- „Nigdy więcej nie poszedłem już spowiadać się u dotychczasowego spowiednika. (…) Gdy tylko było to możliwe, nie szedłem w ogóle do spowiedzi, ponieważ od czasu tego wypadku nie uważałem już duchownych za godnych zaufania” — wspominał swoje dzieciństwo Hoess
- Komendant Auschwitz przed wojną służył też w Dachau i Sachsenhausen. „Powinienem był (…) powiedzieć im, iż nie nadaję się do służby w obozie koncentracyjnym, gdyż mam zbyt wiele współczucia dla więźniów. Nie zdobyłem się na tę odwagę! Nie chciałem bowiem kompromitować się” — twierdził
- Masowe zabijanie ludzi nie wzbudzało w nim żadnych większych emocji. Sam przyznawał, iż wprowadzenie cyklonu B sprawiło mu… ulgę. „W tym człowieku było dwóch różnych ludzi” — opisywał go sierżant, który nadzorował jego korespondencję
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Cytaty wyszczególnione w tekście pochodzą ze wspomnień Rudolfa Hoessa, spisanych po II wojnie światowej w polskim więzieniu.
Rudolf Hoess urodził w 1900 lub 1901 r. i pochodził z bardzo pobożnej, katolickiej rodziny z Baden-Baden, później mieszkającej w Mannheim. Religijnego wychowania chłopca i jego dwóch sióstr pilnował przede wszystkim ojciec, Franz, mężczyzna surowy, wymagający, trzymający w domu niemal wojskowy rygor. Rodzice Rudolfa Hoessa pragnęli zresztą, by z religią powiązać całe życie ich syna. Marzyli, by ten został w przyszłości księdzem i przez lata szykowali go właśnie do takiej drogi.
„To budziło we mnie obrzydzenie”
Rudolf Hoess gwałtownie jednak zraził się do Kościoła. Jak sam później wspominał, niezwykłym wstrząsem było dla niego wydarzenie, którego doświadczył, mając 12 lat. Wówczas to w szkole młody Rudolf przypadkiem popchnął swojego kolegę, a ten spadł ze schodów, przez co pękła mu kostka w nodze. Hoess poszedł z tą sprawą do spowiedzi. Jak się okazało, spowiadający go ksiądz przekazał później ojcu Rudolfa, co zrobił jego syn.
Franz Hoess zmarł w 1914 r., a jego syn coraz bardziej oddalał od siebie myśl o zostaniu duchownym, skłaniając się ku karierze wojskowej. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do 21. Pułku Dragonów Badeńskich i został wysłany na front. Walczył m.in. w Turcji, Mezopotamii i Palestynie. Jeszcze przed końcem wojny zmarła też jego matka. W Ziemi Świętej po raz kolejny zawiódł się na instytucjach kościelnych. Zszokowała go przede wszystkim daleka od dziecięcych wyobrażeń postawa zakonników, którzy — jak to ocenił — „robili wszystko, aby od pielgrzymów wyciągnąć możliwie jak najwięcej pieniędzy”.
„Głęboko żałuję, iż opuściłem ówczesną drogę”
Zaraz po wojnie Hoess został członkiem nacjonalistycznego Freikorpsu, który na wschodzie Europy walczył z bolszewikami i Polakami, później zaś z rewolucjonistami w Zagłębiu Ruhry i polskimi powstańcami na Górnym Śląsku. gwałtownie wciągnęła go też polityka, konkretnie — jak w przypadku wielu innych Niemców — narodowy socjalizm. Zdecydował się wstąpić do NSDAP.
Rudolf Hoess w 1928 r.
Następnych kilka lat Hoess spędził w więzieniu. Stało się to po tym, gdy wziął udział w morderstwie jednego z dawnych członków swojego Freikorpsu, Waltera Kadowa. Kadow był winny pieniądze Martinowi Bormannowi, podejrzewano go też o szpiegowanie dla komunistów. Gdy pewnego razu grupa Hoessa upiła Kadowa i znalazła przy nim legitymację partii komunistycznej, mężczyzna został zabrany do lasu i pobity pałkami. Następnie podcięto mu gardło i dobito strzałami z pistoletu. Sprawcy zostali aresztowani i skazani, a Hoess otrzymał z nich najwyższą karę i marcu 1924 r. trafił na cztery lata do więzienia w Brandenburgu. Jak sam twierdził, nie był głównym sprawcą, ale wziął winę na siebie.
