Tajemnicza torpedownia w Gdyni. „Niemcy wyprzedzili epokę, to był kosmos”

news.5v.pl 2 dni temu

Maciej Słomiński, Interia:Gdy dostałem pana numer telefonu, wspólny znajomy wysłał wizytówkę: „Fryzjer Mariusz”. Myślałem, iż to pseudonim.

Mariusz Szymański, płetwonurek, wynalazca, fryzjer: – To mój zawód wyuczony. Ojciec od lat 70. XX wieku miał zakład fryzjerski w porcie wojennym w Gdyni-Oksywiu przez 27 lat, potem ja go przejąłem. Strzygliśmy wspólnie poborowych, czasem 400 żołnierzy w ciągu dwóch dni. Niejeden komandor z Marynarki Wojennej nie był tyle czasu w porcie co ja. Tematami morskich militariów nasiąkałem od dziecka.

Klienci lubią rozmawiać z fryzjerami.

– Wiele się nasłuchałem, przekazy przetrwały. W Gdyni w czasie wojny było bardzo dużo, może nie Volksdeutschów, a Polaków, którzy pracowali dla Niemców. Torpedownie (powstały dwie: na Oksywiu i Babich Dołach) były ogromnymi przedsiębiorstwami.

– Pamiętam relację jednego klienta, który opowiadał, co działo się w 1945 r. tuż przed przyjściem Sowietów. Dzień w dzień obsługa w pośpiechu zabierała z magazynów torpedy wąskotorówką po pomoście i wystrzeliwała je w morze, żeby nie dostały się w obce ręce.


Mariusz SzymańskiMaciej SłomińskiINTERIA.PL


Co stało się z torpedownią na Babich Dołach po wojnie?

– Sowieci najpierw zamknęli obszar Babich Dołów, potem postąpili po swojemu, zabrali wszystkie urządzenia do siebie. Pod koniec Układu Warszawskiego na targach w Leningradzie Rosjanie pokazywali prototypy torped trzyśrubowych. Podejrzewam, iż coś wzięli sobie z Hexengrund, bo tak się nazywała torpedownia „za Niemca” – to był poligon torpedowy Luftwaffe, testowano tu torpedy lotnicze.

Zaraz, zaraz. Torpedowania w Babich Dołach znajduje się 300 metrów od brzegu w głąb Zatoki Gdańskiej, tymczasem pan mówi o torpedach lotniczych, czyli zrzucanych z samolotów, żeby uderzyć w cele w wodzie.

– Samoloty startowały z lotniska, gdzie dziś latem odbywa się festiwal Open’er. Torpedy zrzucone z samolotu wpadały do wody, tworzyły tzw. worek. Były na tyle innowacyjne, iż miały po dwa żyroskopy. Ten na dziobie korygował worek, gdy torpeda wpadała do wody, wychodziła na zadaną głębokość, żeby płynąć w kierunku okrętu. Niesamowite rzeczy na tamte czasy.

Zobacz również:


14 września 1939 r. Niemcy zajęli Gdynię.

– Najpierw przechrzcili miasto na Gotenhafen, czyli Port Gotów. W 1940 r. uruchomili torpedownię na Oksywiu, dwa lata później w Babich Dołach, do których przenieśli bazę badawczą z Travemünde, żeby być bezpiecznym od alianckich bombardowań. W Gdyni III Rzesza testowała tam torpedy, o których się nikomu wcześniej nie śniło. Każdy, kto interesuje się militariami, słyszał o silnikach rakietowych wewnątrz pocisków V1, V2. Okazuje się iż pierwsze badania były przeprowadzane w okupowanej Gdyni.

Jak funkcjonowała taka torpedownia?

– Torpedy były wystrzeliwane dwa razy. Pierwszy raz – testowo, w tunelu o długości 12 kilometrów precyzyjnie wydrążonym na dnie zatoki. Ustawiano żyroskop, ćwiczebna torpeda była wystrzelana, a rejestrator umieszczony w głowicy bojowej zapisywał jej lot, który kończył się na specjalnie rozpostartych sieciach. jeżeli torpeda przeszła test, była zabierana przez okręty podwodne i wykorzystywana na wojnie.

Niemcy wyprzedzili swą epokę?

– Zdecydowanie. System naprowadzania to nie były oporniki tylko elektronika. Alianci byli bardzo do tyłu z technologią. Zrozumieli, o co chodzi, gdy jakaś niemiecka torpeda wypływała na brzeg, była awaria albo zapalnik uderzeniowy czy zapalnik magnetyczny nie zadziałał. Wtedy mogli torpedę wyciągnąć, rozkręcić i wiedzieli, co jest grane.

