Trzy, dwa, jeden… Wystrzelona z wyrzutni torpeda wpada do morza i pruje przed siebie. Kilkaset metrów dalej zamontowane w niej urządzenie aktywuje specjalny balon, a ten wyciąga ją na powierzchnię. Tak wyglądał finał ćwiczeń ze zwalczania okrętów podwodnych, którym mogliśmy przyglądać się na pokładzie fregaty ORP „Gen. K. Pułaski”.
„Uwaga, załoga! Uwaga, załoga! Na północ od Półwyspu Helskiego prawdopodobnie zaobserwowany został okręt podwodny. Rozpocząć poszukiwania” – głos płynący przez interkom wyrywa nas z letargu. Na pokład ORP „Gen. K. Pułaski” weszliśmy jeszcze przed świtem. Jakąś godzinę temu fregata opuściła port wojenny w Gdyni, by poćwiczyć na Zatoce Gdańskiej. Do tej pory jednak wokół nas panował względny spokój. Teraz ruch się wzmaga, choć i tak to, co najważniejsze, na razie rozgrywa się z dala od naszych oczu.
REKLAMA
Ciężar zadania w początkowej fazie spoczywa na barkach hydroakustyków, oni zaś pracują w Bojowym Centrum Informacji. To pomieszczenie, z którego zarządza się systemami walki – mózg okrętu. Wstęp do niego mają tylko nieliczni. Do poszukiwania okrętów podwodnych służą dwa sonary – podkilowy i holowany. Samo namierzanie także może odbywać się na dwa sposoby. W wersji aktywnej urządzenie wysyła sygnał akustyczny, który odbija się od przeszkody i wraca do odbiornika. A uwzględniając czas, jaki mu to zajęło i prędkość rozchodzenia się dźwięku w wodzie, specjaliści są w stanie ustalić pozycję obiektu. pozostało metoda pasywna, która polega po prostu na zbieraniu i analizie dźwięków rozchodzących się pod powierzchnią. Zgromadzone w ten sposób dane podlegają obróbce, zaś na ich podstawie marynarze wypracowują dane do ataku. Oczywiście, jeżeli tylko uda się im potwierdzić, iż w sąsiedztwie fregaty faktycznie operuje nieprzyjacielski okręt podwodny…
Podczas ćwiczeń, które mamy okazję obserwować, tak właśnie się dzieje. Ostatecznie dowódca fregaty wydaje rozkaz uderzenia torpedowego. Idziemy więc na lewą burtę, gdzie realizowane są ostatnie przygotowania. Do jednej z wyrzutni już wcześniej załadowana została torpeda. Wokół niej krzątają się marynarze z pionu uzbrojenia. Z burty zdjęte zostają zabezpieczające pokład relingi. Po chwili wyrzutnia obraca się tak, by jej wylot był skierowany ku morzu. – Teraz się odsuńcie, bo odkręcimy sprężone powietrze – rzuca jeden z marynarzy. Koniec metalowej tuby zostaje podłączony do zbiornika na pokładzie. Wskazówka zegara na tablicy kontrolnej wędruje w górę. Wreszcie wszystko zostaje zapięte na ostatni guzik. Teraz wypada tylko czekać na sygnał. „Obiekt podwodny z lewej burty. Atak!” – płynie naraz z głośnika. Rozpoczyna się odliczanie. Kolejne sekundy dłużą się niezmiernie. Potem jeszcze na chwilę zapada cisza. W końcu sprężone powietrze zostaje uwolnione i z ogromną siłą wypycha torpedę z wyrzutni. Pocisk z hukiem wpada do morza i pruje przed siebie. Jeszcze przez kilka chwil widzimy pod wodą ciemny zarys jego sylwetki. Kilkaset metrów dalej specjalny balon wyciąga torpedę na powierzchnię.
– Podczas ćwiczeń wykorzystujemy szkolno-treningową wersję torpedy MU-90, która schodzi na głębokość 20 m, po czym wynurza się i swobodnie dryfuje. Ta za chwilę zostanie wyłowiona przez towarzyszącą nam jednostkę – wyjaśnia kmdr por. Tomasz Teległów, dowódca ORP „Gen. K. Pułaski”. Kilkaset metrów dalej sunie już kuter ratowniczy ORP „Maćko”, który przez cały ten czas nie odstępował fregaty. Podchodzi do unoszącego się na powierzchni pocisku. Kilka minut później z jednostki zostaje opuszczona łódź, a siedzący w niej marynarze holują pocisk do burty. Niebawem spocznie on na pokładzie „Maćka” i na nim wróci do gdyńskiego portu. Posiadanie ćwiczebnych torped wielokrotnego użytku pozwala marynarce na spore oszczędności. Dzięki nim też marynarze z fregat mogą w miarę regularnie trenować jeden z najważniejszych elementów swojego rzemiosła. – Podobne szkolenia prowadzimy kilkanaście razy w roku – przyznaje kmdr por. Teległów.
A wszystko po to, by załoga była gotowa do walki z jednym z najtrudniejszych przeciwników, jakiego można sobie wyobrazić. Okręt podwodny potrafi niepostrzeżenie przemieścić się w dowolny rejon i zaatakować wybrane cele dzięki torped, bądź też – coraz częściej – rakiet manewrujących. Sama jego obecność, ba, podejrzenie, iż operuje skrycie na danym akwenie, może zdestabilizować żeglugę. – Tymczasem Bałtyk, choć płytki, ze względu na swoją specyficzną hydrologię sprzyja okrętom podwodnym. Stosunkowo trudno je tutaj namierzyć – zaznacza dowódca „Pułaskiego”. Dlatego siły ZOP-u przy każdej możliwej okazji ćwiczą procedury z tym związane.
Za zwalczanie okrętów w polskiej marynarce odpowiadają dwie fregaty typu Olivier Hazard Perry, a także korweta ORP „Kaszub”. Do niedawna były one wspomagane przez śmigłowce Mi-14PŁ i SH-2G. Maszyny w tym roku zostały jednak wycofane z linii. Siły ZOP-u wzmocnią za to śmigłowce AW101. Polska kupiła cztery tego typu maszyny. Wszystkie stacjonują w 44 Bazie Lotnictwa Morskiego w Darłowie. Niebawem osiągną gotowość operacyjną. Najnowocześniejszym uzbrojeniem przeciwko okrętom podwodnym pozostają torpedy MU-90. W wersji bojowej mogą one razić cele na dystansie kilkunastu kilometrów i osiągać głębokość do tysiąca metrów.