Po wyjściu na wolność Hoess dołączył do Związku Artamanów, którego celem była walka z polskimi robotnikami sezonowymi, zagrażającymi rzekomo rolnictwu niemieckiemu. Związek wyznawał też idee propagujące odzyskanie przez Niemcy terenów na wschodzie, utraconych na rzecz Polski po 1918 r. Hoess pracował na roli w Brandenburgii, a następnie na Pomorzu, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Hedwig. Sam wielokrotnie podkreślał później, iż byli niezwykle zgodni pod względem ideologicznym, oboje też kochali wieś i pracę w gospodarstwie, które uważali za ostoję życia rodzinnego. Doczekali się łącznie pięciorga dzieci: dwóch synów i trzech córek.
Prywatnie Hoess miał być zresztą niezwykle troskliwym i dobrym ojcem. Dzieci wychowywał oczywiście zgodnie z ideałami nazizmu. Kobieta, która pracowała jako pomoc domowa w willi Hoessów w Auschwitz, wspominała, iż mężczyzna „w domu był ideałem”. „Dzieci kochał. W ich pokoju lubił kłaść się z nimi na kanapie. Całował je, pieścił i pięknie do nich przemawiał. Za progiem domu całkowicie się odmieniał” — mówiła.
W 1934 r. Heinrich Himmler namówił go do podjęcia aktywnej służby w SS. Choć Hoess, jak wspominał po latach, miał wątpliwości i chciał dalej pracować na roli, ostatecznie zgodził się. W następstwie tej decyzji rozpoczął służbę w obozach koncentracyjnych, gdzie wtłaczano mu do głowy wykłady o „wrogach państwa” i grożącym z ich strony niebezpieczeństwie.
Auschwitz-Birkenau, 1944 r.
„Nie chciałem przyznać się do mojej miękkości”
Hoessa przydzielono najpierw do załogi obozu w Dachau, gdzie został instruktorem. Pełnił też służbę w oddziale wartowniczym, a później w zarządzie obozu. W 1938 r. został przeniesiony do Sachsenhausen, gdzie był adiutantem komendanta. Przez lata awansował, pnąc się w hierarchii SS.
Ostatni komendant Auschwitz Richard Baer, obozowy lekarz Josef Mengele i były komendant Rudolf Hoess, 1944 r.
Rudolf Hoess z jednej strony miał nie odnajdywać się w obozowych systemie. Z drugiej — jak sam przyznawał — jako „stary narodowy socjalista” był „głęboko przekonany o konieczności istnienia obozów koncentracyjnych”. „Prawdziwi wrogowie państwa musieli zostać internowani; aspołeczni i zawodowi przestępcy, których na podstawie obowiązujących wówczas praw nie można było ukarać, powinni byli zostać pozbawieni wolności, aby zabezpieczyć naród przed ich zgubnym działaniem” — pisał.
Stopniowo jednak wsiąkał w obozową rzeczywistość. Gdy wybuchła II wojna światowa i Polska trafiła pod okupację III Rzeszy, Hoess został komendantem nowo utworzonego przez Niemców KL Auschwitz. Przyjechał tam w kwietniu 1940 r. i rozpoczął przygotowania do przyjęcia pierwszych więźniów. Wkrótce nad bramą obozu kazał zainstalować złowieszczy napis „Arbeit macht frei”. Sam, z żoną i dziećmi, zamieszkał w położonej nieopodal willi, z której wcześniej wysiedlono rodzinę sierżanta Wojska Polskiego Józefa Soi.
Brama KL Auschwitz, 1945 r.
„W Oświęcimiu zmieniłem się”
Za sprawą rozkazów Hoessa lub przynajmniej za jego wiedzą wprowadzane były w Auschwitz wszelkiego rodzaju okrutne kary. Chłosta, stanie na baczność przez wiele godzin, wykonywanie zajęć w biegu, wyczerpujące ćwiczenia fizyczne, zakaz jedzenia czy załatwiania potrzeb fizjologicznych. Sam Hoess po wojnie utrzymywał, iż zajmował się głównie kwestiami administracyjnymi i organizacyjnymi i iż nie miał pełnej świadomości o warunkach życia więźniów i ich nieludzkim traktowaniu.
