciom, iż tata jest bohaterem, bo pomógł uratować czyjeś serce”, dopowiada dowódca załogi.

Przeszczep płuc się udał. Szansę na nowe, zdrowe życie otrzymał czterdziestoletni mężczyzna.

Tekst pochodzi z miesięcznika „Polska Zbrojna”, nr 5/2023.

Magdalena Kowalska-Sendek
Idź do oryginalnego materiału