Po co były Niemcom te torpedy? Miały przeważyć losy wojny na ich korzyść?

– To była śmiercionośna broń, wtedy transport morski był popularniejszy od lotniczego, ten dopiero raczkował. Do czego zdolne były torpedy niech świadczy przypadek zatopienia pasażerskiego statku Wilhelm Gustloff pod koniec wojny. Wydaje mi się iż Niemcom zabrakło czasu, nie wszystkie badania dokończono.

Mówi pan o torpedowni z wyraźną fascynacją.

– Niemcy chcieli nas podbić, to nie ulega wątpliwości. Z drugiej strony minęło tyle czasu, prawie 100 lat, a ja patrzę na torpedownię jako budowlę, staram się wyłączyć myślenie, kto ją budował i czemu miała służyć. Ona wciąż stoi, tyle lat później, jaka solidna jest ta konstrukcja! Ścianki Larsena są bardzo szerokie, zalewano je betonem. To specyficzny beton, im dłużej jest w wodzie, tym bardziej twardnieje. Wówczas to była technologia na najwyższym poziomie, nie ma o czym gadać.

Dziś torpedowania jest popularnym miejscem wśród nurków.

– Od ponad 25 lat nurkuję, udzieliłem na jej temat setek wywiadów, m.in. dla „National Geographic”. Na torpedowni byłem setki razy, dotknąłem prawie wszystkiego. Ten labirynt nigdy się nie nudzi. Każde nurkowanie jest inne, zawsze uda się dostrzec coś nowego. Zalega dużo obiektów betonowych, stalowych, filarów i słupów, sporo jest pod piachem różnego rodzaju cudów techniki niemieckiej. Dla nurka rewelacja, można pod nimi pływać. Trzeba pamiętać, iż to jest akwen dla nurków doświadczonych i takich z dobrą kondycją. 300 metrów od brzegu są prądy wielokierunkowe. Było kilka wypadków, ostatni kilka lat temu, chłopak po prostu nie dopłynął do brzegu. Nie jest to bułka z masłem.

Nie ogranicza się pan do gdyńskich torpedowni.

– Byłem na obiekcie w Eckernförde w Niemczech. Ona wygląda identycznie jak nasza, była tak samo budowana. Dwie wieże, między nimi prostokąt z otwartym środkiem i pomostem. Ta niemiecka jest kapitalnie wyremontowana, można ją zwiedzać. Gdyby ktoś podjął decyzję o remoncie naszej torpedowni, to by była bajka.

Zobacz również:


Proszę opowiedzieć o „Błotniaku”. Według definicji to jednoosobowy pojazd podwodny, z mokrą kabiną. Testowano go do 1978 r. na Oksywiu, pan go własnym sumptem zrekonstruował.

– Ile ja czasu i pieniędzy zainwestowałem w „Błotniaka”? Ale nie żałuję! W 2003 r. odbudowałem go na bazie elementów, które znalazłem dosłownie na śmietniku. Zrobiłem na nim kilka projektów naukowo-badawczych dla służb mundurowych, różne eventy, itd. Później zająłem się płetwami. One dały mi finansową stabilność, żeby zbudować kolejnego błotniaka. Na bazie pierwszego w 2023 r. zbudowałem nowego, który ma peryskop na kamerach, ma system szacowania balastów, kadłub powlekany kewlarem, ma wszystko.


Błotniak Mariusza SzymańskiegoMaciej SłomińskiINTERIA.PL


Imponujące.

– Sam się wszystkiego nauczyłem, wszystko budowałem z własnej kieszeni, pokazałem, iż można. Niedawno miałem na wydziale mechaniczno-elektrycznym Akademii Marynarki Wojennej wykład dla studentów. Była cała gwardia profesorów, która przez całe życie robiła projekty i rysunki. Tymczasem ja pokazałem projekt, który działa. Żeby zawstydzić tych uczonych, często podkreślam, iż jestem fryzjerem.

Przewija się ten wątek fryzjerski.

– Dzięki wyuczonemu fachowi wymyśliłem płetwy, które składają się jak nożyczki fryzjerskie. Kupił je oddział morski GROM-u. Komandosi bardzo sobie je chwalą.

Rozmawiał Maciej Słomiński

Zobacz również:



Ceny prądu zamrożone do września. Co będzie później? Motyka w ”Graffiti”: Nie będzie żadnego wystrzału cen energiiPolsat NewsPolsat News


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas

Dołącz do nas
Idź do oryginalnego materiału