Zeznający w powojennym procesie Rudolfa Hoessa Polacy wskazywali oczywiście, iż komendant miał pełną wiedzę na temat tego, co dzieje się w obozie. Jeden z nich zeznawał, iż Hoess „brał udział we wszystkich akcjach niszczenia ludzi w obozie oświęcimskim” i często osobiście doglądał pracy więźniów. o ile zwrócił uwagę swoich podwładnych na zbyt wolne — w jego opinii — wykonywanie zadań przez więźnia, oznaczało to dla takiej osoby wyrok śmierci. Ponadto Hoess nie reagował na bicie więźniów, udając, iż go nie widzi. Podburzał też do tego innych SS-manów.
Z czasem Auschwitz z ciężkiego obozu pracy zaczęło pod nadzorem Rudolfa Hoessa przekształcać się w obóz zagłady. W lecie 1941 r. Niemcy rozpoczęli tam masowe egzekucje. Zbudowane zostały wielkie komory gazowe, podjęto pierwsze próby użycia cyklonu B. Wreszcie w 1942 r. na dobre ruszyła masowa akcja eksterminacji Żydów. Hoess nie przejmował się losem więźniów, był w tych sprawach obojętny. Jak sam przyznawał, choć Żydzi byli dla niego „wrogami narodu” to nie czuł do nich nienawiści, a eksterminację przeprowadził, bo taki otrzymał rozkaz.
Hoess nigdy nie odżegnywał się od swojego antysemityzmu, tak jak nigdy nie odżegnywał się od bycia zagorzałym nazistą. Przedstawiał jednak siebie jako człowieka racjonalnego, który nie przyjmował bezkrytycznie wszystkiego, co głosiły władze III Rzeszy. Tak było, gdy we wspomnieniach twierdził, iż choć był członkiem NSDAP, to przeszkadzała mu partyjna propaganda i granie na najniższych instynktach tłumu. Podobnie uważał, iż słusznej idei antysemityzmu „nie przysłużyło się uprawianie dzikiego podjudzania” przez „Der Stürmer”, czyli tygodnik związany z NSDAP.
Masowe zabijanie ludzi nie wzbudzało w komendancie obozu żadnych większych emocji. Co więcej, sam przyznawał, iż wprowadzenie cyklonu B sprawiło mu… ulgę. Gdy w ramach „testu” Niemcy zagazowali w Auschwitz radzieckich jeńców, kwestia ta podziałała na Hoessa „uspokajająco”. niedługo bowiem miały nadejść wielotysięczne transporty Żydów, a komendant obawiał się, jak sobie poradzi ze zgładzeniem tylu ludzi. „Zawsze ogarniała mnie groza, gdy myślałem o masowych rozstrzeliwaniach, zwłaszcza kobiet i dzieci. (…) Teraz byłem spokojny, iż rzezie ominą nas wszystkich i iż ofiarom można będzie do ostatniej chwili oszczędzić cierpień” — stwierdził.
Auchwitz-Birkenau
„W tym człowieku było dwóch różnych ludzi”
Z końcem grudnia 1943 r. Rudolf Hoess otrzymał nowy przydział. Został mianowany szefem urzędu do spraw obozów koncentracyjnych w Głównym Urzędzie Gospodarki i Administracji SS. Opuścił więc Auschwitz i przeprowadził się do Berlina. Na stanowisku tym pozostał do końca wojny. Do obozu powrócił jeszcze na chwilę w maju 1944 r., by nadzorować zagładę Żydów z Węgier.
Pod koniec wojny, uciekając przed zbliżającym się frontem Hoess zostawił rodzinę w bezpiecznym miejscu i dotarł na wyspę Sylt, gdzie zdobył dokumenty i mundur marynarza Kriegsmarine. Przybrał wtedy tożsamość bosmana Franza Langa, licząc na to, iż uda mu się uniknąć aresztowania przez aliantów. Wprawdzie kilka dni później zatrzymali go Brytyjczycy, ale nie został rozpoznany. Zamieszkał następnie niedaleko swojej żony i podjął się pracy w gospodarstwie rolnym.
Brytyjski wywiad znał jednak miejsce zamieszkania żony i dzieci Hoessa w miejscowości St. Michaelsdonn, niedługo więc aresztował Hedwig Hoess i zagroził, iż przekaże jednego z jej synów Rosjanom. Żona byłego komendanta Auschwitz dała się złamać i zdradziła, gdzie przebywa jej mąż. Hoess został zatrzymany 11 marca 1946 r. Przez przetrzymujących go oficerów był bity, torturowany i pojony alkoholem. Po trzech tygodniach został przekazany Międzynarodowemu Trybunałowi Wojskowemu w Norymberdze, gdzie był przesłuchiwany jako świadek. Przyznał się tam do przeprowadzenia eksterminacji milionów cywilów.
Rudolf Hoess przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w Warszawie, 1947 r.
„W tym człowieku było dwóch różnych ludzi. Jeden brutalny i niemający względów dla życia ludzkiego, a drugi delikatny, uczuciowy” — opisywał go wówczas sierżant Bernard Clark, który nadzorował korespondencję pomiędzy Rudolfem Hoessem a jego rodziną. Listy, które pisał do swojej ukochanej i dzieci rzeczywiście były pełne czułości i miłości.
„Stojąc przy komorach gazowych, myślałem o żonie i dzieciach”
25 maja 1946 r. Hoess został wysłany do Warszawy, do więzienia na Mokotowie przy ul. Rakowieckiej. Później przewieziono go do zakładu karnego przy ul. Montelupich w Krakowie. Więzień, co wyznawał w listach do żony, był szczerze zaskoczony tym, jak dobrze był w tych miejscach traktowany. Prowadzący jego sprawę śledczy zdecydowali wówczas, iż Rudolf Hoess powinien opisać szczegółowo zbrodnie, których był świadkiem i w których uczestniczył. Niemiec zgodził się i sporządził wspomnienia dotyczące nie tylko obozu w Auschwitz, ale i całego swojego życia.
21 lutego 1947 r. Hoess został przewieziony z powrotem do Warszawy, gdzie trafił przed Najwyższy Trybunał Narodowy. Proces zaczął się 11 marca i odbywał w budynku Związku Nauczycielstwa Polskiego przy ul. Smulikowskiego. Zeznawało prawie 100 świadków, w tym były więzień Auschwitz, wówczas już premier Polski ludowej Józef Cyrankiewicz.
Premier Józef Cyrankiewicz, więzień obozu Auschwitz, zeznaje na procesie Rudolfa Hoessa, 1947 r.
Rudolf Hoess nie wypierał się odpowiedzialności za stworzenie systemu eksterminacji i zagładę milionów ludzi. Nie odczuwał skruchy, nie zamierzał też prosić o łaskę. 2 kwietnia 1947 r. został skazany na karę śmierci.
Po procesie Hoess siedział w Wadowicach. Tam poprosił o wizytę księdza, a po kilku dniach pojawił się w jego celi jezuita, o. Władysław Lohn. Duchowny rozmawiał ze zbrodniarzem przez kilka godzin. Hoess złożył wówczas wyznanie wiary, wyspowiadał się, a ksiądz udzielił mu rozgrzeszenia. W kolejnych dniach wizyty powtórzyły się, ale przebieg tych rozmów już na zawsze pozostanie tajemnicą.
15 kwietnia 1947 r. Rudolfa Hoessa przewieziono na teren dawnego obozu Auschwitz-Birkenau, by wykonać egzekucję. Co ciekawe, musiała ona zostać przesunięta na kolejny dzień, bo przed budynkiem dawnego obozu czekał tłum ludzi, w tym dawni więźniowie. Władze, obawiając się samosądu, zdecydowały się upozorować odwiezienie Hoessa do Wadowic. W rzeczywistości pozostał on ukryty w piwnicy.
Następnego dnia, gdy sytuacja już się uspokoiła, SS-mana zaprowadzono pod szubienicę. Na koniec Hoess miał przekazać pozdrowienia dla rodziny i poprosić Polaków o wybaczenie. Po wykonaniu wyroku zwłoki Niemca zostały spalone, a prochy wysypane do rzeki.
Źródła:
- Ian Baxter, Komendant. Rudolf Hoess — twórca Auschwitz, Wyd. Uniwersytetu Warszawskiego, 2012
- Wspomnienia Rudolfa Hoessa, komendanta obozu oświęcimskiego, Wyd. Prawnicze, Warszawa 1960
- Joanna Lubecka, Ostatnie dni komendanta Auschwitz Rudolfa Hoessa, ipn.gov.pl